Reklama

Nazywam się Jan. Mam sześćdziesiąt dwa lata i od dawna nie mam do kogo się odezwać. W moim domu nie pachnie już piernikami ani nie słychać kolęd – choć kiedyś święta były tu najgłośniejszymi dniami w roku. Teraz są najcichsze. Wstaję codziennie o tej samej porze – o 6:30. Woda w czajniku zaczyna bulgotać, zanim słońce zdąży się przecisnąć przez brudne szyby. Zawsze dwie kromki chleba z masłem, czasem jajko, jeśli akurat były w promocji. Później spacer – ten sam chodnik, te same kaczki przy stawie. Wracam, zasiadam do krzyżówki. Cisza jest uparta. Czasem krzyknę do radia, żeby nie zwariować.

Ostatni raz ubierałem choinkę dziesięć lat temu. Pamiętam, jak się przewróciła, kiedy próbowałem umieścić gwiazdę na szczycie. Adam się śmiał tak, że aż mu łzy leciały. To był jego ostatni śmiech, który tu słyszałem. Potem już tylko trzaśnięcie drzwiami i coraz rzadsze telefony, aż w końcu – nic. W tym roku nie zamierzam nawet wyciągać światełek. Nie po to, żeby się smucić – po prostu po co. Nie mam już siły udawać, że czekam. Listonosz zawsze przechodził obok. Aż do dziś.

– Dzień dobry, panie Janie – usłyszałem znajomy głos i spojrzałem przez firankę. Stał tam z wielką torbą.

– Pewnie pomyłka. Nikt już nie pamięta, że tu mieszkam – powiedziałem z przekąsem, otwierając drzwi.

– A jednak. List z Anglii, widzi pan. Może jednak ktoś pamięta – odpowiedział, wręczając mi kopertę.

Spojrzałem na kopertę. Przez chwilę nie wiedziałem, czy to sen, czy ktoś robi sobie głupi żart. Stałem w progu z kopertą, której bałem się otworzyć.

„Jeśli nie jest za późno – przyjadę”

Trzymałem kopertę w dłoni przez długi czas. Wpatrywałem się w nią z niedowierzaniem. Nie potrafiłem jej otworzyć, ręce miałem ciężkie, jakby ktoś przywiązał mi do nich kamienie. Przeszedłem do kuchni, usiadłem przy stole i położyłem ją przed sobą. Patrzyłem. Potem wstałem, nalałem sobie herbaty, chociaż już dawno ostygła, i znów usiadłem.

Zastanawiałem się, po co miałby pisać. Przecież było już za późno. Przestałem na niego czekać. Kiedyś czekałem. Liczyłem, że się odezwie, że wróci, że zapuka w drzwi z głupim uśmiechem i powie, że nie może żyć bez swoich ulubionych pierogów. Ale rok mijał za rokiem i nic się nie zmieniało, poza mną. Człowiek z czasem przyzwyczaja się, że nikt nie dzwoni, nikt nie odwiedza. Usiadłem z powrotem i w końcu zerwałem kopertę. Przeczytałem zdanie, które mnie głęboko poruszyło.

„Tato, jeśli nie jest za późno – przyjadę. Wciąż mam twoje pierogi w pamięci”.

Poczułem coś, czego nie umiałem nazwać. Patrzyłem na ten papier, na kilka krótkich słów.

– Tato... już dawno nikt tak do mnie nie powiedział – powiedziałem do pustego mieszkania. – Nie wiem, czy umiem to jeszcze usłyszeć.

Mówił, że przyjedzie. Ale czy naprawdę? Czy można jeszcze wierzyć, kiedy przez tyle lat nie było żadnych znaków? Nie wiedziałem.

Zrozumiałem, jak bardzo brakuje mi tej magii

Nazajutrz wstałem jak zwykle, ale coś było inaczej. W głowie mi się kotłowało. Niby wszystko to samo – herbata, chleb z masłem, spacer do sklepu – a jednak nogi niosły mnie inaczej. Pod sklepem zatrzymałem się dłużej niż zwykle, nie mogłem się zdecydować, czy w ogóle wejść. W końcu wszedłem do środka.

– Poproszę pierogi, z kapustą i grzybami – powiedziałem do kasjerki.

Dużą Wigilię pan robi? – zapytała z uśmiechem, stukając w klawiaturę kasy.

– Tak… może będzie nas więcej w tym roku.

– Tyle wystarczy?

– Poproszę.

Spakowała pierogi do reklamówki i podała mi resztę. Wyszedłem na zewnątrz. Trzymałem tę torbę, jakby w środku była obietnica. Po powrocie do domu zszedłem do piwnicy. Stała tam jeszcze stara choinka – sztuczna, wyblakła, ale wciąż w jednym kawałku. Nosiłem się z myślą, żeby ją wyrzucić, ale coś mnie zawsze powstrzymywało. Tym razem ją wyciągnąłem.

Wieczorem otworzyłem pudło z bombkami. Kilka było stłuczonych, ale większość przetrwała. Każda miała swoją historię. Tę z papieru robił Adam, miał wtedy pięć lat. Inna, czerwona, była z czasów, kiedy jeszcze żyła jego matka. Wisiała zawsze najwyżej, bo mówiła, że od niej zaczyna się magia. Wtedy nie wiedziałem, co to znaczy. Teraz zrozumiałem, jak bardzo brakuje mi tej magii. Nie wiedziałem, czy on przyjedzie. Pewnie nie. Może to tylko głupi żart, może pomyłka. Ale mimo wszystko – ubrałem tę choinkę, jakbym znów był ojcem, który szykuje dom na czyjś powrót.

Witaj.. tato

W Wigilię wstałem przed świtem. Spałem kiepsko. Budziłem się co chwilę, nasłuchując... sam nie wiem czego. Może odgłosu samochodu, może skrzypienia furtki, a może tylko swoich myśli, które przez całą noc krążyły wokół jednego pytania: przyjedzie, czy nie? Nie nakryłem do stołu dla gościa. Stary obrus wyprasowałem, ale nie wyciągałem drugiego talerza. W głowie powtarzałem sobie, że nie ma co się ośmieszać. Mimo to wyjąłem łyżki i widelce, postawiłem pierogi na ogniu, nastawiłem radio – kolędy leciały jedna po drugiej, jakby wiedziały, że nikt tu już ich nie słuchał od lat.

Usiadłem. Patrzyłem na drżący płomień świecy i próbowałem skupić się na czymś innym. Na wszystkim. Byle nie na tym, co dzieje się w środku. Bo w środku był chaos. Serce waliło jak głupie. Minęła siedemnasta. Potem osiemnasta. O dziewiętnastej wstałem i zgasiłem świeczkę. Wyłączyłem radio. Usiadłem w fotelu. Pierogi wystygły na kuchence. I wtedy zadzwonił dzwonek. Nie zerwałem się od razu. Usiadłem jeszcze chwilę, jakby nie dowierzając. W końcu wstałem i otworzyłem drzwi. Na progu stali oni. Adam. I dwójka dzieci, w grubych kurtkach, z rumieńcami od mrozu. Spojrzał na mnie, jakby nie był pewien, czy dobrze trafił.

– Witaj... tato.

Nie odpowiedziałem od razu. Zamiast tego zrobiłem krok do przodu i objąłem go. Bez słów. Potem wnuki. Wprowadziłem ich do środka.

– Wchodźcie. Chodźcie, dzieciaki.

Adam rozejrzał się po pokoju. Spojrzał na choinkę, na stół, na pierogi, które znów postawiłem na ogniu.

Nie masz pytań? – zapytał cicho, jakby z lękiem.

– Nie dziś – odparłem. – Dziś mamy pierogi. A jutro… jutro pogadamy.

Przez chwilę znów byliśmy rodziną

Nie pamiętałem, kiedy ostatnio jadłem przy pełnym stole. Nawet nie próbowałem sobie przypomnieć. Dzieci siedziały naprzeciwko mnie – chłopiec i dziewczynka. Mała miała może osiem lat, chłopak trochę starszy. Jedli łapczywie, jakby nigdy wcześniej nie próbowali pierogów. Adam siedział obok, cichy, skupiony. Unikał mojego wzroku. Patrzył raz na dzieci, raz na talerz. Jakby się wstydził. Mimo to rozmawialiśmy. Najpierw nieśmiało. Dziewczynka zapytała o bombki, które błyszczały na choince.

– To wszystko takie stare – powiedziała z zachwytem. – Ta jest z papieru?

– Robił ją twój tata – odpowiedziałem, wskazując na ozdobę. – Miał wtedy pięć lat. Była krzywa, ale nie pozwalał nikomu jej dotknąć.

– Pamiętasz? – spytał Adam i dopiero wtedy na mnie spojrzał.

Przez chwilę znów byliśmy rodziną. Tak po prostu. Tylko śmiech, dzieci, ciepłe jedzenie i dźwięk sztućców stukających o talerze. Mała zapytała, czy mamy więcej ozdób. Pokazałem im pudełko. Grzebali w nim jak w skrzyni ze skarbami. Włączyliśmy płytę z kolędami. Nie chciałem, żeby ten wieczór się kończył.

Nic się nie zmieniło

Gdy dzieci poszły spać, siedzieliśmy w kuchni tylko we dwóch. Adam dolał sobie herbaty, a ja wpatrywałem się w parę unoszącą się z mojego kubka. Cisza była inna niż ta, do której się przyzwyczaiłem.

– Widzę, że nic się nie zmieniło – powiedział syn, rozglądając się po pokoju.

– To dobrze? – zapytałem spokojnie.

– Tak… – zawahał się. – Dobrze.

Przez chwilę nie mówił nic więcej. Potem spojrzał w okno, jakby to tam miał znaleźć słowa, których szukał.

Nie wiem, jak zacząć – powiedział cicho.

– To niech zostanie niedopowiedziane – przerwałem mu. – Ja już za dużo świąt przegapiłem, by tracić kolejne na żale.

Patrzył na mnie długo. W końcu skinął głową.

– Chciałem tylko…

– Wiem – odpowiedziałem.

Nie musiał mówić nic więcej. Nie tego wieczoru. Prawda była gdzieś między nami, ale żaden z nas nie chciał jej dotykać. Nie teraz. Teraz byliśmy tu. Ja i mój syn. Przez tyle lat nie mieliśmy sobie nic do powiedzenia, a dziś wystarczyło jedno słowo. Tato. Zapadło milczenie. Ale to było dobre milczenie. Takie, które nie boli.

Nie wiem, czy nadrobimy te lata

Siedziałem w fotelu i patrzyłem, jak dzieci krzątają się pod choinką. Mała próbowała coś zmienić w układzie bombek, ale jej brat nie pozwalał. Kłócili się, śmiali, przekomarzali – jakby ten dom zawsze był ich. Adam stał oparty o framugę drzwi i tylko się przyglądał. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się lekko i znów odwrócił wzrok.

Z kuchni dobiegał zapach przypalonych pierogów, których nikt nie miał już siły jeść. Na stole stał jeszcze niedopity kompot, a świece powoli dogasały. W tle grało cicho radio – kolędy, które po raz pierwszy od lat brzmiały jakoś inaczej. Czułem, jakby czas się zatrzymał. Nie wiedziałem, co będzie jutro. Może znów wyjadą i znów będę sam. Może to tylko jeden wieczór. Ale nie chciałem tego wiedzieć. Nie teraz. Bo dziś nie byłem sam. Dziś ktoś do mnie przyszedł. Dziś mój syn znów był w moim domu. I choć między nami ciągnęły się lata milczenia, choć nie padły żadne wyjaśnienia – to nie miało już znaczenia.

Patrzyłem na niego, na jego dzieci, i pierwszy raz od dawna miałem wrażenie, że nie jestem dodatkiem do czyjegoś życia. Byłem częścią czegoś, co znów mogło być domem. Nie wiem, czy nadrobimy te lata. Nie wiem, czy będziemy umieli o tym mówić. Ale wiem, że nie zapytam, dlaczego tak długo go nie było. Bo mogę go znów nazwać synem. I to jedyne, czego naprawdę potrzebuję.

Jan, 62 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama