Reklama

Samotność ma zapach. Dla mnie pachnie kurzem starych książek i kawą z tej samej kawiarni na rogu, do której wchodzę każdego dnia o tej samej porze. Wystarczy, że przekroczę próg, a pan Michał już wie, co mi podać – americano, czarna, bez mleka, bez cukru. Siadam zawsze przy tym samym stoliku przy oknie, skąd widać park i ławkę, na której kiedyś siadywałem z Zosią.

Reklama

Żyłem w rutynie

Zosia odeszła pięć lat temu. Cicho, spokojnie, we śnie. Rak zrobił swoje. Gdy umarła, zostałem sam w naszym mieszkaniu pełnym wspomnień. Długo nie byłem w stanie wyrzucić jej szczoteczki do zębów. Nadal mam jej ulubiony sweter w szafie. Tak wygląda moja codzienność – kawa, park, długie spacery, szachy w klubie emeryta i rozmowy z duchami przeszłości.

Ale któregoś dnia po powrocie z kawiarni znalazłem w skrzynce wiadomość. Nadawcą była Monika. Czas studiów, wieczory w akademiku, wino tanie jak życie, rozmowy o Camusie i pocałunki, które miały smak zakazanego owocu. Potem zniknęła bez słowa. „Andrzeju, jeśli to nie problem, chciałabym się spotkać. Mam coś ważnego do powiedzenia”.

Długo wpatrywałem się w ten list. Coś się we mnie poruszyło: może ciekawość, może strach, a może nadzieja. Umówiliśmy się na sobotnie spotkanie w kawiarni.

Wszedłem do kawiarni pięć minut przed czasem. Zobaczyłem ją od razu. Starsza, oczywiście, ale nosiła się z tą samą pewnością siebie. Krótkie, srebrzyste włosy, granatowy płaszcz, dłonie z długimi palcami, które pamiętałem z czasów, gdy trzymała pióro i poprawiała notatki na marginesach moich prac zaliczeniowych. Podeszła, uśmiechnęła się nieśmiało i powiedziała tylko:

– Andrzeju.

Zaskoczyła mnie

Wstałem, uścisnąłem jej dłoń. Była ciepła, lekko drżała.

– Długo się nie widzieliśmy – powiedziałem, a ona skinęła głową.

– Wiesz, ile lat minęło? – zapytała, siadając. – Ponad trzydzieści.

Rozmawialiśmy przez chwilę o dawnych czasach. Wspomnienia wracały łatwo. Akademik, wykłady, profesor z manierą przerywania zdania w pół słowa, imprezy, książki, absurdalne pomysły. Śmialiśmy się, jakby to wszystko wydarzyło się wczoraj. Monika mówiła o tym, że długo mieszkała za granicą, pracowała jako tłumaczka, że życie potoczyło się inaczej, niż planowała. A ja opowiadałem o Zosi, o emeryturze.

W pewnym momencie Monika przestała się śmiać. Spojrzała na mnie uważnie i po chwili milczenia powiedziała:

– Jest ktoś, kogo chciałam ci przedstawić.

Zanim zdążyłem zapytać, drzwi kawiarni znów się otworzyły. Weszła młoda kobieta, wysoka, z kasztanowymi włosami. Miała jasny płaszcz, prostą torbę przewieszoną przez ramię i wzrok… Ten sam, który widywałem co rano w lustrze. Te same brwi, linia ust. Podeszła do naszego stolika. Monika wstała.

Byłem w szoku

– To jest Lena – powiedziała cicho. – Twoja córka.

Patrzyłem na nią, ale nie mogłem powiedzieć ani słowa. Czułem, jak drżą mi palce, jak moje serce wali jak oszalałe. Nie mogłem oderwać wzroku od jej twarzy. Lena również milczała. W końcu usiadła i skinęła głową w moją stronę.

– Dzień dobry – powiedziała spokojnie.

Jej głos był niski, ciepły, nieco zdystansowany. Chciałem coś powiedzieć, ale język odmówił posłuszeństwa. Monika popatrzyła na mnie ze współczuciem.

– Nie wiedziałeś. Nie powiedziałam ci wtedy. I wiem, że to niewybaczalne, ale nie potrafiłam. Byłam młoda, wyjechałam, potem wszystko się skomplikowało.

Lena spojrzała na mnie uważnie. Nie wiem, jak długo siedzieliśmy w milczeniu. W mojej głowie krążyły tysiące myśli. Jak to możliwe? Jak mam teraz mówić do niej? Kim ja dla niej jestem? Czy mam prawo mówić „moja córka”? Czy ona mnie potrzebuje?

