„Byłem królem biznesu, zarabiałem kokosy i mieszkałem w luksusach. Zapomniałem tylko zadbać o rodzinę”
„Klient przekręcał ustalenia, a praca wlekła się w nieskończoność. Zamiast być z bliskimi, tkwiłem w Brazylii i patrzyłem na synka na ekranie komputera. Przy każdej rozmowie Gosia błagała mnie, żebym zostawił tę pracę i wrócił do nich”.

- Listy do redakcji
Od najmłodszych lat miałem bardzo wysokie aspiracje. Kiedy chodziłem do szkoły, kumple notorycznie podśmiewali się z moich wzorowych ocen na świadectwie. Dogryzali mi ciągle, że powinienem usiąść z koleżankami, bo mój zapał do nauki bardziej pasował do nich. Ale ja nie zwracałem na to uwagi. Byłem pewien, że w przyszłości udowodnię swoją wartość, a oni będą mi zazdrościć tego, do czego dojdę i kim będę.
Nigdy nie sądziłem, że jestem kujonem
Znajdowałem czas zarówno na to, żeby się uczyć, jak i na imprezowanie. W przeciwieństwie do większości kumpli z klasy, szkoła nie była dla mnie męczarnią. Przedmioty ścisłe, a szczególnie matematyka, szły mi bardzo dobrze. Pasjonowałem się także geografią i miałem talent do języków obcych. Chętnie brałem udział w szkolnych konkursach i olimpiadach.
Już w tamtym czasie wiedziałem, że pociąga mnie rywalizacja. Zależało mi na zwyciężaniu i poczuciu, że nie mam sobie równych. To mnie nakręcało.
Po zdaniu matury dostałem się na prestiżowe studia ekonomiczne, a już na trzecim roku razem z kolegą otworzyliśmy naszą pierwszą działalność. Niewielki sklep online w dobie, gdy dopiero startowała moda na handel w internecie.
Sprzedawaliśmy części do komputerów. Interes kręcił się tak świetnie, że po dwóch latach miałem wystarczająco dużo pieniędzy na zakup własnego mieszkania w stolicy. Kumple z roku patrzyli na to z zawiścią. „Jak to możliwe? On na pewno ma bogatych rodziców” –plotkowali za plecami. „To przecież nierealne, żeby w tak krótkim czasie aż tyle zarobić, przecież on non stop jest z nami na dziennych studiach. Skąd miałby brać czas na ten biznes?”.
Czułem, że żyję
Mimo natłoku różnych obowiązków, jakoś udawało mi się znaleźć czas na wszystko. Cechowała mnie duża samodyscyplina, pomogło też to, że zawsze stawiałem sobie wysokie wymagania.
Wstawałem bladym świtem, około godziny szóstej, robiłem szybki trening biegowy i leciałem do roboty. Pod koniec nauki na studiach poukładałem plan zajęć tak, aby nie wchodziły w paradę prowadzeniu firmy. Wysokie osiągnięcia napędzały mnie do jeszcze cięższej pracy. Czułem, że łapię wiatr w żagle i płynę na fali.
Niedługo po tym, jak obroniłem pracę magisterską, otrzymałem propozycję pracy od pewnej międzynarodowej firmy doradczej. Postanowiłem spieniężyć mój udział w naszym już całkiem sporym e-commerce biznesie. Sprzedałem go koledze i z pełnym zaangażowaniem wkroczyłem w korporacyjny świat.
W nowym miejscu zatrudnienia spotkałem Małgosię, która była sekretarką mojego szefa. Już pierwszego dnia zwróciła moją uwagę i nie ukrywam, że wpadła mi w oko. Po blisko dwóch miesiącach zaczęliśmy się spotykać, a ja zasugerowałem jej zmianę pracy. Tak mnie oczarowała, że to właśnie przez nią nie mogłem w pełni skoncentrować się na zadaniach w firmie!
Moje życie było idealne
Rok później Gosia nie była już zmuszona do zarabiania. Moje dochody pozwalały na bezstresowe życie we dwoje i to na dość wysokim poziomie. Stanęliśmy na ślubnym kobiercu, a niedługo potem dowiedziałem się, że będę ojcem. Wydawało się, że wszystko funkcjonuje jak w szwajcarskim zegarku.
Chociaż nie do końca tak było. Jedyną wadą całej sytuacji było to, że niezbyt często mogłem spędzać czas z bliskimi. Tłumaczyłem to sobie tym, że solidna pensja i prestiż wymagają pewnych poświęceń.
Kiedy nasz synek Antoś kończył trzy latka, sprawiłem ukochanej żonie niespodziankę, o której nawet nie śniła. Stałem się właścicielem pięknej, przestronnej willi z równie pięknym, rozległym ogrodem. Trafiła się niepowtarzalna okazja.
Dotychczasowi gospodarze zapragnęli przeprowadzić się w okolice wybrzeża, zależało im na ekspresowej sprzedaży nieruchomości. Cena okazała się więc nad wyraz atrakcyjna. Mimo że rezydencja i tak była warta fortunę, mogłem sobie pozwolić na zaciągnięcie sporej pożyczki. Zdecydowałem się na kredyt we frankach szwajcarskich, ponieważ w tamtym okresie to rozwiązanie było najkorzystniejsze.
Wszystko zaczęło się sypać
Nie ukrywam, że to podniosło nasz standard życia. Posiadłość w okolicach stolicy to w końcu nie byle jaka sprawa. Nie wszystkim dane jest mieć za sąsiada popularnego gwiazdora telewizji czy parlamentarzystę. A my ledwo co przekroczyliśmy magiczną granicę trzydziestki. Miałem poczucie, że jestem kimś, że odniosłem życiowy triumf. Systematyczne pomnażanie majątku, pięcie się po szczeblach kariery i własne cztery kąty pod miastem… Sądziłem, że to właśnie stanowi istotę życia.
Wszystko zaczęło się cztery lata temu. Wtedy rozpoczęła się seria niefortunnych zdarzeń. Byłem właśnie w drodze powrotnej z dużego zlecenia zza granicy, kiedy nagle w samolocie dopadł mnie koszmarny ból podbrzusza. Skuliłem się na siedzeniu, nie byłem zdolny nawet poprosić o pomoc. Przerażona pasażerka obok zawołała obsługę. Na moje szczęście samolot akurat miał niedługo lądować.
Na płycie lotniska czekała już karetka pogotowia. Okazało się, że to wyrostek. Jakby tego było mało, po zabiegu chirurgicznym pojawiła się infekcja. Po raz kolejny otarłem się o śmierć. Musiałem przejść więc kolejną operację. W szpitalu spędziłem w sumie ponad cztery tygodnie, a kiedy w końcu dotarłem do domu, byłem osłabiony i wykończony.
Nie nadawałem się do pracy
Przez kilka tygodni dochodziłem do siebie na zwolnieniu lekarskim, a potem przydzielano mi mniej ambitne zadania. Takie, które nie wiązały się już z wyjazdami za granicę. Nie przemęczałem się, ale przez to też moje zarobki znacząco spadły. Projekty, które wcześniej prowadziłem, przekazano innym osobom, a mnie przypadły jakieś zwyczajne analizy, które zwykle robili świeżo upieczeni absolwenci. Miałem wrażenie, że lada moment stracę pracę.
Jakby tego było mało, sytuacja z kredytem zupełnie wymknęła się spod kontroli. Rata za nasz dom podwoiła się. Zacząłem się bać. Żona wyszła z pomysłem, abyśmy pozbyli się domu i przenieśli z powrotem do blokowiska.
–Nie ma takiej możliwości – odparłem. – Nie zamierzam się cofać w rozwoju.
Chciałem za wszelką cenę ratować status finansowy mojej rodziny. Po długich namysłach zdecydowałem się porozmawiać z przełożonym. Powiedziałem mu, że czuję się już całkowicie dobrze i jestem gotowy, by znów zająć się ambitnym projektem poza granicami kraju.
Miał pewne wątpliwości, ale ostatecznie przyjął to. W międzyczasie moja żona znalazła zatrudnienie jako asystentka w pobliskiej szkole językowej. Gdy oboje pracowaliśmy, synkiem opiekowała się teściowa. Wszystko powolutku zaczynało się układać.
Ten kontrakt to była totalna porażka. Klient non stop marudził, przekręcał ustalenia, a praca wlekła się w nieskończoność. Zamiast być z bliskimi, tkwiłem w Brazylii i patrzyłem na synka na ekranie komputera. Przy każdej rozmowie Gosia błagała mnie, żebym zostawił tę pracę i wrócił do nich.
Niewiele brakowało, a wszystko by runęło
– Jaka z nas rodzina? Brakuje mi ciebie – powiedziała. – Antoni również za tobą bardzo tęskni. Przedwczoraj poprosił mnie, żebym towarzyszyła mu podczas meczu, w którym zadebiutował w drużynie juniorów ze swojej szkoły. Byłam jedyną mamą na trybunach. Wszyscy jego koledzy z drużyny przyszli ze swoimi tatusiami. Przecież ja w ogóle nie mam pojęcia o piłce nożnej, nawet nie kojarzę tych zawodników, którymi on się tak fascynuje. Wieczorem Antek płakał w swoim pokoju.
Nagle coś we mnie drgnęło. Dotarło do mnie, że poświęcam coś o wiele istotniejszego niż posiadłość z zielenią wokół i zazdrość kumpli. Bezpowrotnie umykają mi kluczowe momenty z dziecięcych lat mojego syna, podczas których powinienem być przy nim, bo to właśnie te chwile najbardziej zapadną mu w pamięć. Nie fakt, że dorastał w przestronnej willi.
Przez następne dwie noce nie zmrużyłem oka ani na chwilę. Nie dawało mi to spokoju, ale ostatecznie podjąłem decyzję. Postanowiłem odejść z pracy.
Po powrocie do stolicy nawiązałem kontakt ze znajomymi z branży, którzy pomogli mi znaleźć nowe zajęcie. Zarabiam teraz mniej, ale mam większy spokój i pracuję blisko domu. Przestałem przejmować się plotkowaniem na mój temat.
Sprzedaliśmy willę, co pozwoliło nam spłacić zaciągnięty kredyt. Teraz czujemy się naprawdę wolni. Może życie w trzech pokojach nie jest tak wygodne jak w przestronnym domu, ale jesteśmy w końcu razem. I nie muszę już prosić żony, aby reprezentowała mnie na szkolnych imprezach organizowanych dla ojców i synów.
Michał, 44 lata