Reklama

Jak to mówią, „Pan Bóg nie śpieszy się z wymierzaniem sprawiedliwości, ale zawsze w końcu dopełnia swojego sprawiedliwego dzieła" - taka myśl przychodzi mi do głowy, gdy obserwuję po latach, co spotkało mojego eks męża. Sądził, że jest taki cwany, a tu proszę - sam został wystrychnięty na dudka! I tak mu się należy, nie ma co!

Reklama

Moje życie zamieniło się w telenowelę

Mój małżonek porzucił mnie dla asystentki. Była sporo młodsza ode mnie. Któregoś poranka oznajmił, że jest w niej szaleńczo zakochany, spakował manatki i wyniósł się z domu. Zostałyśmy we dwie – ja i moja wtedy dwunastoletnia córeczka, Julita. Proces rozwodowy przebiegł względnie sprawnie. Spodziewałam się zaciętej batalii o podział majątku, a tu niespodzianka – Jarek przystał na wszystkie warunki.
Ku mojemu zaskoczeniu, bez chwili wahania przekazał mi klucze do mieszkania i kluczyki do auta. Zapewnił również, że będzie systematycznie płacił na potrzeby naszej córki. Nie sprzeciwiał się, kiedy w sądzie zawnioskowałam o 1500 złotych miesięcznie tytułem alimentów. Co więcej, zaoferował, że będzie opłacał córce letni wypoczynek, kupował ciuszki i przybory szkolne. Byłam totalnie zaskoczona. Fakt, małżonek prowadził świetnie prosperujący biznes, ale nigdy wcześniej nie przejawiał chęci łożenia na rodzinę.No to mnie zaskoczył tym zakupem. Zazwyczaj godzinami go namawiałam, a tu proszę – taki prezent sprawił. Pani sędzia też nie kryła zdziwienia. W tamtym momencie wydawało mi się, że kierują nim szczere intencje i faktycznie zależy mu na naszej córce. Niedługo potem zdałam sobie sprawę, że to wszystko było kłamstwem. Priorytetem dla niego było ekspresowe zakończenie naszego małżeństwa, stąd ta cała szopka z udawaniem ugodowego i porządnego faceta. Marzył o tym, by w mgnieniu oka wziąć ślub z tą cholerną asystentką. Nieźle namieszała mu w głowie. Alimenty od Jarka przychodziły raptem przez jakieś trzy miesiące. Potem kasa przestała w ogóle wpływać.

Kiedy się o tym dowiedziałam, poczułam się, jakby ktoś wbił mi nóż w serce. Sama wypłata ledwo starczała na opłacenie wszystkich należności i bieżące wydatki związane z prowadzeniem domu. Więc próbowałam się do niego dodzwonić, żeby dowiedzieć się, o co chodzi. On jednak wymigiwał się jak mógł. Gadał, że ma przejściowe kłopoty z kasą i chwilowo świeci pustkami na koncie. Zapewniał jednak, że kiedy tylko wyjdzie na prostą, to ureguluje zaległości. I to ze sporą górką.

– No dobra, ale kiedy to nastąpi? Mam dość tych kłamstw i mydlenia oczu – irytowałam się.

– Ej no, nie drzyj się tak, bo ogłuchnę. Za siedem dni, góra dwa tygodnie będziesz miała przelew – deklarował.

Łajdak nieźle to wymyślił

Latałam do banku prawie codziennie, żeby sprawdzić stan mojego konta, ale kasa wciąż nie wpływała. Pół roku czekania to było dla mnie stanowczo za dużo. Wpadłam do firmy męża cała w nerwach. Zastałam go w biurze, jak wertował jakieś dokumenty.

– Jak nie zapłacisz alimentów, to idę prosto do komornika! – wydarłam się od progu.

Łypnął na mnie znad papierów.

– Droga wolna, nie mam zamiaru cię tu więzić. Ale ostrzegam, że to tylko strata twojego czasu. I tak nie wyciągniesz ode mnie nawet złamanego grosza – nonszalancko wzruszył ramionami.

– Serio? W takim razie znajdziesz się w rejestrze dłużników. Twoja działalność gospodarcza utraci renomę. Zastanów się, czy warto ryzykować.

– No proszę, odwaliłaś kawał dobrej roboty, zbierając informacje. Brawo ty. Ale i tak ci się nie uda.

– Dlaczego tak mówisz?

– Ponieważ przedsiębiorstwo nie należy już do mnie. Wszystko przepisałem na Izabelę.

– Jeżeli to ma być dowcip, to wyszedł ci kiepsko – parsknęłam.

– Mówię serio, przekonaj się sama i zajrzyj do ksiąg. Żona mnie utrzymuje. Opłaca wszystkie faktury, kupuje mi ciuchy i karmi. Ale ani złotówki nie daje do ręki. Uważa, że jestem zbyt rozrzutny – bezwstydnie chichotał mi prosto w twarz.

– Matko jedyna, Jarek, czemu tak złośliwie i bezdusznie się zachowujesz? Przecież mówimy o twoim własnym dziecku! – poczułam narastającą irytację.

– Nie zaprzątaj sobie głowy Julitą. Moja córka zawsze będzie miała wszystko, czego potrzebuje. Ale ty już wystarczająco się obłowiłaś przy okazji rozwodu. Nie dam ci się dalej okradać – rzucił lodowatym tonem.

Sądziłam, że to tylko czcze gadanie

Prowadzone przez niego przedsiębiorstwo osiągało spore zyski. Cieszyło go to niezmiernie. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że mógłby po prostu, ot tak, przekazać firmę swojej obecnej partnerce. Egzekutor komorniczy uświadomił mi jednak, jak bardzo się myliłam.

– Zgodnie z prawdą pan Jarosław nie figuruje już jako właściciel tego biznesu. Nigdzie nie jest zatrudniony, nie ma żadnych aktywów na swoją własność. Małżeńska wspólność majątkowa została zniesiona. W związku z tym nie mam skąd wyegzekwować zasądzonych alimentów – oświadczył.

– Co takiego? To jakaś farsa! Ordynarne, bezczelne wykręty – uniosłam się.

– Oboje doskonale zdajemy sobie z tego sprawę. Ale co z tego wynika? W świetle przepisów, nie owijając w bawełnę, pani były małżonek jest goły jak święty turecki.

– I co ja mam teraz począć? Przecież z czegoś muszę się utrzymać – załkałam.

– Nie mam pojęcia, może niech pani się zgłosi do pomocy społecznej – odpowiedział, podając mi dokument potwierdzający daremność egzekucji.

Po powrocie do mieszkania czułam się załamana. Opadłam na kuchenne krzesło, pogrążając się w ponurych rozmyślaniach. Mój budżet prezentował się, ujmując to eufemistycznie, marnie. Wsparcie od opieki społecznej było poza moim zasięgiem. Miesięczne wynagrodzenie na poziomie dwóch tysięcy netto stawiało mnie w gronie osób „zbyt zamożnych”. Moich rodziców już nie było wśród żywych, a teściowie traktowali mnie zdawkowo. Często zwracałam się do nich z prośbą o rozmowę z moim byłym mężem i nakłonienie go do wywiązywania się z obowiązku alimentacyjnego. Ich odpowiedź zawsze brzmiała tak samo – nie chcą się mieszać, bo Jarek jest już dorosłym człowiekiem i nie mają na niego wpływu. Po tych słowach wręczali mi dwustuzłotowy banknot. Przyjmowałam te pieniądze, bo były mi niezbędne do życia, ale czułam się przy tym jak osoba żebrząca na ulicy.

Na niej nie robiło to wrażenia

Spędziłam w kuchni dobre trzy godziny, pogrążona w myślach. Nie mogłam sobie jednak pozwolić na dłuższe użalanie się nad własnym losem. Nadszedł czas, aby wziąć się w garść i działać. Wprawdzie miałam na głowie spore obowiązki, w tym opiekę nad córką i prowadzenie gospodarstwa domowego, ale nie pozostało mi nic innego, jak tylko zabrać się ostro do roboty. Zaczęłam się rozglądać za dodatkowymi zajęciami, czy to po godzinach, czy w weekendy. Robiłam co mogłam, aby zapewnić nam jako taki standard życia. Niestety moje wysiłki nie robiły większego wrażenia na Julicie.

– No weź, mamo, poszukaj jakiejś porządniejszej roboty. Ciągle tylko gadasz, że jesteśmy spłukane – zaczęła zrzędzić.

– Nie narzekaj i zacznij doceniać to, co masz. Niektórzy mają w życiu znacznie ciężej! – zirytowałam się.

– Serio? Bo moim zdaniem jest odwrotnie. Dobrze chociaż, że tata funduje mi ekstra ubrania i sprzęty. Gdyby nie on, łaziłabym po szkole jak ostatnia sierota – nadąsała się.

Już chciałam jej odszczeknąć, że to przez niego nie mamy kasy, ale ugryzłam się w język. Byłam zła na byłego męża, ale nie chciałam przy córce wygadywać na niego złych rzeczy.

– Fortuna kołem się toczy. Dzisiaj daje ci kasę, a jutro? Cholera wie, czy będzie go stać – skwitowałam krótko.