Nic nie wiedziałem

Przypomniałem sobie tamto lato. Monika, śmiech w trawie, czerwiec pachnący bzami. To był krótki romans. Myślałem, że dla nas obu nic nieznaczący. A teraz siedziała przede mną młoda kobieta, która patrzyła na mnie jak na obcego.

– Przepraszam – powiedziałem w końcu. Nie wiem, czy do niej, do Moniki, czy do siebie.

Lena odsunęła filiżankę z herbatą. Milczenie między nami było ciężkie, ale nie wrogie. Wiedziałem jedno – od tej chwili moje życie nie będzie już takie jak przedtem.

Wróciłem do domu jakby na autopilocie. W mieszkaniu panowała cisza, która teraz stała się jakby wroga. Zdjąłem płaszcz i usiadłem w fotelu. Długo nie zapaliłem światła. Zamknąłem oczy i widziałem tylko twarz Leny. Moją twarz, tyle że młodszą o trzy dekady. Ten sam wyraz skupienia, ten sam cień niepokoju w kącikach ust. Moja córka. Nie potrafiłem tego wypowiedzieć na głos.

Dlaczego Monika nie powiedziała mi wcześniej? Czy się bała? Czy myślała, że ją odrzucę? A może sama nie była pewna? Przypomniałem sobie nasze rozmowy z tamtych lat, jej śmiech, tamto jedno lato, które minęło szybko, bez dramatów. Wtedy nie pytałem, czy coś będzie dalej. Po prostu się rozeszliśmy.

Czułem się bezradny

Wziąłem telefon. Znalazłem numer Moniki. Wpatrywałem się w ekran, kciuk zawisł nad zielonym przyciskiem. Po chwili nacisnąłem. Jeden sygnał. Drugi. Rozłączyłem się. Napisałem wiadomość: „Chciałem tylko… nie wiem, co powiedzieć”. Skasowałem.

Minęło kilka tygodni. Nie pisałem, nie dzwoniłem, ale codziennie myślałem. I codziennie, gdy przechodziłem obok lustra, patrzyłem w swoje oczy z pytaniem: „Co dalej?” Pewnego wieczoru wziąłem telefon i zadzwoniłem do Moniki. Odebrała po drugim sygnale.

– Chciałbym się spotkać – powiedziałem spokojnie. – Z Leną. Jeśli ona jeszcze tego chce.

– Myślę, że będzie chciała – odpowiedziała po chwili. – Dam ci do niej numer.

Zadzwoniłem tego samego wieczoru. Głos Leny był spokojny, wyważony.

– Dzień dobry, tu Andrzej… Rozmawialiśmy wtedy w kawiarni. Chciałem… może spotkalibyśmy się jeszcze raz?

Zgodziła się. Umówiliśmy się na sobotę w tej samej kawiarni. Przyszła punktualnie. Usiadła naprzeciwko. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę, jakbyśmy chcieli się nawzajem rozpoznać.

– Nie oczekuję wiele – powiedziała w końcu. – Nie przyszłam tu, żeby coś naprawiać. Chciałam tylko wiedzieć, kim jesteś.

Chciałem ją poznać

– Nie wiem, kim byłem wtedy. Ale wiem, kim chciałbym być teraz – odpowiedziałem.

Pierwszy raz się uśmiechnęła. Uśmiech nie był szeroki, ale prawdziwy. Lena mówiła niewiele o sobie, ale słuchała uważnie. Z czasem zacząłem opowiadać więcej. O Zosi, o czasach, kiedy byłem ojcem, ale tylko jako wykładowca – surowy, wymagający, może nawet zbyt zamknięty. Patrzyła wtedy na mnie z czymś, co przypominało ciekawość, może współczucie.

Podczas jednego ze spacerów usiedliśmy na ławce.

– Dlaczego mama ci nie powiedziała? – zapytała nagle.

– Może myślała, że nie jestem gotów. Może… miała rację.

Lena milczała chwilę.

– A gdyby powiedziała? – dopytała.

– Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Może bym się bał, może bym uciekł. Ale może nasze życie wyglądałoby dziś inaczej.

Pomyślałem o tym, że przez ostatni miesiąc moje życie zmieniło się bardziej, niż przez całe lata wcześniej. Nikt mnie nie ostrzegał, że uczucia mogą się pojawić znikąd. Że można patrzeć na twarz obcej osoby i widzieć w niej cząstkę siebie. I że można tę twarz pokochać.

Andrzej, 59 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama