Reklama

Karolinę poznałem na studiach. Wpadła mi w oko na pierwszych zajęciach z informatyki. Na politechnice dziewczyny to wciąż rodzynki, a ładnych jest naprawdę niewiele. Ona była śliczna. Nic dziwnego, że po zajęciach ustawiła się do niej kolejka. Przepchnąłem się łokciami, dosłownie, i kiedy dotarłem do celu, powiedziałem:

Reklama

– Daj sobie z nimi spokój, to kujony z kujonowa. Ja przynajmniej jestem zabawny. Przekonasz się.

To była studencka miłość

Zaśmiała się, a chłopcy wokół mnie zaszemrali. Na nic więcej się nie zdobyli. Miałem prawie dwa metry wzrostu i w liceum grałem w rugby, co było po mnie widać. Mięśnie, dwie blizny na twarzy. Dla takich facecików w okularkach i swetrach byłem za duży, za bezczelny, zbyt pewny siebie. Odstawałem od średniej, tak jak ona. Wziąłem ją za rękę i poszliśmy do bufetu. Po dwudziestu minutach rozmowy byłem zabujany po uszy. Ona zaś zgodziła się, żebym odprowadził ją do akademika. Pod drzwiami dostałem całusa w policzek, co uznałem za obiecujące.

Może nie wyglądałem, ale też byłem kujonem. Na czwartym roku wyróżniałem się wzrostem i wynikami w nauce. Interesowały mnie odnawialne źródła energii, pracę pisałem z badań nad wydajnością ogniw fotowoltaicznych. Pochłaniało mnie to do tego stopnia, że przeoczyłem pierwsze sygnały wysyłane przez moją dziewczynę. Może były zbyt dyskretne. Obroniliśmy się w tym samym czasie i wtedy ona zaczęła już zupełnie otwarcie mówić o ślubie i wspólnym mieszkaniu.

– Musisz iść za głosem serca – powiedziała mi pewnego dnia.

Zobacz także

Wybrałem karierę

Nie wiedziałem, jak mam to rozumieć i… przestraszyłem się. Owszem, lubiłem Karolinę, może nawet kochałem, byliśmy razem ponad cztery lata, ale… ślub? Na to byłem stanowczo za młody. Poza tym otwierała się przede mną kariera naukowa, dostałem stypendium i planowałem wyjazd na trzy lata do Stanów Zjednoczonych.

Więc zrobiłem tak, jak mi radziła. Poszedłem za głosem serca. Napisałem jej SMS-a na pożegnanie i wyjechałem na inny kontynent. Mało elegancko, ale jak uzna mnie za buraka, może szybciej o mnie zapomni. Ulżyło mi, kiedy nawet nie odpisała.
Z trzech lat zrobiło się pięć. Wróciłem do kraju bogatszy o wiedzę, doświadczenie i dolary. Starczyło, by otworzyć własną firmę i zająć się przyszłością. Swoją i świata, czyli montowaniem udoskonalonych ogniw fotoelektrycznych. Przynajmniej miałem zamiar to zrobić. Najpierw jednak upomniała się o mnie przeszłość…

Nagle trafiłem do szpitala

Pierwszy atak miałem zaraz po wyjściu z lotniska. Dochodziłem do stanowiska dla busów, gdy nagle ktoś wyłączył światło. Padłem jak podcięty i straciłem przytomność. Ocknąłem się w karetce.

– Niech pan leży spokojnie – usłyszałem stłumiony głos. – Zaraz będziemy w szpitalu, wszystko będzie dobrze.

Chciałem zapytać, po co jedziemy do szpitala, ale nie byłem w stanie wydusić nawet jednego słowa. W głowie czułem głuche dudnienie, a gardło zalewała mi krew. Zacząłem się krztusić. Znów straciłem przytomność. W szpitalu zrobiono mi różne badania, rezonans głowy i inne takie. Nic nie wykazały. Po tygodniu okazało się, że jestem całkowicie zdrowy. Wypisali mnie.

Rodzice przyjechali mnie odebrać, ale nie zdążyli. Drugi atak miałem w recepcji, gdzie na nich czekałem. Tym razem nie było tak źle. Nie straciłem przytomności, tylko na chwilę zemdlałem. Plus krwotok z nosa i potworny ból głowy. W efekcie zostałem w szpitalu na kolejny tydzień. Diagnoza: zdrów jak ryba. Wypis? No… nie tak szybko.

– Może najpierw obejrzy pana nasz psychiatra? – zasugerował lekarz.

– Wie pan, bo to może być coś psychosomatycznego, a tego żaden rezonans nie wykaże.

Zgodziłem się i następnego dnia przyszedł psychiatra. Niewiele starszy ode mnie. Za to w przeciwieństwie do mnie uśmiechnięty i wyluzowany. Zaczęliśmy sobie tak normalnie rozmawiać, gawędzić niemalże, a po godzinie stwierdził, że jednak widziałby mnie u siebie w gabinecie nazajutrz.

Dziwny zbieg okoliczności

Dowieziono mnie na wózku, na wszelki wypadek. Tam szybko przesiadłem się na wygodny fotel. I gawędziliśmy dalej. Wypytywał mnie o różne rzeczy, a że nie miałem nic do ukrycia, rozmowa toczyła się wartko. W pewnym momencie zeszliśmy na sprawy sercowe i wspomniałem mu o Karolinie oraz o tym, jak nieelegancko się te parę lat temu zachowałem. I że chętnie bym odnowił naszą znajomość, o ile oczywiście zechce mnie w ogóle widzieć. Kiedy wymieniłem jej nazwisko, a było dość nietypowe, psychiatra nagle zamarł.

– Moment… – powiedział ostrożnie. – Może pan powtórzyć? Bo tak się dziwnie składa, że mamy tu pacjentkę o tym nazwisku. Byłem u niej na konsultacjach, zanim…

– Karolina jest tutaj?! – zerwałem się na równe nogi. – Jest chora? Na co?

– Moment – powiedział spokojnie.

– Niech mi pan pozwoli zadzwonić.

Wyszedł i wrócił po kwadransie. Nie sam. Razem z policją. Zaczęli mnie wypytywać. Psychiatra uparł się, że musi być przy tym obecny. Dwoje policjantów, starszy facet i młodsza babeczka. Najbardziej interesowało ich to, kiedy dokładnie przyleciałem do kraju i czy na pewno nie kilka godzin wcześniej niż mówiłem. Przekonał ich dopiero stempel w paszporcie.

– Czy ja się dowiem, o co właściwie chodzi?! – wybuchnąłem.

Karolina leżała tutaj po napadzie

Funkcjonariusze spojrzeli na psychiatrę, który skinął głową.

– Mamy tu do czynienia z bardzo dziwnym zbiegiem okoliczności – zaczął policjant. – Pani Karolina została napadnięta dwa tygodnie temu. Silny cios w głowę, obrzęk mózgu, wciąż jest nieprzytomna…

– Dokładniej – wtrącił lekarz – została wprowadzona w stan śpiączki farmakologicznej, bo jej stan jest niestabilny, a lęk o...

– Co?! – otrząsnąłem się z szoku.

– Kto ją napadł? Dlaczego?

– Nie wiemy – odrzekła funkcjonariuszka. – Ale nie ukrywam, że podejrzewaliśmy pana

Znowu mnie zatkało. Teraz dopiero zrozumiałem, czemu tak wypytywali o dokładny czas mojego przyjazdu.

– Naprawdę myśleliście, że zaraz po przylocie napadłem na swoją byłą dziewczynę, której nie widziałem od pięciu lat? Niby dlaczego miałbym zrobić coś takiego?

– Nie chodzi tylko o napaść – powiedział policjant. – Uprowadzono także jej córeczkę. Ma cztery i pół roku.

Miałem córkę, o której nie wiedziałem

Wytrzeszczyłem oczy.

– Zaraz… – wyjąkałem. – Jeśli dobrze liczę, to… Boże drogi…

– Wiele wskazuje na to, że może być pan ojcem – podsumowała policjantka.

– Chcę ją zobaczyć – zażądałem.

– Natychmiast.

– Nie wiemy, gdzie jest dziecko, poszukiwania trwają…

– Chcę zobaczyć Karolinę!

Lekarz sięgnął po telefon i po dziesięciu minutach zawieźli mnie na wózku na OIOM. A tam, podpięta pod aparaturę, leżała moja Karolina. Tak, moja! Ledwo to do mnie dotarło, straciłem przytomność.

– Niech pan leży. Skoro nadal nie wiemy, co dokładnie panu jest, proszę się nie forsować.

– Moja była dziewczyna leży w śpiączce, moja córka porwana, a ja mam się nie forsować?!

– W każdym razie nie dzisiaj, bardzo proszę. Zaraz pan zaśnie, w kroplówce jest środek uspokajający, a jutro coś wspólnie wymyślimy.

Czułem wyrzuty sumienia

Obudziłem się rano, wyspany i wypoczęty, co – zważywszy na okoliczności – wprawiło mnie w zły humor. Czułem wyrzuty sumienia. Dopadły mnie całą wściekłą sforą, kiedy zrozumiałem, co takiego narobiłem. Te teksty Karoliny o ślubie i wspólnym mieszkaniu… Pewnie wtedy już wiedziała, że jest w ciąży.

Moja ucieczka wydała mi się naraz zwykłym tchórzostwem. Nie. Była szczytem tchórzostwa, chociaż nic nie wiedziałem o dziecku. Bo gdybym wiedział, coś by to zmieniło? Chciałem myśleć, że tak, ale nie byłem pewien. Czy Karolina da mi drugą szansę? Czy będzie pamiętać cokolwiek? I… mnie?

Zanim jej stan pozwolił na wybudzenie, policja dotarła do pary, która napadła na przypadkową kobietę i porwała jej dziecko. Działali pod wpływem impulsu, jak się tłumaczyli. Nie mnie oceniać stan ich umysłów ani motywy. Najważniejsze, że mała była cała i zdrowa. A Karolina, gdy tylko otworzyła oczy, spytała:

– Znalazłeś ją?

Ja z czystym sumieniem mogłem odpowiedzieć:

– Tak, znalazłem naszą córkę.

Reklama

Złapała mnie za rękę i oboje, milcząc, rozpłakaliśmy się.

Reklama
Reklama
Reklama