„Byłem paniskiem wśród kolegów dzięki kasie. Gdy ojciec nie mógł mnie już sponsorować, wyrzekłem się go”
„Nic dziwnego, że kumple mi ojca zazdroszczą. Nie dość, że funduje mi auto, zawsze nowe gry, najlepszy sprzęt sportowy, markowe ciuchy, to jeszcze równy z niego gość. Ich starsi albo nie mają pracy, albo zaharowują się,
a i tak ich na nic nie stać”.
- Kuba, 18 lat
Nigdy nie obchodziło mnie, czym konkretnie zajmuje się tata. Wiem tylko, że pracował w banku. Kasy nam nie brakowało, i to było najważniejsze. Na 18. urodziny dostałem kluczyki do własnego autka prosto z salonu. No ale skoro rodziców było na to stać…
Jak dawali to brałem
Podjechałem z fasonem pod bramę naszej chałupy, elegancko wprowadziłem brykę na podjazd i zgasiłem silnik. Zenek wyskoczył pierwszy.
– Pod dom byś mnie kiedyś podrzucił – palnął, zatrzaskując drzwi mojego auta.
– Dobra, ale najpierw musisz ze mną wygrać w „Speeda” – zapowiedziałem mu z uśmiechem.
– No to po niedzieli zaczynamy jeździć inną trasą – Zenek wyszczerzył w odpowiedzi nierówne zęby, których żaden ortodonta nigdy nie oglądał, i ruszył w kierunku swojej chaty.
Zobacz także
Odwróciłem się w stronę wejścia do domu. Na progu stała matka z papierosem w zębach. Patrzyła jakoś tak nieprzyjemnie.
– Pożegnaj się – powiedziała dziwnym tonem.
– Pożegnałem się – wzruszyłem ramionami, zerkając za oddalającym się Zenkiem.
Co z nią? Osiemnastolatka chce nagle wychowywać? Mam się do kumpla wyrażać jakimiś przedpotopowymi tekstami w rodzaju „do widzenia”?
– Z samochodem się pożegnaj – rzuciła matka, wydmuchując w niebo siwą chmurę dymu.
Teraz dopiero wytrzeszczyłem na nią oczy. Starzy nie odebrali mi kluczyków, nawet kiedy zawaliłem niemiecki. Przecież wiedzą, że samochód to dla mnie być albo nie być! Oboje dojeżdżają do pracy w zupełnie przeciwnym kierunku niż ja do liceum. Żebym co rano zdążył do budy, któreś z nich musiałoby mnie wozić, a potem podrzucać na korepetycje i do siłowni, do której mam drogi karnet.
„Nie będziesz czasu marnował w autobusach albo czekając na przesiadki” – mówili. I co? Teraz mam się żegnać z wozem? Czyżby włamali mi się do komputera i zobaczyli, że oglądałem strony dla dorosłych? Ale przecież nie są aż tacy pruderyjni!
– Co ja takiego zrobiłem?
– Nic nie zrobiłeś – matka zagryzła wargi i uderzyła w nie końcówką papierosa, którego chciała włożyć do ust. – Ty nic.
– No więc? – ciągle dopytywałem.
– Wchodź już.
Nie rozumiałem co się stało
Po tym jak w zewnętrznych kącikach jej oczu ułożyły się małe skośne zmarszczki, odgadłem, że marszczy czoło.
Matka nie cierpiała dwóch pionowych linii, które pojawiały się między jej brwiami w chwilach stresu, więc ojciec od paru lat regularnie opłacał jej botoks. Jednak choć czoło od tamtej pory miała zawsze gładkie, komuś, kto znał ją tak dobrze jak własny syn, nie było trudno dostrzec, że coś jej się nie podoba.
Wszedłem do domu, a matka zamknęła wszystkie zamki. Zdziwiłem się, bo w dzień nigdy tego nie robiliśmy…
– Ojciec jest na policji – powiedziała tak cicho, że ledwo ją dosłyszałem.
– Co?
– Przesłuchują go.
– Co?! – zapytałem po raz drugi, a ona po raz pierwszy w życiu nie poprawiła mnie, że mówi się „słucham”.
– Ojciec jest na komisariacie, przesłuchują go.
– Miał wypadek? – ciągle nic nie rozumiałem, a matka mówiła półsłówkami.
W głowie mi się zakręciło tak jak wtedy, gdy pierwszy raz udało mi się dotrzeć na szczyt ścianki wspinaczkowej i spojrzałem w dół. Ojciec miał wypadek?! Ale gdyby coś mu się stało, przecież by płakała, rozpaczała. Poza tym, byłby w szpitalu, a ona przy nim. A więc na szczęście jednak chyba nic mu się nie stało…
– Stuknął kogoś? – wydusiłem.
Zawsze uczulali mnie, żeby prowadzić uważnie, nie gadać przez komórkę w trakcie jazdy i tak dalej, bylebym nie spowodował wypadku, bo, jak mówili: „Nigdy byś sobie nie wybaczył, że zrobiłeś z kogoś kalekę, albo gorzej”. Czyżby więc ojciec...
– Powiesz mi w końcu, o co chodzi? – wkurzyłem się.
Tak zawsze mówił tata. Mówił, że nie ma sytuacji bez wyjścia, że trzeba tylko zawsze wziąć pod uwagę wszystkie czynniki i rozwiązać problem najlepiej, jak się da. Jeśli w podstawówce zdarzało mi się marudzić, że nie chcę następnego dnia iść do szkoły, pytał tym nieznoszącym sprzeciwu tonem: „Powiesz mi w końcu, o co chodzi?”. Nie cierpiał niedopowiedzeń.
Nie mogła wydusić z siebie zdania
Jakoś nagle, kiedy taty tu nie było, a matka mówiła do mnie niedopowiedzeniami, zauważyłem, że przejąłem ten jego sposób załatwiania spraw. Ktoś tu w końcu musiał myśleć logicznie.
– Mamo, powiedz. Ojciec miał wypadek i ktoś jest… poszkodowany? – nie mogło mi przejść przez gardło nic gorszego.
Matka spuściła głowę. Zaczynałem tracić zimną krew. A jeśli ktoś zginął pod kołami samochodu ojca i teraz do końca życia mój stary będzie cierpiał na jakiś wstrząs pourazowy, budził się w środku nocy, aż zostanie
z niego strzęp człowieka?!
No tak, spieszył się pewnie, zawsze się spieszy! Wszystko zawsze chce zrobić szybciej, żeby potem mieć więcej czasu dla mamy i dla mnie. Zawsze jakieś dodatkowe kontakty, kontrakty, konferencje… Kiedy matka narzeka, że nie zdążył na obiad, on mówi, że przynajmniej dzięki temu na wakacjach będziemy razem przez cały czas. No i matka musi się wtedy uśmiechnąć, bo to przecież prawda.
Co roku przynajmniej trzy tygodnie spędzamy w jakimś luksusowym hotelu, ojciec matkę rozpieszcza, ze mną gra w tenisa, nawet o dziewczynach mogę z nim wtedy pogadać, nadrobić trochę ten czas, kiedy nie mamy okazji do rozmów…
Nic dziwnego, że kumple mi ojca zazdroszczą. Nie dość, że funduje mi auto, zawsze nowe gry, najlepszy sprzęt sportowy, markowe ciuchy, to jeszcze równy z niego gość. Ich starsi albo nie mają pracy, albo zaharowują się,
a i tak ich na nic nie stać. No i po pracy ciągnie ich do knajpy na rogu, gdzie w najtańszym piwie usiłują utopić frustrację.
Żołądek mi się ścisnął na myśl, że jakaś rodzina może do końca życia nienawidzić mojego starego. Za to, że zbyt szybko wziął zakręt i nie zdążył zahamować…
– Powiesz mi w końcu, o co chodzi?! – podniosłem głos.
– Tata…– matka zakrztusiła się nagle dymem z papierosa, jakby to był jej pierwszy. – Zdefraudował pieniądze. Będziemy mieli szczęście, jeśli go nie posadzą. Ale nawet jeśli go nie posadzą, to jesteśmy biedni.
Wpatrywałem się w nią jak w ducha. Moja własna matka mówi, że ojciec zdefraudował pieniądze… To przecież tak, jakby ukradł. Wyglądało na to, że ona w to wierzy!
– Jak możesz mówić takie rzeczy o tacie? – oburzyłem się. – Po co miałby kraść, przecież niczego nam nie brakuje!
– No właśnie – spojrzała mi w oczy. – Skąd niby na to wszystko jest kasa, jak ci się zdaje?
Miałem dość tej gadki. Poszedłem do swojego pokoju, po drodze wkładając w uszy słuchawki. Ojca przesłuchują, bo pewnie ktoś napadł na bank, w którym pracuje, pieniądze zniknęły, i teraz wszystkich przesłuchują. Przecież w dzisiejszych czasach nie tak łatwo być anonimowym, są kamery przemysłowe, każdy – no, prawie każdy – ma komórkę z aparatem fotograficznym! Na pewno ktoś ma nagranie, na którym widać prawdziwego złodzieja. Matka po prostu panikuje.
Ale żeby w ten sposób mówić o ojcu? Nagle mnie olśniło: pewnie się pokłócili o jakąś duperelę, matka sobie pewnie drinknęła martini, a mnie tak zaskoczyła tym tekstem o przesłuchaniu, że nawet nie zwróciłem uwagi na zapach. Tak, na bank. Jest na bani, gada od rzeczy!
A więc to była prawda?
Wystukałem numer ojca. Lepiej, żeby się przygotował; może jakiś bukiet po drodze kupił. „Abonent jest czasowo niedostępny” – zagadał automat. No trudno, spróbuję później. Wydobyłem z plecaka netbooka. Wejdę na czata, pogadam z kimś. Dowartościuję któregoś zioma, że i nasza rodzinka nie jest taka idealna – moja mamusia potrafi sobie golnąć. Tyle że internet nie chodził!
– Nie klnij tak – usłyszałem nagle za drzwiami głos matki. – Mam już na dziś dosyć.
– Internet mi nie działa!
– Zablokowali nam. Zabrali komputery, mój i ojca.
– Co?!
– Policja zabrała – wyjaśniła. – Jako dowody rzeczowe.
Choćby była nie wiem jak pijana, tego by przecież nie wymyśliła. I nie miała powodu, żeby wyrzucić przez okno modem. To jakiś koszmar. Pewnie się za chwilę obudzę! Jak ja się kumplom na oczy pokażę?!
Ale nie obudziłem się. Otworzyłem drzwi i wpadłem wprost na matkę. Nie czuć od niej było alkoholu, ani trochę! Gdybym mógł, tobym teraz sam dopadł do barku i nieźle pociągnął z którejś butelki, choćbym potem miał rzygać jak na imprezie u Krzyśka… Dopadłem drzwi. „Skoczę do Zenka, może będzie miał jakąś trawę” – podjąłem decyzję.
Spróbować, kiedyś spróbowałem, choć wolę haj z adrenaliny, kiedy się wspinam. Ale jak Zenek będzie zielsko miał, to dziś razem przypalimy i zapomnę o tym syfie. Ucieszy się, że mnie może czymś poczęstować, jak wtedy, kiedy pierwszy raz u niego jadłem chińską zupkę. Ojciec z matką zawsze kupowali najdroższe jedzenie, homary czy prosciutto nie wydawały mi się nigdy niczym specjalnym – uważałem je po prostu za żarcie, które było w domu. Normalka.
Nie rozumiałem, że raczej nikt z mojej klasy tak nie jada. Kumpli do domu przestałem zapraszać, kiedy przy którejś wizycie otworzyłem przed nimi lodówkę. Matka wtedy powiedziała:
– Po co ma być im przykro, synuś? A wszystkich nie obdzielisz, choćbyś nie wiem jak chciał. Na to nas nie stać.
Tak oto za jednym zamachem uczyła mnie wrażliwości, dając do zrozumienia, że wcale nie jesteśmy bogaci, bo przecież „na to nas nie stać”.
Wybiegłem na dwór i odruchowo otworzyłem auto, żeby pojechać do Zenka. Ale nagle oblał mnie zimny pot.
Przecież bank ojca to jeden z większych banków w mieście, pewnie co drugi sąsiad ma tam konto! Wszyscy będą o tym gadać! Kumple zawsze mi zazdrościli, a teraz?! Syn złodzieja! Jak ja się w ogóle ludziom na oczy pokażę?! Pewnie lokalne gazety będą o tym pisać na okrągło.
Poleciałem do tylnej furtki, a potem przez pola w stronę lasu. Czasem przyjeżdżają tu myśliwi, trzeba uważać, żeby nie dostać jakimś nabojem przeznaczonym dla bażanta, ale teraz było mi wszystko jedno. Nie wiem, jak długo się pętałem. W końcu ruszyłem z powrotem do domu. Samochód ojca był w garażu. Wchodząc na ganek, miałem jeszcze nadzieję, że stary zaprzeczy, uśmiechnie się i powie, że zaszła pomyłka, matka po prostu spanikowała, ale już wszystko się wyjaśniło i nasze życie potoczy się dalej, tak jak toczyło się do tej pory.
Ojciec przyznał się do wszystkiego
Kiedy tylko zobaczyłem ojca, moja nadzieja się rozwiała. Stał oparty o framugę drzwi między pokojem a przedpokojem, jakby nie mógł sobie przypomnieć, dokąd chciał iść. Załamany.
– Będziemy musieli się przeprowadzić – rzucił w przestrzeń.
W tym momencie zrozumiałem, że to wszystko prawda. Stary zdefraudował kupę szmalu, policja go przyłapała.
– Będziemy się musieli przeprowadzić na drugi koniec świata, chciałeś powiedzieć! – krzyknąłem. – Przez ciebie!
– A dla kogo, jak ci się zdaje, potrzebowałem tych pieniędzy? – spojrzał w końcu na mnie.
Najwyraźniej z wyrzutem, że ja mam do niego pretensje.
– Nie chcę twojego auta – wycedziłem przez zęby.
– Ale chciałeś.
– Bo myślałem, że nas na to stać, do cholery!
– I było.
– Powiedz mi… tylko konkretnie… – zmrużyłem oczy. – Gdybyś nie robił tego, o co cię teraz oskarżają, byłoby nas stać na ten samochód?
– A widzisz tu w okolicy, żeby inne chłopaki w twoim wieku rozbijały się własnymi autami?
– A na ten dom byłoby nas stać? Na wakacje?
– Ja nie byłem dyrektorem w tym banku. Ja tam tylko pracowałem na kasie, synu.
– Nie mów do mnie: „synu”! Zniszczyłeś mi życie!
Oczy mu się zaszkliły i trochę wytrąciło mnie to z równowagi. Nawet na pogrzebie swojego ojca nie płakał. Strasznie się tym zdziwiłem, bo przecież jechaliśmy tak daleko… Dziadka wprawdzie nie znałem, ale wydawało mi się, że skoro to tata taty, to trzeba być na pogrzebie, bo tata to najbliższa osoba na świecie. Teraz już wiedziałem, że nie zawsze.
Ruszyłem do drzwi.
– Byliśmy biedni – zatrzymał mnie głos ojca. – Co ty możesz o tym wiedzieć? Kiedy ja byłem dzieckiem, nigdy na nic nie było nas stać. Wszystko donaszałem po starszym bracie. A on po starszym. Nosiłem łachy dawno niemodne, koledzy się ze mnie śmiali. Wakacje? Chyba żartujesz. W lecie było na gospodarce najwięcej roboty. Twój dziadek nigdy nie dawał nam żadnego kieszonkowego.
Mój ojciec na chwilę przerwał przygotowując się do dalszej opowieści.
– Obiecałem sobie, że mojemu dziecku niczego nie zabraknie. Gdybym miał więcej niż jedno, dla drugiego byłoby mniej. O wszystkim pomyślałem. Wszystko dla ciebie, Kuba.
Patrzyłem na niego i kręciłem głową. Nagle złapał się za serce. Matka, której dotąd w pokoju nie zauważyłem, bo nie siedziała na swojej ulubionej sofie obitej białą skórą, tylko na małym pufie, zaczęła go wypytywać, co jest, czy ma dzwonić na pogotowie, co robić…
Ojciec coś tam mówił, uspokajał ją, oddychając ze świstem. A mnie przez głowę przeleciała myśl, od której przeszły mnie ciarki. Że gdyby ojciec w tej chwili umarł, ja też nie płakałbym na jego pogrzebie.