Reklama

Wszystko miałem poukładane: sala, catering, DJ, fotograf – wszystko zarezerwowane, wszystko w tabelkach, w folderach, w głowie. To miał być najważniejszy dzień naszego życia i wszystko miało być idealnie. Agata była piękną kobietą z charakterem. To właśnie mnie w niej urzekło. Była inna niż dziewczyny, z którymi spotykałem się wcześniej. Miała swoje zdanie, była dumna i nie bała się mówić głośno, czego chce. Czasem mnie to drażniło, ale tłumaczyłem sobie, że to taka nowoczesność. Taka moda.

Reklama

Nie sądziłem, że coś, co dla mnie było oczywiste, dla niej stanie się powodem do dyskusji. Ba, do kryzysu. Kiedy mówiłem o naszej wspólnej przyszłości, o rodzinie, domu z ogródkiem i dzieciakach biegających po salonie, zawsze wyobrażałem sobie, że będziemy jednością. Tak zostałem wychowany. Ale tego wieczoru...

Siedzieliśmy przy kolacji. Agata zrobiła sałatkę z łososiem i awokado. Byłem podekscytowany, bo już niedługo mieliśmy zostać prawdziwą rodziną.

– Agata Kamińska-Kowalska nie brzmi tak źle, co?

Zamiast uśmiechu usłyszałem:

– Nie, ale... zostaję przy panieńskim nazwisku.

Zamarłem z widelcem w powietrzu.

– Jak to?

– Normalnie. Zostaję przy swoim nazwisku.

To był moment, w którym coś się we mnie zatrzymało. Jakby cały ten obrazek, który miałem w głowie, nagle się posypał.

Zacisnąłem pięści pod stołem

– To takie trudne? Chcesz być moją żoną, ale nie chcesz mojego nazwiska? – powiedziałem ostrzej, niż planowałem.

Czułem, jak coś we mnie narasta. Złość, może niepokój.

– Chcę być z tobą, ale nie chcę być tobą – odpowiedziała spokojnie, odkładając widelec.

– Czyli jak? Czyli nie jesteśmy rodziną?

– Jesteśmy. Tylko ja też jestem sobą. Nie znikam, nie wsiąkam w ciebie jak atrament w kartkę.

– Tak się nie robi. Tak nie wygląda małżeństwo. Mama nosi nazwisko taty, siostra męża, wszyscy. To normalne.

– A może to właśnie nie jest normalne? – odparła, już nieco ostrzej. – Może normalne jest to, że kobieta decyduje o sobie?

Zacisnąłem pięści pod stołem.

– Dla mnie nazwisko to symbol. To wspólnota. To znak, że jesteśmy razem. Jak drużyna. A ty chcesz zostać „osobno”.

– Nie chcę. Chcę, żebyśmy byli razem jako dwoje równych ludzi. Bez wymazywania czegokolwiek.

Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy. Znałem ją, wiedziałem, że jest uparta, ale nigdy nie sądziłem, że ta sprawa stanie się aż takim problemem.

Myślałem, że to dla ciebie oczywiste – powiedziałem cicho.

– A ja myślałam, że ty mnie znasz lepiej – odpowiedziała.

I właśnie wtedy poczułem, że coś się zaczyna kruszyć. Jakby pierwszy raz spojrzeliśmy na siebie bez iluzji. Musiałem z kimś o tym prozmawiać. Następnego dnia odwiedziłem rodziców.

– Nie możesz jej na to pozwolić – powiedziała mama, mieszając rosół z taką zaciętością, jakby chciała rozpuścić w nim własne przekonania. – Kobieta, która nie przyjmuje nazwiska męża, nie szanuje rodziny. To znaczy, że nie chce należeć do nas.

Siedziałem przy kuchennym stole. Czułem się, jakbym znowu miałem dziesięć lat i dostał uwagę w szkole.

– Może to nie tak... Może to po prostu jej sposób na...

– Na co? Na niezależność? W małżeństwie nie ma „niezależności”, synu. Albo jesteście jednością, albo jesteście niczym.

Nie rozumiałem jej

Usłyszałem to przypadkiem. Wróciłem wcześniej z pracy, chciałem zaskoczyć Agatę kolacją. Zdjąłem kurtkę i wtedy usłyszałem jej głos zza uchylonych drzwi sypialni.

On nie rozumie, że to dla mnie ważne – powiedziała cicho do słuchawki. – Ja tego potrzebuję. Żeby wiedzieć, że nie zniknę. Że nie zrezygnuję z siebie.

Zamarłem. Chciałem wejść, zapytać, krzyczeć, ale zostałem. I słuchałem. W nocy nie mogłem spać. W końcu wstałem. Znalazłem ją w kuchni, zapatrzoną w parującą herbatę.

Chcesz odwołać ślub? – zapytałem nagle.

Głos miałem obcy, szorstki. Spojrzała na mnie długo. Milczała.

– Jeśli wszystko zależy od mojego nazwiska, to może naprawdę nie jesteśmy gotowi – powiedziała spokojnie, bez cienia złości.

– Dla mnie to nie tylko nazwisko. To symbol. Że jesteśmy jednością.

Przecież my już jesteśmy – odpowiedziała. – I właśnie dlatego nie muszę nic zmieniać.

Poczułem się tak, jakby ktoś przestawił wszystkie meble w moim życiu i kazał mi udawać, że wszystko jest jak dawniej. Nic nie było.

Zaskoczyła mnie

Siedzieliśmy na ławce pod blokiem. Wzięła mnie tam jak dziecko, za rękę, jakbyśmy mieli coś poważnego do omówienia. Miała na sobie sweter, który zawsze kojarzył mi się z początkiem jesieni. Tym razem jednak było zimno. Tak jak między nami.

– Kiedy miałam sześć lat, mama przestała używać swojego nazwiska panieńskiego – zaczęła niespodziewanie. – Była panią Kamińską. Myślę, że w środku wciąż czuła się Mają Wiśniewską. Tylko nikt już tak do niej nie mówił.

Spojrzałem na nią zaskoczony. Nie wiedziałem, że będziemy dziś rozmawiać o jej matce.

– Mój ojciec mówił do niej: „moja żona”, „moja kobieta”. Wiesz, jak to brzmi, gdy słyszysz przez całe dzieciństwo, że kobieta istnieje tylko przez to, czyją jest własnością?

– Przecież to nie o to chodzi – próbowałem. – Dla mnie to nie o własność, tylko o bliskość.

– Widziałam, jak mama znika. Jak rezygnuje ze wszystkiego. Przestała chodzić do pracy, potem do znajomych, na końcu nawet do fryzjera.

– Myślisz, że ja też bym ci to zrobił?

– Nie wiem. Po prostu przysięgłam sobie jako dziecko, że nigdy nie oddam siebie. Że moje nazwisko to coś więcej niż litery. To dowód, że istnieję.

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Po raz pierwszy słuchałem, nie przerywałem. To, co słyszałem, bolało. Bo zaczynałem rozumieć. Lecz rozumieć to nie to samo, co zaakceptować.

Kumpel mnie wyśmiał

– Stary, ty tak serio się z nią kłócisz o literki w dowodzie? – zapytał Tomek, gdy w końcu wyrwałem się z tego emocjonalnego wiru i poszedłem z nim na piwo.

– To nie są literki. To symbol. Jak herb. To oznacza, że jesteśmy jedną rodziną – tłumaczyłem się, jakbym mówił do matki, nie przyjaciela.

Tomek pokiwał głową i wziął łyk piwa.

– A nie przyszło ci do głowy, że ty bardziej kochasz to, co sobie wyobraziłeś, niż ją naprawdę?

Spojrzałem na niego z niedowierzaniem.

Co ty bredzisz?

– Zastanów się. Ty chcesz, żeby ona była twoją żoną, tak jak ty to widzisz. Żeby pasowała do twojego świata, twoich definicji. Ona ma swój świat. I nie chce go porzucić. Czy to naprawdę takie złe?

Zamilkłem. W głowie huczało mi od słów, których nie chciałem słyszeć.

– Mam prawo się czuć... pominięty.

– Masz. I masz też wybór. Albo ją kochasz taką, jaka jest – ze swoim nazwiskiem, swoją przeszłością i swoją siłą. Albo nie kochasz, tylko chcesz ją mieć. A to różnica.

Tej nocy nie spałem. Przewracałem się w łóżku, patrzyłem w sufit i powtarzałem sobie, że to tylko nazwisko. To tylko nazwisko. Dla mnie to nie było „tylko”.

Czułem spokój

Sala w urzędzie była chłodna i sterylna. Goście szeptali, szurali krzesłami. Stałem przed salą ślubów w granatowym garniturze, który wybrałem miesiąc temu z myślą o tym dniu. Agata przyszła punktualnie. Wyglądała… pięknie. Ale nie tak, jak sobie to wcześniej wyobrażałem. Była silna. Dumna. Jakby miała iść do walki, a nie za mąż. Urzędniczka czytała formułki, a ja prawie nie słuchałem. Dopiero gdy padło zdanie:

– Panna młoda pozostaje przy swoim nazwisku.

Agata spojrzała na mnie. Przez ułamek sekundy. W tym spojrzeniu było wszystko: pytanie, nadzieja, lęk.

– Tak – powiedziała. – Pozostaję przy swoim.

Coś mnie ukłuło. Malutki ból pod żebrami. Jakby ktoś zdrapał złudzenie. A potem... potem złapałem ją za rękę. I uśmiechnąłem się. Nie był to dzień, który sobie wymarzyłem. Może właśnie dlatego był prawdziwy. Kiedy podpisywaliśmy dokumenty, serce wciąż trochę bolało. Wiedziałem jedno: wybieram ją. Z całym pakietem: nazwiskiem, przekonaniami, oporem i siłą. Wyszliśmy z urzędu. Ludzie bili brawo. A ja pierwszy raz od tygodni czułem spokój. Bo zrozumiałem, że prawdziwa jedność nie polega na tym, że się stajemy tacy sami. Tylko na tym, że mimo różnic – zostajemy razem.

Paweł, 36 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama