„Byłem zły, że przez losowy przypadek nie dostałem obiecanej pracy. Ale ten sam los sprawił, że dzięki temu wciąż żyję”
„– Pan Tomasz? – głos w telefonie był mi zupełnie obcy, a nazwisko nic mi nie powiedziało. – Proszę przyjąć wyrazy współczucia. Wiemy, że Janusz był pańskim kolegą”.

- Bartosz, 38 lat
Nie miałem już żadnej nadziei na pracę. Odkąd nasza firma ostatecznie zbankrutowała, daremnie szukałem czegokolwiek w swoim zawodzie. Kiedyś sądziłem, że mam wysokie kwalifikacje i że tacy ludzie jak ja zawsze będą potrzebni. Myliłem się. Kiedy ja byłem lojalny wobec jednego pracodawcy, młodsi opanowali rynek. Niekoniecznie lepiej znali się na robocie, za to o wiele lepiej umieli opowiadać o swoich talentach.
Brak pracy był frustrujący
Wysłałem setki życiorysów, odbyłem dziesiątki spotkań, każdy dzień zaczynałem od przeszukiwania ogłoszeń. Odprawa i oszczędności zdążyły się skończyć… Ela, moja żona, dzielnie udawała, że wszystko jest dobrze. Ale wiedziałem, że po prostu starała się mnie podtrzymać na duchu. Byłem już kompletnie załamany, kiedy zadzwonił Janusz – dawny kolega ze szkoły, z którym jakiś czas temu kontakt się urwał. Wiedziałem tylko, że pracuje w najlepszej firmie z tej samej branży.
– Tomek, czy to prawda, że już nie pracujesz?
Przyznałem się Januszowi, że już od pół roku jestem bez pracy.
– To świetnie! Nasz główny technolog odszedł do konkurencji. I to z dnia na dzień. Dyrektor nie może nikogo znaleźć. Powiedziałem, że sprawdzę znajomego fachowca. Jeżeli tylko chcesz, możesz przyjechać, umówię cię z dyrektorem. W zasadzie to formalność.
Poczułem lekki zawrót głowy. To nie może być prawda. Pół roku szukania, starań, a teraz przychodzi samo, bez wysiłku. A więc to prawda, że los czasem pomaga. Wtedy, kiedy już na nic nie liczysz. Firma Janusza miała siedzibę w innym mieście, ale to nie miało znaczenia – byłem gotów codziennie dojeżdżać te sześćdziesiąt kilometrów. Mieliśmy połączenie kolejowe i w ogóle mnie to nie przerażało.
Jeszcze tego samego dnia Janusz umówił mnie z dyrektorem.
– Tylko się nie spóźnij ani minuty. On ma absolutną obsesję na tym punkcie. Nie będzie słuchał, że utknąłeś w korkach.
Wzruszyłem ramionami. Nie jestem dzieckiem, żeby się spóźnić na spotkanie z pracodawcą. I nie zamierzałem ryzykować korków. Pojadę pociągiem.
Chciałem być punktualny
W poniedziałek wstałem bardzo wcześnie. Na pociąg wyszedłem z dużym zapasem i na peronie byłem dwadzieścia minut przed odjazdem. Wcześniej policzyłem starannie, ile czasu będę potrzebował na dojście z dworca do firmy Janusza i wybrałem odpowiednie połączenie. Kiedy pociąg ruszył pomyślałem, że znów jadę do pracy. Zacząłem uśmiechać się do samego siebie a siedząca naprzeciwko starsza pani spojrzała na mnie zaniepokojona. Byłem szczęśliwy.
Po dziesięciu minutach pociąg zaczął zwalniać a potem zatrzymał się w polu. Nie przejąłem się tym – miałem spory zapas czasu. Po kwadransie ruszyliśmy. Kierownik pociągu oznajmił, że mamy opóźnienie piętnaście minut, ale może to ulec zmianie. Spokojnie – pomyślałem – nadrobią! Jednak po chwili pociąg znów się zatrzymał – opóźnienie wzrosło do dwudziestu minut, potem pół godziny. Mój spokój się skończył.
Zaczepiałem kolejarzy, mówiłem, że w żadnym wypadku nie mogę się spóźnić. Rozważałem podróż taksówką z najbliższej stacji, ale w okolicy nie było ani żadnej stacji, ani taksówki. Konduktor pokazał mi na mapie, że marsz na piechotę będzie trwał za długo. Gorzej – nawet najbliższa szosa była za daleko, żeby ktoś po mnie podjechał. W panice próbowałem połączyć się z Januszem, ale nie odbierał.
Pociąg dotarł do celu z prawie godzinnym opóźnieniem. Firma Janusza była niedaleko dworca, więc puściłem się biegiem. Mokry dopadłem sekretariatu dyrektora. Mówiłem o pociągu, awarii, spóźnieniu, wyciągnąłem nawet bilet, aby udowodnić, że mówię prawdę. Wszystko na nic. Sekretarka chłodno oświadczyła, że dyrektora nie interesują moje powody. Był ze mną umówiony i czekał o konkretnej godzinie. Z zasady nie pracuje z ludźmi, których nie stać na tak prostą rzecz jak punktualność. Tym samym mogę uważać ofertę pracy za nieaktualną.
