Reklama

Nocą cisza w moim mieszkaniu była tak gęsta, że aż dzwoniła w uszach. Czasem wydawało mi się, że słyszę tykanie zegara, ale zegara nie miałem – sprzedałem go razem z parą starych książek, żeby kupić chleb i paczkę herbaty. Siedziałem więc w ciemności, przy piecyku, który od dawna nie trzymał ciepła i wsłuchiwałem się w swoje własne myśli. One też brzmiały jak echo pustki.

Reklama

Moje dni wyglądały podobnie. Rano jakaś tania bułka. Do tego gorąca woda, czasem herbata. Szukanie pracy, wysyłanie ofert. Potem kilka godzin patrzenia w telewizor, który nie odbierał już żadnych kanałów, ale włączałem go tak czy inaczej, dla migających świateł. Udawałem, że to towarzystwo. Kiedy zmierzchało, szedłem do sklepu po kolejną bułkę, a tam spotykałem jedyną osobę, z którą jeszcze rozmawiałem – Kasię, ekspedientkę. Zawsze miała dla mnie „dzień dobry” i „do widzenia”, czasem pytała, czy mam drobne. Tyle mi wystarczało, żeby poczuć, że jeszcze istnieję. Matkę odwiedzałem rzadko. Mieszkała w domu opieki i coraz rzadziej poznawała mnie przy wejściu.

– Wojtek, to ty? – pytała, patrząc jak przez mgłę.

Bolało mnie to pytanie bardziej, niż wszystkie rachunki, których nie umiałem już spłacać. Wstydziłem się jeździć do niej tak biedny, tak przegrany. Zresztą, co miałbym jej dać? Kilka godzin milczenia? Smutną twarz? Czasem myślałem, że moje życie skończyło się dawno temu, kiedy zamknęła się za mną brama drukarni. Od tamtej pory tylko błąkałem się wśród dni. Nie miałem już nic – ani pracy, ani rodziny, ani planów. Była tylko pustka. A jednak los miał dla mnie niespodziankę. Taką, której nigdy bym się nie spodziewał.

Poczułem się znów jak człowiek

Pamiętam ten dzień dokładnie – zwykły poranek, jak każdy inny. Otworzyłem laptop, stary i ledwo zipiący, żeby sprawdzić pocztę. Rzadko kiedy tam coś było, zwykle tylko reklamy kredytów, których i tak nikt by mi nie udzielił. Ale tego dnia coś mnie tknęło, żeby zalogować się do banku. Kliknąłem niechętnie – i zamarłem. Na ekranie widniała kwota, jakiej nie widziałem nigdy w życiu. Kilkadziesiąt tysięcy złotych. Z początku byłem pewien, że to jakiś żart albo wirus. Przetarłem oczy, odświeżyłem stronę. Liczby się zgadzały, nie znikały. Serce waliło mi jak młotem.

– Skąd…? – wyszeptałem, patrząc w ekran. – Czy to możliwe, że ktoś… że coś się zmieniło?

Przez kilka minut nie ruszałem się z krzesła. W głowie miałem tysiąc myśli. Może jakiś spadek? Może ktoś o mnie pamiętał? A może to pomyłka… ale przecież, jeśli to prawda, może wreszcie zapłacę czynsz, odwiedzę mamę bez wstydu, kupię coś normalnego do jedzenia. Jeszcze tego samego dnia poszedłem do sklepu. Wiedziałem, że to się źle skończy. Ale i tak wziąłem nie tylko chleb, ale i kawałek sera, wędlinę, nawet butelkę soku. Kasia spojrzała na mnie zaskoczona.

– Panie Wojtku, święto jakieś? – zapytała, skanując produkty.

– A bo… czasem człowiek musi się porządniej najeść – uśmiechnąłem się, choć uśmiechu dawno nie ćwiczyłem.

– I bardzo dobrze – odparła, podając mi resztę. – Należy się panu.

Po powrocie do domu jadłem tak, jakby świata miało nie być. Każdy kęs miał smak życia. Następnego dnia pojechałem do matki. Gdy mnie zobaczyła, aż jej się oczy rozjaśniły.

– Wojtek, ty się uśmiechasz – powiedziała cicho, ściskając moją dłoń.

Przez chwilę poczułem, że znów jestem człowiekiem, a nie tylko cieniem, który snuje się między sklepem a pustym mieszkaniem.

List z banku pachniał kłopotem

Kilka dni żyłem jak w innym świecie. W lodówce wreszcie coś było – mleko, jajka, ser. Na stole świeże bułki zamiast suchych ochłapów. Nawet rachunki zapłaciłem, pierwszy raz od miesięcy bez nerwowego liczenia monet. Ale szczęście, jak to zwykle u mnie, nie trwało długo. Piątego dnia zapukał listonosz. Podał mi polecony, a ja już wiedziałem, że to nic dobrego. W kopercie logo banku, a pod palcami ciężar papieru, który od razu pachniał kłopotem. Otworzyłem. „Informujemy, że na pana konto trafiła omyłkowo kwota… Prosimy o niezwłoczny zwrot w całości”. Litery skakały mi przed oczami. Chwyciłem telefon, zadzwoniłem na numer infolinii. Po kilku sygnałach odezwał się męski głos, suchy, urzędowy.

– W czym mogę pomóc? – spytał.

– Otrzymałem pismo. Chodzi o przelew… – zacząłem niepewnie. Wiedziałem, że jestem na stracownej pozycji, ale próbowałem. – Ale ja już… część wydałem.

– Przykro mi, ale pieniądze zostały przelane błędnie. Ma pan obowiązek zwrócić całość.

Ale to nie moja wina! – krzyknąłem, czując jak w gardle rośnie gula. – To wasz błąd!

– Rozumiem emocje – odparł bez cienia emocji w głosie – ale obowiązek spoczywa na panu. Regulamin jest jednoznaczny.

Odłożyłem słuchawkę. Ręce mi się trzęsły. „Czyli co? Przez chwilę mogłem poczuć się człowiekiem, a teraz znowu mam wrócić do głodu i wstydu?” – pytałem sam siebie, gapiąc się w sufit. Tego wieczoru zadzwoniłem do domu opieki.

– Niestety… nie będę mógł opłacić kolejnego miesiąca – wymamrotałem do pielęgniarki.

– Rozumiem – odpowiedziała chłodno. – Ale musi pan wiedzieć, że w takiej sytuacji będziemy zmuszeni szukać innego rozwiązania.

Odłożyłem telefon. Mieszkanie znów wydało mi się puste jak nigdy. A we mnie narastał strach, że to dopiero początek.

Teraz znowu jestem nikim

Następnego ranka poszedłem do banku. Chciałem zobaczyć człowieka, który spojrzy mi w oczy i powie, że muszę oddać coś, co dało mi oddech na kilka krótkich dni. Na sali pachniało nowością i plastikiem, a ja czułem się tam jak intruz. W kolejce wszyscy mieli garnitury, teczki, telefony w dłoniach. Ja miałem tylko starą kurtkę i zmęczoną twarz. Przy okienku siedział młody urzędnik w idealnie skrojonym garniturze. Spojrzał na mnie tak, jakby już wiedział, że jestem problemem.

– W czym mogę pomóc? – zapytał chłodno.

– Wpłynęły mi pieniądze… i dostałem pismo, że mam je oddać – wyjąkałem. – Ale to przecież nie ja się pomyliłem.

– Rozumiem. – Przerzucił kilka dokumentów, nawet na mnie nie patrząc. – Niestety, to nie zmienia faktu, że środki należy zwrócić w całości. Tak stanowi regulamin.

– Regulamin? – uniosłem głos. – A gdzie wasz błąd? Gdzie odpowiedzialność? Jeśli ja wam coś przeleję omyłkowo, to też mogę po latach żądać zwrotu z odsetkami?

Podniósł wzrok, ale nie było w nim ani cienia empatii.

– Proszę się uspokoić. My tylko wykonujemy wszystko zgodnie z procedurami.

Zacisnąłem pięści. Chciałem krzyczeć, rozwalić to sterylne biuro, ale wiedziałem, że nic nie wskóram. Wyszedłem, czując, że coś we mnie pęka. Wieczorem kupiłem najtańszą butelkę wódki. Pierwszy raz od lat. Usiadłem przy stole i nalałem do szklanki.

Byłem przez chwilę kimś – powiedziałem do pustego pokoju. – Teraz znowu jestem nikim. A może nigdy kimś nie byłem.

Szklanka szybko się opróżniła. Potem druga. Świat rozmywał się, a ja czułem, jak w środku zapada się we mnie wszystko, co jeszcze próbowało trzymać się powierzchni.

Łzy napłynęły mi do oczu

Nie pamiętam, jak przespałem tamtą noc. Obudziłem się z bólem głowy i dziwnym uczuciem, że trzeba coś zrobić, zanim całkiem się rozsypię. W skrzynce znalazłem zawiadomienie z urzędu miasta – wezwanie na spotkanie. Pomyślałem, że to pewnie początek egzekucji, jakieś pisma z komornika. Poszedłem jednak. Już nie miałem nic do stracenia. W urzędzie skierowano mnie do małego pokoju na końcu korytarza. Przy biurku siedział mężczyzna w średnim wieku, garnitur miał trochę pognieciony, a oczy nie były szkliste jak u bankowego urzędnika.

– Pan Wojciech? – zapytał, wstając i podając mi dłoń. – Jestem Piotr, radca prawny z urzędu. Prowadzimy punkt darmowej pomocy prawnej. Proszę usiąść.

Usiadłem, nie wiedząc, co powiedzieć.

– Dostałem pismo z banku. Chcą zwrotu pieniędzy… – zacząłem niepewnie. – Ja już część wydałem.

