Reklama

Odkąd przeszedłem na rentę po zawale i wolnego czasu miałem w bród, wziąłem sobie na głowę obowiązek piątkowych zakupów na bazarku. Helenka jeszcze pracowała, więc co miała latać na chybcika po sklepach, skoro ja mogłem powoli, nie śpiesząc się, spędzić godzinę czy dwie wśród pachnących warzyw i owoców, wybrać świeże, w najlepszym gatunku. A przy tym zawsze jakiegoś kumpla się spotkało, można było pogadać, powspominać – chwaliłem sobie te zakupy.

Reklama

Koledzy dali mi do myślenia

Tamtego piątku natknąłem się na Franka, trochę młodszego ode mnie kolegę z dzielnicy mojego dzieciństwa, więc nagadać się nie mogliśmy. W końcu zrobiło się późno, a przecież jeszcze kartofelków musiałem nastrugać, surówkę do obiadu zrobić. I chociaż z bazarku zawsze wracałem do domu na nogach, taki spacer dobry był dla mojego serca, nie mówiąc już o sporej tuszy, tym razem pośpiech nakazał mi skorzystać z komunikacji miejskiej. Okazało się, że Frankowi też pasuje mój tramwaj, więc jeszcze mieliśmy chwilę na wspominki.

Trochę zdziwiony spostrzegłem, że kolega rozsiadł się od razu na wolnym miejscu, nie kasując biletu.

– A ty co, masz układy z kanarami? – spytałem, wsuwając swój ulgowy bilet do kasownika.

– Coś ty, stary – roześmiał się.

Mam bilet wolnych przejazdów, ty też byś mógł sobie taki wyrobić, rencistą przecież jesteś.

– No fakt, ale na choroby układu krążenia – odparłem. – Wiesz, serce mi szwankuje, a na taki bilet to chyba trzeba mieć nogi niesprawne albo niedowidzieć, a ja dzięki Bogu jeszcze bez okularów czytam i chodzę też o własnych siłach.

Głupoty wygadujesz – kolega pokręcił głową. – Nie trzeba od razu na wózku jeździć, wystarczy, że stawy ci szwankują albo kręgosłup, tak jak mój – spojrzał na mnie krytycznie. – I nie powiesz mi, że przy twojej wadze nie masz kłopotu z kolanami czy w krzyżach cię nie łupie.

Zastanowiło mnie to, o czym mówił Franek. Był dużo młodszy ode mnie, nie zauważyłem też, żeby coś widocznego mu dolegało, ciężkie torby z zakupami dźwigał, a tu proszę, okazał się inwalidą.

Prawdę powiedziawszy, to czasem bolały mnie trochę kolana i prawe biodro, zwłaszcza na nagłą zmianę pogody. Ale to już lata swoje robiły i chyba większość ludzi tak ma, że jak pada deszcz, to wszystkie kości się czuje.

Ja, mimo renty na serce swoją dumę mam i chciałem jak najdłużej utrzymać sprawność i nie korzystać z przywilejów, takich choćby jak darmowy bilet.

– Albo jak z głową coś… – tłumaczył mi dalej Franek. – Jak moja ślubna zmarła, to do psychologa na sesje chodziłem, do psychiatry, bo nocami nie mogłem spać. No i dopatrzyli się jakichś zaburzeń emocji – uśmiechnął się znacząco. – I komisja orzekła mi niepełnosprawność, przyznała wolne przejazdy.

– To ja już wolę kasować bilety, niż robić z siebie dziwaka – zakończyłem dyskusję, gotując się do wyjścia, dojeżdżaliśmy na mój przystanek. – To zdrowia ci życzę, Franek – raźno wyskoczyłem z tramwaju, chociaż w kolanie strzyknęło mi porządnie.

Dla biletu nie zostanę „niesprawny”

Byłbym zapomniał o całej sprawie, gdyby nie inny kumpel, którego przypadkiem spotkałem w autobusie jakiś czas później. Rozejrzałem się za wolnym miejscem, bo od dwóch dni deszcz mżył od rana do wieczora, i moje biodro rwało mnie wyjątkowo dokuczliwie. Wtedy dojrzałem Antka, machał do mnie ręką, bo obok niego było wolne miejsce. Skasowałem więc bilet i usiadłem.

Ciągle jeszcze na bilety jeździsz? – spytał na powitanie.– Ja od roku mam kartę wolnych przejazdów, wiesz, jaka to wygoda i oszczędność?

– Chodzisz o lasce, to dostałeś kartę – powiedziałem ze złością, bo jakoś za często ostatnio spotykałem niepełnosprawnych kumpli, mnie tam się nie śpieszyło, by zaliczać się do ich grona. – Ja jeszcze nie jestem inwalidą.

– A tam, zaraz inwalida – odparł trochę urażony. – Masz już parę lat na karku, jesteś rencistą, swoje też ważysz… Gdyby moje nogi musiały dźwigać tyle kilogramów, to już dawno by mi wysiadły.

Tak mnie wkurzył, wytykając mi moją tuszę, że wysiadłem przystanek wcześniej, pomimo tego cholernego deszczu i rwącego biodra.

Coś ty taki nie w humorze? – spytała żona, gdy wróciłem do domu. – Kolana ci dokuczają pewnie przez ten deszcz, biedaku.

– A żeby tam tylko kolana! – parsknąłem ze złością.

