„Byłem wściekły na matkę, że porzuciła mnie na pastwę losu. Nie sądziłem, że gdy rozwiążę tę sprawę, stracę też ojca”
„Czasem potrafiłem wykrzyczeć w złości, że mam gdzieś taką matkę, która porzuciła swoje dziecko i teraz pewnie gdzieś baluje, wolna jak ptak, nie martwiąc się moim losem”.

- Darek, 25 lat
Wychowywała mnie babcia, mama mojej mamy. Ojca nigdy nie znałem, jego rodziny też nie. Babcia nie chciała rozmawiać na ten temat. A mama… Moja mama zniknęła dzień przed moimi czwartymi urodzinami. Nie byłem traktowany jako sierota, ponieważ mama miała status osoby zaginionej. Nigdy nie potwierdzono, że zmarła. Po prostu wyszła do pracy.
Na do widzenia powiedziała babci, że wróci trochę później niż zwykle, bo chce kupić baloniki i serpentyny, by ozdobić nasz mały domek na moje święto. Do pracy dotarła, z pracy wyszła, do domu już nie wróciła. Pamiętam, choć nie powinienem, że płakałem całymi dniami. Wołałem mamę. Wybiegałem z domu i wyglądałem jej na podwórku, mając nadzieję, że w końcu ją zobaczę. Babcia łapała mnie, mocno tuliła i płakała razem ze mną.
Bardzo tęskniłem
Mijał dzień za dniem, tydzień za tygodniem, a mama nie wracała. Policja rozkładała ręce, choć babcia zabierała mnie na posterunek i mówiła ze łzami w oczach, że dziecko zostało bez matki, a ona nie wie, jak mi to wyjaśnić. Policjanci nie mieli żadnego tropu. Mama przepadła jak kamień w wodę. Moje dzieciństwo było naznaczone jej zniknięciem. Chociaż mamy przy mnie nie było, ciągle ktoś o niej mówił, wspominał ją, pytał o nią. Nieważne, jak się z tym czułem, czy w ogóle chciałem o tym rozmawiać, czy miałem ochotę jedynie się rozpłakać.
Oficjalnie śledztwa nigdy nie zamknięto, bo nigdy nie odnaleziono ani poszukiwanej, ani jej ciała. Wiedziałem, że po pewnym czasie policja po prostu się poddała. Mieli inne sprawy, nowsze, łatwiejsze. Pojedyncza tragedia jakiejś tam babci i małego chłopca niewiele ich już wzruszała. Są gorsze nieszczęścia. Żyłem więc bez matki, chowając w głębi serca swoje uczucia. Udawałem, że przywykłem, że już mnie to nie wzrusza. Czasem potrafiłem wykrzyczeć w złości, że mam w dupie taką matkę, która porzuciła swoje dziecko i teraz pewnie gdzieś baluje, wolna jak ptak, nie martwiąc się moim losem. Przecież babcia mogła umrzeć, poważnie się rozchorować, a ja mogłem trafić do domu dziecka albo do jakieś rodziny zastępczej z piekła rodem. Czasem mówiłem, że nienawidzę i nie chcę takiej nieobecnej matki. Ale w głębi serca nadal byłem małym chłopcem, który tęsknił za swoją mamą.
I wiedziałem, że z miejsca bym jej wybaczył, gdyby tylko wróciła. Ale nie wracała. Kiedy dorosłem, zacząłem szukać jej na własną rękę. Facebook, fora dla krewnych osób zaginionych, policja, fundacje… Pukałem do każdych drzwi, które mi wskazano, ale robiłem to w tajemnicy przed babcią. Ona znała mamę znacznie dłużej, pamiętała dużo lepiej i cierpiała o niebo bardziej, nie wiedząc, gdzie jest jej jedyne dziecko, co się z nim dzieje. Nie chciałem sprawiać jej jeszcze większego bólu. Tym bardziej że wciąż zderzałem się ze ścianą.
Nikt niczego nie widział, nie wiedział, nie słyszał. Dostałem kilka kontaktów do kobiet, które przypominały moją mamę, ale to były fałszywe tropy.
Aż trafiłem na artykuł w jednym z czasopism, traktujących o niewyjaśnionych zbrodniach. Właściwie podesłała mi go jedna dziewczyna z forum, która szukała swojego ojca, zaginionego przed trzema laty.
„Czy to nie sprawa z twoich okolic?” – spytała.
Zacząłem czytać i serce mało nie wyskoczyło mi z piersi. Boże – myślałem, tylko nie to, nie to! Kilkanaście lat wcześniej w naszej okolicy znaleziono zwłoki kobiety. Pewne małżeństwo odkupiło ogródek działkowy od wcześniejszego właściciela natrafili na ciało. Policjanci, powiadomieni natychmiast o tym fakcie, szybko zamknęli śledztwo.
Czemu nie sprawdzili, czy niezidentyfikowane ciało nie pasuje przypadkiem do kogoś z listy osób zaginionych? Nikt nie przesłuchał byłego właściciela działki. Był kimś ważnym czy co? A moja mama nikim? Rysopis kobiety pasował do mojej matki, do zdjęć, jakie po niej pozostały. I miała bliznę po cesarskim cięciu, a tak właśnie przyszedłem na świat. To był trop szeroki jak autostrada! Niemal zmusiłem policję do ponownego otwarcia śledztwa, tego, które w teorii nigdy nie zostało zamknięte. Zmusiłem ich do przebadania DNA kobiety, a także mojego i babci.
Moja mama nie odeszła od nas
Nie zostawiła mnie w przeddzień urodzin, nie porzuciła i nie balowała, nie myśląc, co się ze mną dzieje. Zginęła i nikogo nie obchodziło, dlaczego. Nie wiem, czemu policja tak po macoszemu traktowała sprawę mojej matki, i to nadal – jakby maskowanie własnej niekompetencji było ważniejsze od wykrycia przyczyny – ale ja nie zamierzałem się poddać. Zacząłem poszukiwania na własną rękę. Znalazłem małżeństwo, które kupiło wtedy tę feralną działkę. No, tylko żonę, mąż już nie żył. Ale ona miała wszystkie dokumenty i chętnie ze mną porozmawiała, gdy powiedziałem, że jestem synem kobiety znalezionej na ich, a raczej w ich ziemi.
Potem zacząłem szukać faceta, który sprzedał im działkę. Bałem się, że on też nie żyje, choć kobieta twierdziła, że był dość młody, gdy go widziała. Numer PESEL z zawartej umowy to potwierdzał, ale… Moja mama też była młoda. Nie miałem pojęcia, czy ten facet ją skrzywdził, ale jeśli nie, może podsunie mi jakiś kolejny trop, który coś zmieni?
Może jakiś jego znajomy dziwnie się zachowywał, może ktoś go prosił o klucze do działki, może coś zauważył…Potęga internetu jest niesamowita. Udało mi się zrobić coś, czego nie udało się polskiej policji – namierzyłem gościa w ciągu niespełna jednego dnia. Mieszkał w Bydgoszczy. Nie ukrywał się za granicą, prowadził drobny interes – sklep spożywczy na osiedlu. Miał oficjalnie założoną firmę, wystarczyło wpisać PESEL z umowy sprzedaży działki w wyszukiwarkę i już.
Kusiło mnie, by znaleźć tego, co zamknął śledztwo w sprawie śmierci mojej matki – już wiadomej – i obić mu pysk. To było takie proste, ale jemu nie chciało się ciut wysilić! Pojechałem do Bydgoszczy. Faceta nie było ani w sklepie, ani w mieszkaniu, którego adres podała mi właścicielka małego butiku, który znajdował się obok jego spożywczaka. Z kolei sąsiadka poinformowała mnie, że pana Arka zabrali do hospicjum kilka dni wcześniej. Wiedziała, bo się z nią pożegnał i oddał jej kota pod opiekę. Nie miała pojęcia, czy biedny pan Areczek jeszcze żyje czy nie. Wpadłem w popłoch. To był mój jedyny trop prowadzący do rozwiązania sprawy!
Wyszukałem czym prędzej adres hospicjum i pojechałem tam jak najszybciej.
– Kim pan jest dla pacjenta?
– Synem – zmyśliłem na poczekaniu. Inaczej by mnie nie wpuścili.
Tymczasem pielęgniarka rozpromieniła się jak słońce.
– Och, on na pana tak czekał!
No, pięknie. Zaraz się wyda, że skłamałem
Facet umiera, ale chyba da radę rozpoznać własnego syna. A jak ma demencję, też niedobrze, bo mi nie pomoże. Nie miałem pojęcia, co zrobić, więc… Po prostu bezmyślnie szedłem za pielęgniarką do sali, w której leżał poszukiwany przeze mnie mężczyzna.
Zastanawiałem się, co mu powiem, o co zapytam. Chciałem to rozegrać tak, żeby dowiedzieć się jak najwięcej, pójść o krok dalej w rozwikłaniu tej paskudnej zagadki.
– Panie Arku, syn pana odwiedził. Wreszcie przyjechał, tak jak pan mówił – zaćwierkała kobieta, poprawiając zasłony w oknie. – Zostawię was.
– Synku… – usłyszałem.
Spojrzałem w stronę łóżka. I zamarłem. Patrzyłem na ewidentnie wymęczonego chorobą i sporo starszego, ale… siebie samego. Byłem kopią mężczyzny, który dogorywał w hospicjum.
– Jesteś… przyjechałeś… do mnie… tak długo czekałem… – mężczyzna mówił z trudem, ale spojrzenie miał przytomnie.
– Nie jestem pana synem. Powiedziałem tak, żeby mnie wpuścili.
– Jesteś… Darek.
Zdębiałem po raz kolejny. Nie przedstawiałem się, więc skąd znał moje imię? Przysunąłem sobie stołek do łóżka.
– Chyba jednak musimy porozmawiać.
– Wiem.
Włączyłem dyktafon w telefonie, bo to wszystko było na tyle dziwne, że nie chciałem uronić ani słowa. Będę też musiał wypytać babcię. Dość uników i milczenia. Jeśli ten mężczyzna nazwał mnie synem i znał moje imię, choć widzieliśmy się pierwszy raz w życiu, jeśli na dokładkę byłem do niego podobny jak dwie krople wody, to… wniosek był oczywisty. Kilkanaście minut później kręciło mi się w głowie i nie byłem w stanie wydobyć z siebie głosu.
Siedziałem, słuchałem i płakałem. I modliłem się, żeby nie skończyło mi się miejsce w pamięci telefonu, by nagrać jeszcze trochę. By nagrać wszystko, całą spowiedź tego drania. Nie miałem siły, żeby ruszyć choć ręką, a powinienem… zacisnąć dłonie na jego szyi. Odpłacić mu tym samym, co zrobił mojej matce.
Nie chcę znac tego tchórza
– Może Bóg mi wybaczy, bo żałuję… bardzo żałuję… – mówił. – Ale ty nie. Wiem, że ty mi nie przebaczysz… Nawet o to nie proszę. Ale chcę ci to powiedzieć, zanim umrę… Chciałem przyjść na twoje urodziny. Chciałem cię widywać, choćby raz na jakiś czas. Ale ona… ona nie chciała się zgodzić… Nie było mnie w twoim życiu przez cztery lata, i niech tak zostanie. Skoro mnie nie obchodziłeś… to nie tak, synku, po prostu…. Nie miałem odwagi, miałem już żonę, a ona tak bardzo chciała zajść w ciążę… Załamałaby się… Alicja nie chciała słuchać, zrozumieć… Krzyczała, że nie pozwoli mi się do ciebie zbliżyć, wywrócić ci świata do góry nogami. Dawała sobie sama radę przez całą ciążę, sama przeszła przez poród i sama cię wychowywała, narażając się na plotki, drwiny i wyśmiewanie, bo wyjechała na wakacje, a wróciła z brzuchem… Krzyczała, że teraz mnie nie potrzebuje. Krzyczała, że nie jestem mężczyzną, że mnie nienawidzi i żałuje, że mnie spotkała. Tak głośno krzyczała… takie złe rzeczy… Przecież nie chciałem cię zabrać na zawsze, tylko czasami widywać… Uderzyła mnie, kazała się wynosić… zaczęliśmy się szarpać. Potknęła się i spadła ze schodów. Nie pamiętam tego momentu. Jakbym oszalał, jakby coś zasłoniło mi oczy. Gdy się ocknąłem, zauważyłem, że leży nieruchomo u dołu. Wiedziałem, że jest już za późno na pomoc. Byłem przerażony…
– Nie tak jak ja… Nie tak jak czterolatek, który nie wiedział, czemu mama nie przyszła, czemu go zostawiła, co się z nią stało. Trzeba się było przyznać! – syknąłem przez zęby.
– Zadzwoń po policję, synu. Zrób to teraz.
– Nie jestem twoim synem. I jest już za późno.
Wyszedłem z sali, ocierając twarz.
– Jak dużo czasu mu zostało? – spytałem pielęgniarkę, która zaprowadziła mnie do mężczyzny mającego czelność nazywać się moim ojcem.
– Przykro mi… To już ostatni etap. Niewiele. Zrobimy wszystko, by komfort życia pana taty…
– Mam w dupie jego komfort. Żegnam.
Zachowałem się po chamsku, ale nie umiałem się powstrzymać. Miałem nadzieję, że umrze w męczarniach. Za moją mamę. Rozumiem ją. Miała rację, nie zasługiwał na bycie moim tatą, i nigdy tak nie nazwę tego tchórza.