Reklama

Pół roku, a dokładnie 6 miesięcy i 3 dni byłem mężem Marzeny. A to i tak było za długo. Widać byłem głupi i zakochany. Albo to Marzena dopiero po ślubie pokazała swoje prawdziwe oblicze. O wszystko miała pretensje, potrafiła awanturować się drobiazg, który nie miał znaczenia i, co najgorsze, za wszystkie swoje niepowodzenia obwiniała mnie. Szybko się przekonałem, że rozwód nie był końcem mojej udręki.

Reklama

Było mi wstyd

Po ślubie wszystko potoczyło się błyskawicznie. Już pierwszego dnia Marzena zaczęła mnie rozstawiać po kątach i wbijać szpile z najmniejszego powodu. Po miesiącu karczemnych awantur wyprowadziłem się ze wspólnego mieszkania. A mówiąc szczerze: uciekłem. Najpierw pomieszkiwałem u kumpla, a później przeniosłem się do hotelu, a później wynająłem skromną kawalerkę na obrzeżach miasta. Było mi wstyd przed rodziną, że dałem się wredne babie. Pięć miesięcy później byłem już szczęśliwym rozwodnikiem, a przynajmniej miałem taką nadzieję. Myślałem, że teraz każde z nas ułoży sobie życie na nowo i... osobno.

Gdy wróciłem z treningu, zobaczyłem aż dziesięć nieodebranych połączeń od Marzeny. Po chwili zadzwoniła po raz kolejny. Tym razem odebrałem, Wiedziałem, że nie da mi spokoju.

– Po co dzwonisz? – powiedziałem z nieukrywaną złością.

Nie omówiliśmy jednej ważnej sprawy – wyjaśniła.

– Ale jakiej?

Szczerze mówiąc, nie miałem pojęcia, o czym mówi. Moim zdaniem temat był już całkowicie zamknięty. A przynajmniej powinien być.

– Nie mogę ci powiedzieć przez telefon – rzuciła beznamiętnie.

Kilka dni później spotkaliśmy się w jednej restauracji, do których często wpadaliśmy po pracy. Gdy się pojawiłem, Marzena już na mnie czekała. Jej mina wyraźnie wskazywała, że to spotkanie nie będzie należało do miłych. Usiadłem naprzeciwko niej i rzuciłem, nie patrząc jej nawet w oczy.

– Czego ode mnie chcesz? Czemu nie mogliśmy tego załatwić przez telefon?

– Myślałam, że najpierw coś zjemy – powiedziała z uśmiechem, ale jej oczy były zimne jak stal.

– Nie jestem godny. I nie po to się z tobą spotkałem – wycedziłem.

– Dobrze, w taki razie nie przedłużajmy. Chcę moje sto tysięcy.

– Co? Za co? – o mało się nie zachłysnąłem.

– Nie musisz mi oddawać w gotówce.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz.

– O naszym weselu. Oddaj mi za połowę.

– Chyba sobie kpisz! – rzuciłem wściekły. – Wcale nie chciałem wielkiego wesela. To było twoje marzenie, a teraz twój problem.

Zacisnąłem pięści pod stołem, po czym gwałtownie wstałem i jak najszybciej opuściłem restaurację. W głowie mi się nie mieściło, że Marzena mogła wpaść na taki durny pomysł. Mam jej oddawać pieniądze, które już wydaliśmy? Pieniądze, które poszły na jej fanaberie i dyrdymały, które nikomu do szczęścia nie były potrzebne. To się w głowie nie mieści!

Walczyłem o swoją godność

Dwa dni później miałem 20 nieodebranych połączeń, zapchaną skrzynkę mailową i milion SMS-ów. Nie miałem zamiaru z nią rozmawiać, ale kiedy zadzwonił do mnie nieznany numer, dałem się podejść jak dziecko.

– Nie unikaj mnie. Dobrze wiesz, że cię znajdę – powiedziała złośliwie.

Rozłączyłem się. Wiedziałem jednak, że mi nie odpuści. I nie myliłem się. Następnego dnia czekała na mnie pod moją pracą.

Nie rób scen – powiedziałam jej na dzień dobry.

– Nie mam zamiaru, Chcę tylko odzyskać swoje pieniądze.

– Chyba pieniądze swoich rodziców – żachnąłem się.

– Właśnie. Moich.

– Miałaś swoje marzenia i je spełniłaś. Nie jestem ci nic winien.

– Czyżby? Co z pieniędzmi z kopert? Było w nich prawie 90 tysięcy, prawda?

– Co z nimi? To przecież prezenty.

Nie wiedziałem, do czego tym razem pije.

– Właśnie! Prezent dla nas, a ty za całą gotówkę kupiłeś sobie motor.

– I co z tego?

– To, że ja nic z tego nie mam.

– W dokumentach jestem jedynym właścicielem. Nie masz do niego żadnych praw.

– Tak ci się tylko wydaje. Jeśli nie oddasz mi pieniędzy do końca miesiąca, spotkamy się znowu w sądzie.

Po czym odwróciła się na pięcie i odeszła pewnym krokiem.