Po chwili opowiedziałem jej o spotkaniu z kumplem, o wytykaniu moich kilogramów i pozostałych kwestiach. Ale tym razem Helenka mnie nie poparła. Wręcz odwrotnie, stwierdziła, że rzeczywiście za dużo ważę, a z kolanami i tym strzykaniem w biodrach to już dawno powinienem iść do lekarza, zamiast udawać młodzika.

Ty też przeciwko mnie? – teraz wściekłem się nie na żarty. – Co ma moja waga i moje kolana do karty wolnych przejazdów? – popukałem się w czoło. – Dobrze wiesz, że stawy mnie bolą na zmianę pogody, tak ma co drugi człowiek. A mnie żaden wolny bilet nie jest do szczęścia potrzebny i nie rób ze mnie kaleki. To tak, jakbym na gapę miał jeździć, nie chcę, i już!

– Darek, przecież tu nie chodzi o bilet – Helenka uśmiechnęła się łagodnie. – Stać nas jeszcze na bilety, zwłaszcza ulgowe, ale coraz częściej słyszę o tym twoim biodrze, nawet jak deszcz nie pada. Więc nie zwalaj całej winy na pogodę, tylko idź wreszcie do lekarza.

Musiałem w końcu przyznać jej rację. Zrobiłem komplet badań, łącznie z prześwietleniami. Gdy pobieżnie przejrzałem wyniki, nawet jako laik zorientowałem się, że mam zwyrodnienia, jakieś braki czegoś tam, a najgorzej to chyba było ze stawem biodrowym. No ale byłem w wieku, w którym trudno być okazem zdrowia, więc za bardzo się nie przejąłem wynikami. Dopiero ortopeda sprowadził mnie na ziemię.

Przejrzał je bardzo dokładnie, klisze z prześwietleń powiesił na podświetlonej przeglądarce. Przyglądał się im dłuższą chwilę, w końcu usiadł przy biurku naprzeciwko mnie.

I kumple, i żona, a teraz lekarz…

– Dlaczego pan tak długo zwlekał z wizytą u mnie, panie Dariuszu? – spytał ostrym tonem. – Szkoda, że nie zrobił pan tego wcześniej, bo to już naprawdę ostatni moment.

– Ostatni na co? – spytałem niespokojnie, bo nie spodziewałem się takiej reakcji lekarza.

– Na podjęcie leczenia i rehabilitacji stawów biodrowych i kolanowych – wskazał palcem na jedno z podświetlonych zdjęć. – Kręgosłup lędźwiowy też nie jest w najlepszym stanie, to wynika w dużej mierze z pana nadwagi. I w młodości musiał pan chyba chorować na zapalenia stawów, te zwyrodnienia na to wskazują.

Przypomniałem sobie, że rzeczywiście chorowałem jeszcze w wojsku, leżałem nawet w szpitalu, a bóle kolan nie dawały mi wtedy spać po nocach. Jednak potem rozeszło się to jakoś po kościach, zapomniałem.

– Ale właściwie to co mi jest, czy to coś poważnego? – spytałem. – Zawsze myślałem, że te bóle reumatyczne to z powodu zmiany pogody, deszczu, wilgoci…

– To też – lekarz skinął głową. – Ale ma pan poważne zmiany zwyrodnieniowo-wytwórcze na krawędzi panewki biodrowej, głowy i szyjki kości udowej. Stąd bóle. I torbiel podchrzęstną w głowie kości udowej…

– A tak mniej uczenie, panie doktorze – spojrzałem na niego niepewnie, poczułem strach. – Czy powinienem się bać? Ta torbiel to nowotwór?

– Bez paniki, trzeba zabrać się za leczenie, a nie bać się – lekarz się uśmiechnął. – Wyniki nie wskazują, aby torbiel miała charakter nowotworowy. Dobra, systematyczna rehabilitacja na pewno będzie skuteczna, no i trzeba brać leki… Gdyby pan zwlekał ze zrobieniem tych badań, to za rok potrzebna byłaby endoproteza biodra – spojrzał na moją dokumentację rozłożoną na biurku. – Pan jest rencistą? – spytał.

– Ale rentę mam na inne schorzenie – odparłem szybko.

– Proszę jednak przynieść z urzędu gminy wniosek o orzeczenie o niepełnosprawności, wypełnię go i z tym schorzeniem komisja bez problemu przyzna panu kartę wolnych przejazdów środkami komunikacji miejskiej i kartę parkingową.

Przez moment nie dowierzałem własnym uszom. Następny człowiek, tym razem lekarz specjalista, mówił mi o bilecie wolnych przejazdów.

Po wyjściu z gabinetu roześmiałem się sam do siebie, bo przecież gdyby nie rozmowy o tym bilecie, nie byłoby mnie tu dzisiaj. Wcześniej w ogóle nie przyszłoby mi na myśl, żeby porobić badania.

Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – skwitowała Helenka moje rewelacje. – Tak się złościłeś, tak wzbraniałeś, a właściwie to powinieneś podziękować swoim kumplom, bo dzięki nim nie zostaniesz kaleką, a w dodatku będziesz jeździć po mieście za darmo… A swoją drogą, to może czas pomyśleć o jakiej diecie? I zapisałbyś się na gimnastykę dla seniorów albo na basen – pokiwała głową. – Bo jak już będziesz miał te darmowe przejazdy, to pewnie nawet przespacerować na bazarek nie będzie ci się chciało.

Reklama

Dariusz, 62 lata

Reklama
Reklama
Reklama