Kiedy wychodziłem z budynku, czułem się, jakby ktoś dał mi po łbie ciężkim narzędziem. Wyobraziłem sobie rozczarowanie Eli i miałem ochotę płakać. W pociągu, który tym razem jechał dokładnie według rozkładu, zrobiłem awanturę Bogu ducha winnej konduktorce. Krzyczałem, że pójdę do sądu i że nigdy więcej nie wsiądę do żadnego pociągu
Czułem się beznadziejnie
Ela była zrozpaczona, choć oczywiście próbowała mnie pocieszać. – Jakoś damy sobie radę. Czasem tak się dzieje w życiu. Nie jesteś niczemu winien, zrobiłeś wszystko, żeby się nie spóźnić. To nie w porządku z ich strony, że nie dali ci się wytłumaczyć.
– Gdybym pojechał tam samochodem, byłabyś dziś żoną głównego technologa, a nie bezrobotnego nędzarza.
Mało pamiętam z następnych tygodni. Rozsypałem się. Przestałem czytać ogłoszenia, wysyłać oferty. Nie miałem nawet siły pójść obejrzeć tablicy w pośredniaku. Byłem rozżalony, miałem pretensje do losu i świata. Całym dniami wpatrywałem się w telewizor albo spałem. Przestałem się golić i przebierać z piżamy w dzienne ubranie.
Ela była cierpliwa i wyrozumiała, ale w końcu i ona miała tego dość. Coraz częściej jeździła z wizytą do swojej matki i coraz dłużej tam przesiadywała. Wolała to, niż patrzeć na mój stan.
Tamtego dnia Ela zaproponowała, żebyśmy poszli na spacer. Trochę się przewietrzymy, może kogoś spotkamy… Tylko zmieniłem pozycję na kanapie. – Nigdzie nie pójdę. Nie mam zamiaru nikogo spotykać. Nie będę opowiadał, dlaczego jestem bezrobotny. Poza tym lepiej dla wszystkich, żeby mnie nie spotykali, bo pewnie przynoszę nieszczęście. Moja żona powiedziała, że w tej sytuacji pójdzie sama. Już wkładała buty, kiedy zadzwonił telefon, ale jeszcze zdążyła go odebrać.
– Tak, ja jestem żoną. Jest w domu, naturalnie. Oczywiście, już przekazuję… Machnąłem ręką ze złością, dając do zrozumienia, że zupełnie nie mam ochoty rozmawiać, ale Ela już wkładała mi telefon w dłoń. Miała dziwny wyraz twarzy.
– Pan Tomasz? – głos w telefonie był mi zupełnie obcy, a nazwisko nic mi nie powiedziało. – Przede wszystkim proszę przyjąć wyrazy współczucia. Wiemy, że Janusz był pańskim kolegą. Dzwonił ktoś z jego firmy, tej, w której nie zostałem głównym technologiem. Czyżby coś mu się stało?! Powiedziałem rozmówcy, że nie wiem, o czym mówi. Wyraźnie się speszył.
– Przepraszam, byłem pewny, że pan wie… Pan Janusz nie żyje. Też zginął w tym wypadku.
Usiadłem.
– Jakim wypadku? – wykrztusiłem przez ściśnięte gardło. Ela, słysząc moje słowa, cofnęła się od drzwi.
– Więc pan nic nie wie… Miesiąc temu, 18 maja, nasz dyrektor ze wszystkimi zastępcami i nowym technologiem pojechali na targi do Frankfurtu. Pod granicą w ich busa wjechał tir, którego kierowca zasnął za kierownicą. Wszyscy zginęli na miejscu. Proszę wybaczyć, rozumiem, że dla pana to szokująca wiadomość. Trochę mi niezręcznie w tej sytuacji, ale zarząd firmy wciąż szuka osób na te stanowiska, no i, przede wszystkim, głównego technologa.
W kalendarzu znaleźliśmy numer telefonu i pańskie nazwisko – z adnotacją o dacie spotkania i uwagą, że polecił pana Janusz . Sekretarka nam powiedziała, że miał pan zostać tego dnia przyjęty do pracy, ale spotkanie nie doszło do skutku z powodów losowych. Jeśli wciąż jest pan zainteresowany, może pan objąć to stanowisko właściwie od zaraz. Ale spokojnie, nie oczekujemy, że odpowie pan w tej chwili. Proszę do mnie zadzwonić.
Dobrze, że się wtedy spóźniłem
Rozmowa trwała jeszcze chwilę. Potem powtórzyłem wszystko Eli, ubrałem się i powiedziałem, że muszę się przejść i odetchnąć świeżym powietrzem. Inaczej zwariuję. Poszedłem nad rzekę i siedziałem tam przez dwie godziny, patrząc w wodę. Wpatrywanie się w gładką taflę zawsze mnie uspakajało. Potem zadzwoniłem do znajomego, żeby zapytać o grób Janusza i pojechałem tam zapalić lampkę. Następnego dnia przyjąłem stanowisko technologa w jego firmie.
Kilka dni później ponownie wsiadłem w pociąg, by znów pojechać do pracy. Pewnie minie dużo czasu, zanim ułożę sobie w głowie to, co się stało. Dlaczego los skazuje na śmierć jednego człowieka, a drugiego przed nią ratuje? Moja rozmowa o pracę miała się odbyć 6 maja. Gdyby pociąg przyjechał punktualnie, z pewnością byłbym jednym z pasażerów busa, który uległ wypadkowi. Spóźnienie pociągu uratowało mi życie.
Od tamtej pory nigdy nie narzekam na żadne przeciwności losu. Zbyt wiele mi podarowano, żebym mógł jeszcze kiedykolwiek użalać się nad sobą.