– Widziałem takie sprawy – skinął głową. – Szanse są niewielkie, ale możemy spróbować. Czasem udaje się wynegocjować rozłożenie długu na raty albo umorzenie części.

– Czyli… nie jestem kompletnie bez szans? – spytałem cicho.

Nigdy nie jest się bez szans – odpowiedział spokojnie. – Tylko musi mi pan dać wszystkie dokumenty. Zobaczymy, co się da zrobić.

Po raz pierwszy od tygodni poczułem cień nadziei. Ktoś mówił do mnie jak do człowieka, nie jak do numeru konta. Wyszedłem z urzędu lżejszy, choć wiedziałem, że droga będzie trudna. Tego samego dnia pojechałem do matki. Usiadłem przy jej łóżku, opowiedziałem jej wszystko.

– Widziałam, że znów się uśmiechasz – powiedziała, gładząc moją dłoń. – Choć przez chwilę znowu byłeś moim synem, a nie tym smutnym cieniem.

Łzy napłynęły mi do oczu. Może jednak jeszcze coś ze mnie zostało.

Role się odwróciły

Kilka dni później zadzwonił Piotr. Jego głos brzmiał tak, jakby musiał mi powiedzieć coś, czego sam nie chciał.

– Panie Wojciechu… rozmawiałem z bankiem. Sprawa jest jasna. Musi pan oddać wszystko. To był błąd systemu, ale odpowiedzialność formalnie spada na odbiorcę przelewu.

– Czyli… żadnej szansy? – spytałem z nadzieją, choć już wiedziałem odpowiedź.

Mogą się zgodzić na raty, ale kwota pozostaje ta sama. Przykro mi.

Słuchałem w milczeniu, a potem podziękowałem. Odłożyłem telefon i siedziałem długo w fotelu, wpatrzony w plamę na suficie. Przez chwilę chciałem się roześmiać – tak gorzko, żeby cały blok to słyszał. Ale zamiast tego po prostu siedziałem. Czułem się jak ktoś, kto miał przez moment złudzenie, że żyje, a teraz znowu musi wrócić do swojego więzienia. Wieczorem poszedłem do sklepu. Kasia była przy kasie, jak zawsze. Uśmiechnęła się, ale od razu zauważyła moją minę.

– Panie Wojtku, wszystko w porządku? – zapytała, podając mi chleb.

– Nie, Kasiu. Nie w porządku – odpowiedziałem cicho. – Myślałem, że dostałem od losu szansę, ale okazało się, że to tylko pomyłka. Muszę wszystko oddać.

– To niesprawiedliwe… – mruknęła, patrząc na mnie z troską.

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Zaskoczyła mnie, kiedy dodała do mojej torby jedno jabłko.

– Proszę, to dla pana. Dzisiaj ja stawiam.

Zawstydziłem się. Przypomniałem sobie, jak parę dni temu dałem jej pierwszy w życiu napiwek. Teraz role się odwróciły. Małe jabłko, a w moim sercu zrobiło się ciepło.

Nie wiem, co będzie dalej

Siedziałem w zimnym mieszkaniu, skulony przy piecyku, który tylko udawał, że grzeje. Na stole leżała kartka z wyliczeniami rat, które zaproponował bank. Liczby wyglądały jak wyrok – wiedziałem, że nigdy nie będę w stanie tego spłacić. Ale już nie miałem siły się złościć. Złość wypaliła się razem z tamtą krótką radością. Wziąłem do ręki jabłko od Kasi. Leżało na talerzyku jak coś, co ma większą wartość niż wszystkie pieniądze świata. Przez chwilę patrzyłem na nie i przypomniałem sobie, jak podziękowała mi spojrzeniem, kiedy dałem jej tamten napiwek. Takie drobiazgi… a jednak sprawiały, że na moment czułem się jak człowiek.

Wieczorem, kiedy za oknem padał deszcz, wróciłem myślami do ostatnich tygodni. Do wizyty u matki, do jej słów: „Widziałam, że znów się uśmiechasz”. Do tego, jak przez kilka dni czułem w sobie życie, którego dawno nie znałem. Może to była pomyłka. Może nie zasłużyłem na nic więcej. Ale przez chwilę… przez krótką chwilę byłem kimś.

– Może nie jestem nikim – wyszeptałem do pustego pokoju. – Może jestem kimś, choćby tylko na moment.

Nie wiedziałem, co będzie dalej. Czy znajdę w sobie siłę, żeby walczyć, czy poddam się i pozwolę, by życie spłynęło ze mnie powoli, jak woda z nieszczelnej rury. Ale jedno było pewne – tego, co poczułem, nikt mi już nie odbierze. Rano przyszedł mail w sprawie jednego z ogłoszeń o pracę, do której się zgłaszałem. Zapraszali mnie na rozmowę. Może jeszcze jest dla mnie szansa. Może tym razem się uda. Poczułem przypływ nadziei. Musi się udać.

Wojciech, 41 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama