Reklama

Najeździłem się trochę po Polsce. Nad moim kawalerskim łóżkiem wisi naklejona na korek mapa. W miejscu każdej miejscowości, w której byłem, wbita jest szpilka z kolorową główką. Gęsto od tych łebków. Za granicę wyjeżdżałem dużo rzadziej – moja firma skrojona jest na miarę polskiej rzeczywistości. Na brak zainteresowania naszymi towarami komputerowymi nie możemy narzekać. Na brak pieniędzy – też nie. Dlatego, kiedy tylko muszę gdzieś przenocować, zawsze jest to dobry, markowy hotel z wszystkimi wygodami.

Reklama

Tak było i tym razem - wyjechałem w kolejną delegację

Po całodziennej bieganinie zatrzymałem się w „Promenadzie”. Wykąpałem się, zmieniłem ubranie i wyszedłem na mocno spóźniony obiad. Niedaleko hotelu dostrzegłem rozświetloną tysiącem lampek knajpkę, którą polecali koledzy.
A właściwie elegancką restaurację.

Zająłem miejsce przy stoliku i zanim zdążyłem cokolwiek zamówić, zaczepiła mnie jakaś młoda dziewczyna, której zamiarów – mimo ksywy „Bywalec”, jaką ochrzcili mnie koledzy z pracy – nie potrafiłem określić. Normalnie powiedziałbym, że panna lekkich obyczajów albo naciągaczka, ale wcale na taką nie wyglądała. Zresztą, biorąc pod uwagę miejsce, w którym się znajdowaliśmy, raczej by tu takiej nie wpuścili.

– Mogę się przysiąść? – spytała.

– Po co? Postawić ci obiad?

– Skuszę się najwyżej na małe ciastko i drinka – uśmiechnęła się uroczo.

Nie miałem nic przeciwko jej obecności. Jestem towarzyski. Lubię posłuchać o losach innych, o ich problemach.
Może powinienem zostać dziennikarzem? Z drugiej strony, nigdy nie wykazywałem szczególnych zdolności do pisania. Zdecydowanie byłem umysłem ścisłym.

Zamówiłem, o co prosiła

– To o co chodzi? – spojrzałem na nią.

– Prześpisz się ze mną? – walnęła prosto z mostu bez śladu zażenowania.

No, no… Czy ja mam na czole napisane, że lubię konkretne babeczki?

– Czemu miałbym to zrobić? I za ile?

– Bo to lubię – wzruszyła ramionami. – Za tego drinka. Rzadko biorę kasę. I sama wybieram sobie mężczyzn. Mówią, że to choroba. Nieuleczalna. Jak przyjemność może być chorobą? Śmieszne, nie?

Zaległa cisza, lecz ona zaraz ją przerwała kolejnym obcesowym pytaniem:

– Ty też to lubisz, czy się mylę?

Roześmiałem się nieco zawstydzony.

– Nie spotkałem się jeszcze nigdy z taką bezpośredniością, wiesz?

– Cóż, jestem oryginalna. To jak będzie?

– Zjedz coś. Najpierw pogadamy – powiedziałem, bo mimo wszystko lubię poznać kobietę, zanim pójdę z nią do łóżka.
Zamówiła jakąś stertę zieleniny.

– Wegetarianka? – zdziwiłem się.

– Tak, odkąd zobaczyłam reportaż z rzeźni – odparła, wcinając liście.

– Ile ty w ogóle masz lat? – byłem tego ciekaw od chwili, gdy się przysiadła.

– Nie bój się, jestem pełnoletnia – wyszczerzyła zęby w uśmiechu. – Mam 21 lat, ale czuję się na więcej. Ty masz zdecydowanie więcej, ale założę się, że czujesz się na mniej.

– Fakt. Wolisz dojrzałych facetów?

– Sympatycznych i pachnących. Jak ktoś pachnie dobrą wodą po goleniu, nie może być prostakiem, prawda?

Roześmiałem się.

– Z mojego doświadczenia wynika, że masz rację. Ale to chyba nieco bardziej skomplikowane – odparłem rozbawiony.
Była bystra, inteligentna i śliczna. Nie pamiętam, żeby mi się ostatnio z kimś tak dobrze gadało. Po deserze zapytała:

– Idziemy do ciebie?

Sięgnąłem po portfel, żeby zapłacić, ale go nie znalazłem

Przetrząsam wszystkie kieszenie – i nic. Jak powiedziałby Kubuś Puchatek: „Im bardziej szukałem, tym bardziej go nie było”. Tak samo jak komórki.

– Ograbiłaś mnie – stwierdziłem ze spokojem. – Znam się na takich panienkach. Buchnęłaś portfel i komórkę. Nie lubię być robiony w konia. Idziemy na komisariat.

Nie zważając na jej protesty, złapałem ją za rękę i poprowadziłem ku wyjściu. Za nami szedł szmer głosów ludzi, którzy zauważyli cały incydent. Przy drzwiach zatrzymał nas kelner.

Z tylnej kieszeni spodni wyciągnąłem stówę przypiętą do podszewki agrafką. Zbyt dużo jeździłem po kraju, żeby nie być przygotowanym na taką ewentualność. Dwa razy mnie już okradziono.

– Jeśli za mało, resztę doniosę jutro.

– Starczy – powiedział i chwilę przyglądał się dziewczynie, po czym odszedł.

Wyprowadziłem ją na zewnątrz.

– Boli – syknęła. – Zostaw mnie. Nic ci nie ukradłam. Nie jestem złodziejką.

– Przekonamy się na posterunku – mruknąłem tylko i ruszyłem przed siebie.

Policyjnej siedziby szukałem bardziej dla picu. Przecież nie mam żadnych dowodów, że zwinęła mi te rzeczy. Może będą mogli ją obszukać… Nie, przecież na pewno nie ma nic przy sobie. Gdzie miałaby to schować, w biustonoszu?
Spojrzałem na nią ukradkiem. Była tylko w sukience, a na dworze ładnych kilka stopni poniżej zera. Zdjąłem marynarkę i kazałem jej włożyć. Popatrzyła zdziwiona.

– Ludzki odruch – mruknąłem.

– Zrewanżuję ci się. Posterunek jest za tym domem w lewo – pokazała ręką.

Całą drogę szła spokojnie, nie wyrywała się

Była tak pewna siebie, że aż zwątpiłem, czy mam rację. A może po prostu wiedziała, że to głupota ciągnąć ją na policję, i czekała, kiedy zdam sobie z tego sprawę. No cóż, doczekała się… Gdy podeszliśmy pod same drzwi, powiedziałem:

– Spadaj, zanim się rozmyślę.

– I tak cię nie lubię – warknęła, rzucając mi wściekłe spojrzenie. – Palant z ciebie, że hej! To też nieuleczalne, tak jak moja choroba. Nie jestem żadną złodziejką… I zabieraj tę swoją samarytańską marynarkę.

Rzuciła nią we mnie i po prostu uciekła.

Zaczęło prószyć, więc wróciłem do hotelu. W recepcji zadzwoniłem do banku, zablokowałem kartę płatniczą, a całą resztę postanowiłem załatwić już po przyjeździe do domu. Komórka nie była na abonament, więc nie musiałem się bać, że złodziej wydzwoni fortunę. Zadzwoniłem też do naszej sekretarki, żeby zapłaciła za hotel, i wróciłem do pokoju, rozmyślając nad dzisiejszą przygodą.

Dlaczego darowałem tej dziewczynie? Bo była śliczna?

Gdy po kąpieli kładłem się już do łóżka, nadepnąłem na coś bosą nogą. To był… mój portfel. Tuż obok leżała komórka.
Usiadłem na pościeli. Jasna cholera! Ale bym wyszedł na idiotę, gdybym ją zaprowadził na ten komisariat! Powinienem ją odnaleźć? Przeprosić? Spróbować pójść po południu do tej restauracji? Z drugiej strony, dlaczego mam się przejmować jakąś smarkatą?

Ale – zaraz, zaraz… Przecież pachniałem ładnie, jak powiedziała, więc nie mogę być prostakiem. Pójdę. Rano miałem tylko podpisanie umowy i do wieczora wiele czasu. Ponieważ w tym mieście akurat nigdy nie byłem (na mapie przybędzie szpilka), wybrałem się na mały spacer. Lubię chodzić po nieznanych ulicach i sam intuicyjnie znajdować, co jest do zobaczenia. Nie mam czasu na porządne zwiedzanie. Oglądam tylko to, co napotkam.

Zatrzymałem się przed wielką księgarnią. Z boku wystawowej witryny stał wózek z książkami. Na wózku napis: „Wszystkie po 5 złotych”. Bez sprzedawcy. Podszedłem. Czasami na takich wózkach można znaleźć coś ciekawego i starszego niż Google. Zacząłem przeglądać książki.

– Spadaj – usłyszałem.

Odwróciłem się, choć już wiedziałem kto to. Podeszła do wózka i powtórzyła:

– Spadaj. Głuchy jesteś?

– Chciałem cię przeprosić. Przecież każdy musi dostać drugą szansę… – bąknąłem do mojej wczorajszej towarzyszki, którą niefortunnie oskarżyłem o kradzież.

– Portfel się znalazł, co? I komórka?

– Przepraszam! Daj mi szansę!

– A ty mi ją dałeś? Osądziłeś mnie, skazałeś i wykonałeś wyrok. Orzeczenie sądu: dziwka i złodziejka. Bez odwołania.

– Wybacz. Zacznijmy od nowa.

Spojrzała na mnie pogardliwie spod przymrużonych powiek i milczała chwilę, jakby zastanawiając się, czy to ma sens.

– Tam gdzie wczoraj. O piątej – rzuciła wreszcie i poszła w swoją stronę.

Zjawiła się punktualnie

Weszliśmy do knajpy, zamówiłem drinki. Była śliczna.

– Wiesz, czasem człowiekowi odbija… – zacząłem, mocno zażenowany.

– Tobie często. Ty taki jesteś. Osądzasz. Skreślasz. Wydajesz wyroki. Jasny umysł. Konkret. To ci musi przeszkadzać.

Mówiła, jakby znała mnie od zawsze. Rozmawialiśmy jak starzy znajomi. Nie chciałem, żeby ten wieczór się skończył.
W małym mieście, w podróży służbowej, po wielu poszukiwaniach i życiowych porażkach – czyżbym znalazł tę jedyną?

– Chodźmy do ciebie – zaproponowała.

Wyszliśmy w noc. Przed drzwiami hotelowego pokoju powiedziała:

– Nie myśl, że chcę ci dać na zgodę. Po prostu, chociaż jesteś palant, ja cię lubię. Chcę, żebyś mnie nie zapomniał.

– Nie zapomnę – obiecałem gorliwie.

Kiedy obudziłem się rano, jej już nie było. Ale gdy na peronie czekałem na swój pociąg do domu, nadbiegła zdyszana.

– Przyszłam cię pożegnać – powiedziała. – Wpadnij, jak będziesz przejazdem.

Reklama

Pocałowała mnie mocno i namiętnie, a ja przez całą drogę gorączkowo myślałem, jak wykroić kolejną delegację.

Reklama
Reklama
Reklama