Nie powinnam tak myśleć, ale gdzieś tam w środku miałam nadzieję, że Jarka dosięgnie sprawiedliwość za to, jak mnie potraktował. Czas leciał, a u mojego eks i jego obecnej układało się jak w bajce. Słyszałam od kumpli i od Julity, że rozbudowali firmę, wzięli nowych ludzi do pracy, kupili chatę i latają po całym świecie. Byłam przekonana, że Jarek do końca życia będzie miał jak u Pana Boga za piecem i nic go nie ruszy. Ale jednak…

Sprawiedliwość jednak istnieje

Jakieś dwa tygodnie wstecz miała miejsce taka sytuacja. Robiłam sobie coś do jedzenia na wieczór, kiedy nagle usłyszałam pukanie. Gdy otworzyłam, zobaczyłam Jarka. Wyglądał na przybitego.

– Co tu robisz? – zapytałam zaskoczona. – Julita wyszła, jest u swojej kumpeli.

– Nawet się cieszę – odpowiedział.

– Cieszysz?

– Wolałbym, żeby nie słyszała, o czym będziemy rozmawiać.

– Czekaj, to ty do mnie przyszedłeś? – nie mogłam wyjść ze zdumienia.

– No tak. Wpuścisz mnie do środka? – spytał niepewnie.

– Jasne, wchodź – zrobiłam mu przejście.

Nie da się ukryć, że intrygowało mnie to, co go tu przywiodło. Jarek nie od razu powiedział, jaki ma cel tej wizyty. Przez dobrych kilka chwil jedynie wzdychał głęboko i tępo wbijał wzrok w podłogę. Zupełnie nie przypominał tego aroganta, z którym rozmawiałam cztery lata temu w biurze firmy. W końcu przemówił.

– Wpadłem w tarapaty – odezwał się niepewnie.

– Dopiero teraz? To ci się upiekło. Ja od czterech lat borykam się z problemami. I to z twojej winy! – podniosłam ton.

– Nie dokładaj mi więcej, błagam. Sporo mnie to kosztowało, żeby się tu pofatygować – popatrzył na mnie błagalnie.

– Dobra, mów o co chodzi – uspokoiłam się.

– Iza odeszła… Chce się ze mną rozwieść – z trudem wyrzucił z siebie.

– Potrzebujesz ramienia do wypłakania? Przykro mi, ale nie mam zamiaru cię teraz pocieszać – zareagowałam kpiącym tonem.

– Nie liczę na litość. Potrzebuję pomocy.

– Ode mnie?

Od tego czasu trzymam Jarka w zawieszeniu

– Sprawa dotyczy naszych wspólnych rzeczy. Iza planuje zostawić mnie bez niczego. W sądzie utrzymuje, że biznes, nieruchomość i auta są jej własnością. Jeżeli to ona wygra sprawę, skończę bez grosza przy duszy.

– I bardzo dobrze. Nie trzeba było przepisywać na nią wszystkiego – nie ukrywałam, że cieszę się z takiego obrotu spraw.

– Zdaję sobie sprawę, że popełniłem błąd i nie myślałem trzeźwo… Ale jest pewien promyk nadziei…

– O co chodzi?

– Odbyłem rozmowę z prawnikiem. Uważa on, że jeśli uda mi się udowodnić, że to ja założyłem tę firmę i nieprzerwanie w niej pracowałem, to mam szansę odzyskać ją w całości. Albo przynajmniej jakąś jej część.

– A co ja mam z tym wspólnego?

– Byliśmy w związku, gdy rozwijałem ten biznes. Wiesz doskonale, jak to wszystko się kształtowało…

– Potrzebujesz mnie jako świadka?

– Jasne. Jeśli złożysz zeznania to bardzo mi to ułatwi sprawę… Błagam… Nie pozostaniesz bez zapłaty. Kiedy odzyskam majątek, ureguluje zaległości alimentacyjne i będę cię wspierał finansowo. Jeśli sobie tego życzysz, mogę to nawet spisać…

– Już raz dostałam dokument. Orzeczenie z sądu. Niewiele z niego wynikło – napomknęłam.

– Tym razem postąpię inaczej. Daję słowo. Zgodzisz mi się pomóc? – w jego oczach dostrzegłam nadzieję.

– Pomyślę nad tym – oznajmiłam opanowanym tonem.

Ciągle do mnie dzwoni i dopytuje się, czy już to przemyślałam, ale wciąż go mamię i odsyłam z kwitkiem. Zależy mi, żeby trochę się bał. Ma za swoje, za to co mi zrobił. Wobec tego mówię mu, że nie znalazłam jeszcze chwili, żeby porządnie to rozważyć. Ale szczerze mówiąc, już wiem, co zrobię. Zamierzam składać zeznania. I wcale nie chodzi o te alimenty, z którymi zalega. Ta jego Iza nie może sobie tak dobrze żyć z pieniędzy innych ludzi! W końcu to przez nią moje małżeństwo legło w gruzach.

Reklama

Klaudia, 42 lata

Reklama
Reklama
Reklama