„Byłam zła na matkę, bo myślałam, że mnie zostawiła. Teraz wiem, że powinnam jej bardziej ufać”
„Miałam żal do matki za to, że jej przy mnie nie było. Czarę goryczy przelał fakt, że przez nią nie mogłam dostać pracy”.

- Anita, 27 lat
Wychowywali mnie dziadkowie. Ojciec zwinął się, zanim się urodziłam. Mama… gdzieś tam była, w szerokim świecie. Pamiętałam ją jak przez mgłę z pierwszych lat mojego życia. Ładnie śpiewała kołysanki. Miała miękkie ramiona. Pachniała różą. Spała ze mną w jednym łóżku i drapała mnie po plecach, zanim zasnęłam.
Przez kilka lat ciągle pytałam, gdzie mama. Dziadkowie odpowiadali, że wyjechała, bo bardzo mnie kochała. W końcu przestałam pytać. Przez wiele lat jakby dla mnie nie istniała. Może dlatego, że byłam na nią zagniewana? Że to był mój sposób ukarania jej za nieobecność? Nie wiem.
Wszyscy byliśmy zaskoczeni
Odeszła, gdy miałam pięć lat. Pojawiła się ponownie, gdy skończyłam dwadzieścia pięć. Starałam się o certyfikat potrzebny do pracy w sądzie. Złożyłam odpowiednie dokumenty. I dostałam odmowę. Kiedy spytałam o powód, usłyszałam: – Przecież pani matka przebywa w zakładzie karnym z art. 148. Powinna pani wiedzieć, że to zamyka pani drogę.
Usiadłam na ławce na skwerze niedaleko sądu. Byłam jak oczadziała. Jak to, matka w więzieniu? Dlaczego nic o tym nie wiem?
Kiedy odzyskałam zdolność ruchu, pojechałam do domu, wpadłam jak huragan do kuchni, gdzie dziadek popijał kawkę, a babcia szykowała obiad.
– Czy wiedzieliście, że mama siedzi w więzieniu?
Bardzo chciałam, by byli tak zaskoczeni jak ja. Oni jednak wymienili się spojrzeniami i już wiedziałam, że wiedzieli. Najpierw zrobiłam im awanturę, potem się popłakałam, a na koniec zażądałam wyjaśnień. Babcia Jola popatrzyła na dziadka i powiedziała: – Ty mów. To wasza historia.
Chodziło o to, że babcia Jola była drugą żoną dziadka. Jego pierwszej żony, mojej prawdziwej babci, nie znałam, bo umarła, kiedy moja mama miała piętnaście lat. W życiu dziadka babcia Jola pojawiła się siedem lat później. Następnego roku ja się urodziłam.
Spojrzałam więc wyczekująco na dziadka. Jak na swoje siedemdziesiąt sześć lat trzymał się nieźle i zazwyczaj wyglądał na młodszego. Jednak w tym momencie sprawiał wrażenie naprawdę starego. Westchnął ze smutkiem.
– Pytałaś kiedyś, dlaczego Renia, twoja mama, cię zostawiła. Twierdziła, że jeśli nie odejdzie, ty doświadczysz takiego samego cierpienia jak ona. Też będziesz świadkiem choroby i śmierci własnej matki. Chciała ci tego oszczędzić.
– Nie rozumiem.
– Moja pierwsza żona, Krystyna, twoja biologiczna babcia, miała pewne… kłopoty z psychiką. Ona i Renia były ze sobą bardzo blisko. Bardzo. Kiedy Krysia postanowiła odejść na łono Abrahama, Renia ledwo to przeżyła – dziadek pokręcił głową. – Niestety, choroba mojej żony przeszła na Renię.
– Co to było? Ta choroba? – spytałam.
– Nie wiem. Krysia nie chciała lekarzy. Kiedy proponowałem, mówiła, że nie pomogą, że to jej ciężar, jej klątwa. Kiedy domyśliłem się, że Renia ma to samo, że też jak matka czasami zastyga nieruchomo, jakby nasłuchiwała, albo wzdryga się nagle, jakby dostała batem po plecach, próbowałem przekonać żonę, że może jednak czas wezwać lekarzy. Ale ona tylko kręciła głową. Wiedziałem, że one dwie o tym ze sobą rozmawiają… Ale mnie nie chciały nic powiedzieć.
– Nie dopytywałeś? – w głosie babci Joli było zdumienie, niedowierzanie i oburzenie, które podzielałam. – Nie chciałeś być częścią ich życia? A może stwierdziłeś, że łatwiej jest żyć z niewiedzą? Nic nie robić, bo wtedy to tak, jakby nic się nie działo? Wojtek, naprawdę się tego po tobie nie spodziewałam.
– Nie rozumiesz – zdenerwował się dziadek. – Nie mogłem nic zrobić…
Czułam, że zaraz wybuchnie awantura.
– Skąd wiecie, że mama siedzi w więzieniu? I kogo skrzywdziła? – spytałam.
– Pewną kobietę – odparła cicho babcia. – To było dwanaście lat temu, byłaś za młoda, by ci o tym mówić. I Renata błagała. Chcieliśmy ci powiedzieć już dawno, ale jakoś się nie złożyło – rozłożyła ręce.
Nie złożyło się. Jasne.
To głos śmierci
Dowiedziałam się, gdzie mama odbywa karę. Kiedy tydzień później czekałam na nią w sali widzeń, niemal cała trzęsłam się z emocji, których nie umiałam nazwać. Gdy wreszcie stanęła w drzwiach, ujrzałam siebie za dwadzieścia lat. Tak byłyśmy podobne. Mama patrzyła na mnie oczami, w których lśniły łzy. Widziałam, że jej wargi drżą. Ona cała drży. Być może to właśnie sprawiło, że cały dystans, a nawet wrogość, którą czułam, a może i nawet pielęgnowałam w sobie, gdy tu jechałam, zniknęły. Podeszłam do mamy i przytuliłam się. Płacząc tak samo, jak ona.
Na wyrzuty, wyjaśnienia i gniew przyjdzie czas. Teraz, przez chwilę, byłam dzieckiem w ramionach matki.
– Dlaczego? – wyszeptałam po chwili, kiedy pierwsza fala wzruszenia i łez minęła. – Dlaczego odeszłaś?
– Musiałam znaleźć sposób, by zniszczyć klątwę – odparła, a ja pomyślałam, że chyba wciąż jest chora.
– Dziadek mówił, że ty i babcia chorowałyście – powiedziałam powoli, ostrożnie. – Co to było?
Mama spojrzała na mnie wzrokiem, w którym była kpina.
– Powiedział ci, że byłyśmy wariatkami?
– Nie użył tego słowa, ale… babcia podobno słyszała głosy.
Mama skinęła głową.
– Nie o głosy chodziło. Chodziło o umieranie.
Mama miała jedenaście lat, kiedy pierwszy raz usłyszała JĘK. To było jak śpiew banshee w jej głowie – wysokie, przenikliwie smutne i pozbawione nadziei zawodzenie. Czasami cichsze, czasami głośniejsze.
Z początku myślała, że pojawia się i znika, ale pewnej nocy, gdy leżała ze swoją mamą w łóżku, w kompletnej ciszy, zorientowała się, że ono wciąż tam jest, na granicy słyszalności, jak kosmiczne tło, z którego co jakiś czas wyłaniał się głośniejszy dźwięk. „To głos śmierci” – wyjaśniła jej babcia Krysia. „Podobno moja babcia zezłościła starą wiedźmę, która rzuciła na nią klątwę. Od tamtej pory ona i jej potomkinie w chwili, gdy stają się kobietami, miały zacząć słyszeć śmierć. Im jęk jest głośniejszy, tym bliżej nas są ci, którzy umierają. To boli. Tak jakbyśmy umierały razem z nimi”.
Ja też to kiedyś słyszałam
– Miała rację – mówiła mama. – Im byłam starsza, tym lepiej rozumiałam, że ten JĘK to nie tylko dźwięk w głowie, ale przede wszystkim emocje. Przeważnie strach. Często ból. Czasem przerażenie. W końcu zrozumiałam, że tak naprawdę czuję to, co czują umierający ludzie. Umieram razem z nimi. Z chorób, z ran, z samotności, ze starości. Zabita. Odrzucona. Zatruta alkoholem i narkotykami. Poznałam każdy rodzaj śmierci. Nie winiłam mamy, kiedy nie wytrzymała i sama dodała swoją do tego wszechoceanu. Do dziś pamiętam tę głęboką ulgę, ale i ogromny, bolesny żal – mama opuściła głowę.
Serce biło mi mocno. Ja też to kiedyś słyszałam. Pojawiło się wkrótce po pierwszej miesiączce. Nie wiedziałam, czym są te głosy i emocje, jeszcze słabe. Ledwo zauważalne. Myślałam, że to reakcja organizmu na zmiany hormonalne. Kiedy już prawie zdecydowałam, że powiem o tym babci, zniknęło. Zapomniałam.
– Ale ja nic takiego nie słyszę, mamo…
– Kiedy miałaś pięć lat, postanowiłam wyjechać – kontynuowała mama, jakby nie usłyszała moich słów. – Znaleźć sposób na odkręcenie tej klątwy. Bałam się, że w końcu pójdę śladem mamy i babci. Nie chciałam też, by to zniszczyło twoje życie. Kiedyś chciałam zostać lekarzem, ale… – pokręciła głową. – Byłam jak dzikie zwierzątko, które ciągle się wzdryga, pojękuje, nie może się skupić i rzeczywiście wygląda jak ktoś niespełna rozumu. Marzyłam, że znajdę remedium, wrócę do ciebie i będziemy żyć długo i szczęśliwie. Ale choć poznałam wszystkie prawdziwe szeptuchy i wiedźmy, i wszystkich oszustów w tych kręgach, nikt mi nie mógł pomóc. Nikt nie słyszał o klątwie głosu śmierci i nie wiedział, jak ją odczynić. A próbowałam wszystkich sposobów…
– Czy ta kobieta, przez którą siedzisz w więzieniu, była jedną z tych, które cię oszukały? – spytałam.
Mama pokręciła głową.
– Poznałam ją w parku, nad jeziorem. Córka przywiozła ją na wózku inwalidzkim i poszła na zakupy. Stenia miała pięćdziesiąt lat i od piętnastu siedziała na wózku. Stwardnienie zanikowe boczne. Choroba postępowała. Mówiła z trudem. Nienawidziła swojego stanu. Bała się przyszłości. Tego, że w końcu zostanie zamknięta w ciasnym więzieniu umysłu. „Czasem krzyczę, błagam, by mnie uwolnili, pozwolili odejść – mówiła powoli. – Córka płacze, mąż płacze, ale wiem, że mi nie pozwolą”. Wsłuchałam się w jej duszę, była w niej cisza. Daleko do śmierci. I pomyślałam, że to niesprawiedliwe. Jej śmierć była dla mnie jak uśmiech pełen szczęścia – przez chwilę milczała, wspominając. A gdy na mnie spojrzała, w jej oczach ujrzałam blask. – I wiesz, to była ostatnia śmierć, którą usłyszałam. Jakby ten uśmiech był zadośćuczynieniem krzywdy, którą wyrządziła nasza przodkini. Z radością przyjęłam karę, bo byłam wolna i wiedziałam, że ty też będziesz wolna. Wychodzę za kilka miesięcy. Mogę wrócić do domu? Do ciebie?