Świat mi zawirował przed oczami

Wiedziałem, że nie mogę jej ulec. Zbyt wiele się nacierpiałem, żeby teraz jeszcze płacić jej za to. Olałem sprawę. Była moją eks żoną, wszystko w dokumentach było zgodnie z prawem, a poza tym, wcale nie klapała biedy. Znajomi mi donosili, że po naszym rozstaniu szastała pieniędzmi na lewo i prawo, żeby poprawić sobie humor, a potem pojechała sama w naszą podróż poślubną. Zacząłem żyć własnym życiem, starając się zapomnieć o Marzenie i koszmarnym małżeństwie. Jednak moje szczęście nie trwało długo. Pewnego dnia zadzwoniła do mnie mama.

– Polecony do ciebie przyszedł. Chyba z sądu. Listonosz mówi, że to coś ważnego i nie może mi dać. Zostawił ci awizo – powiedziała na jednym wdechu.

Zawsze tak robi, gdy się denerwuje. A ja nie chciałem jej martwić.

– Dobrze, mamo. Przyjadę po pracy – powiedziałem, starając się zachować spokój.

Nie powiedziałem tego rodzicielce, ale dobrze wiedziałem, co jest w środku. A przynajmniej czego mogłem się spodziewać. Gdy po południu odczytałem pismo, przez chwilę świat mi zawirował przed oczami. Przeczytałem raz, potem drugi i kolejny. Niewiele z tego zrozumiałem, poza tym, że moja była żona domagała się spłaty rzekomych zobowiązań. Na samą myśl, że czeka mnie kolejna sądowa batalia, żołądek podszedł mi go góry. Pożegnałem się z mamą, ale nie chciałem wracać do domu. Nie chciałem być dam. Niewiele myśląc, zadzwoniłem do swojego najlepszego przyjaciela. On jeden zawsze wiedział, jak mnie pocieszyć w trudnych chwilach. Umówiliśmy się w barze nieopodal jego mieszkania.

– Co się dzieje? Znowu twoja była szaleje?

– Żebyś wiedział. Nasłała na mnie prawników i mam jej oddać pieniądze za wesele.

– Stawy, współczucia – przyjaciel próbował mnie pocieszyć. – A ty masz już swojego adwokata?

Nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć. Byłem tak pewny swoich racji, że nawet nie wziąłem tego pod uwagę.

– A po co?

– No jak to? Sam się będziesz bronił w sądzie? Przecież nie masz o tym zielonego pojęcia. A jak ci dowalą jakiegoś miernotę z urzędu, to wyjdziesz na tym, jak Zabłocki na mydle. Nie ma żartów.

Strach mnie obleciał. Miałem ochotę uciec. Żeby nikt mnie nie znalazł, nikt się nie czepiał. Żebym miał wreszcie święty spokój. To jednak nie było mi pisane.

– Miałeś mnie pocieszyć, a nie straszyć! – Powiedziałem gorzko.

– Nie straszę, ale musisz realnie spojrzeć na sytuację. Marzena ci nie odpuści, a jej rodzice mają kasy jak losu. Stać ich na najlepszą kancelarię w mieście.

– Wiem, ale dzisiaj nie chce o tym myśleć – powiedziałem z rezygnacją w głosie.

Po chwili ciszy zaczęliśmy rozmawiać na zupełnie inne tematy. Mimo wszystko wciąż miałem przed oczami zapowiedź kolejnej sądowej batalii z eks i jej rodziną.

Wdepnąłem w bagno

Przez trzy dni chodziłem przygnębiony. Niby wiedziałem, co mam zrobić, ale nie miałam siła ani ochoty podejmować tego tematu. Dopiero w sobotę zmusiłem się do działania. Przeglądnąłem internet w poszukiwaniu dobrego adwokata, który z gracją baleriny dałby do wiwatu Marzenie. Koło południa przedzwoniłem do jednej z kancelarii w centrum miasta. W skrócie opowiedziałam swoją historię, jednak okazało się, że to za mało. Mecenas poprosił mnie o przesłanie posiadanych dokumentów w sprawie i kazał czekać. Oddzwonił w poniedziałek z propozycją spotkania. Byłem mile zaskoczony, że tak szybko uporał się z moją sprawą. W zasadzie po cichu na to liczyłem. Rozwód był prawomocny, wszystkie dokumenty zgodne z prawem. Nie widziałem powodu, żebym miał teraz oddawać pieniądze. Tym bardziej że w tym chorym układzie z byłą żoną, to ja byłem ten poszkodowany.

Niestety adwokat szybko rozwiał moje, jak się okazało, płonne nadzieje. Gdy tylko zasiadłem na skórzanej sofie z jednym z gabinetów w prestiżowej kancelarii, prawnik rozpoczął swój wywód. Okazało się, że istnieje spore prawdopodobieństwo, iż będę musiał oddać pieniądze. Jednocześnie istnieje też szansa, że sprawę mogę wygrać. Jednym słowem nie dowiedziałem się niczego konkretnego, a za samą konsultację zapłaciłem jak za zboże. Wyszedłem niepocieszony, za to z zadaniem domowym. Najbliższe dni powinienem poświęcić na skompletowanie innych dowodów świadczących na moją korzyść. Z doświadczenia wiedziałem, że to nie skończy się na jednej rozprawie.

Nie miałem trzydziestki, a moje życie przypominało koszmar. Wdepnąłem w bagno i to na własne życzenie. Nie wiedziałem, jak potoczy się dalej moje życie. Miałem jednak nadzieję, że cała ta farsa skończy się szybciej niż moje małżeństwo.

Nikodem, 29 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama