„Byliśmy na grzybach, gdy szwagier na chwilę zniknął, a potem wrócił rozanielony. Współczuję siostrze takiego męża”
„Hanka zachichotała, ale w jej oczach pojawił się cień niepokoju. Minęło już ponad pół godziny, a po Mirku ani śladu. Rozdzieliłyśmy się. Słońce powoli chowało się za koronami drzew. Nagle usłyszałam krzyk”.

- Redakcja
Nie wiem, co bardziej mnie zaskoczyło – fakt, że mój szwagier potrafił zniknąć w środku lasu bez słowa, czy to, z czym wrócił. Gdybym nie widziała tego na własne oczy, nigdy bym nie uwierzyła. I powiem szczerze: nie jestem typem, który się łatwo wzrusza, ale to, co zrobił ten bezmyślny facet, przeszło moje pojęcie.
Na grzyby jeździmy co roku. Ja, moja siostra Hanka i jej mąż – Mirek. On zazwyczaj się snuje z koszykiem jak za karę, ale nie marudzi, bo wie, że dla Hanki to jak rytuał. To jeden z nielicznych momentów, gdy mogę ją wyrwać z codziennego kieratu. Mirek zwykle trzyma się blisko, niby żeby się nie zgubić, ale tego dnia… zniknął. I wrócił. Z anielskim uśmiechem na twarzy.
Nagle usłyszałam krzyk
– Gdzie on znowu polazł? – mruknęłam, odwracając się z grzybami w dłoni. – Nie widziałaś Mirka?
– Przed chwilą tu był… – odpowiedziała moja siostra, prostując się znad mchu. – Może poszedł do auta? Zgłodniał?
– Albo znowu udaje, że zgubił się, żeby nie zbierać. Jak dzieciak, serio.
Spojrzałyśmy na siebie porozumiewawczo. Obie znałyśmy ten numer. Mirek nie znosił grzybobrania. Zawsze coś mu przeszkadzało – za dużo komarów, za wilgotno, buty obcierają albo „las za bardzo pachnie ziemią”.
– Daj spokój – westchnęła Hanka. – Przynajmniej w tym roku nie jęczy co pięć minut.
– Albo zasnął pod drzewem jak ostatnio. Pamiętasz? Obudził się z pajęczyną na czole i wrzeszczał, że to tarantula.
Hanka zachichotała, ale w jej oczach pojawił się cień niepokoju. Minęło już ponad pół godziny, a po Mirku ani śladu.
– Idź ścieżką w tamtą stronę – wskazałam. – Ja przejdę z drugiej. Jak się nie znajdzie do dziesięciu minut, dzwonimy.
Rozdzieliłyśmy się. Słońce powoli chowało się za koronami drzew. Nagle usłyszałam krzyk:
– Aneta! Chodź szybko!
To był głos Hanki. Pobiegłam. Gdy ją dopadłam, stała jak wryta. A obok niej… Mirek. Z rozanieloną miną. Trzymał coś zawiniętego w swoją flanelową koszulę.
– Coś ty zrobił? – zapytałam ostro. – Co to ma być?
– Maleństwo... – wyszeptał Mirek. – Znalazłem go samego. On był taki... bezbronny.
Byłam w szoku
– Co!? – zapytałam, choć już podejrzewałam najgorsze.
Mirek delikatnie rozchylił materiał. Ze środka wystawał maleńki, bury kociak.
– O nie. Tylko nie to!
– Nie wrzeszcz – zganiła mnie Hanka. – Zobacz, jaki malutki...
– Ty też?! – spojrzałam na nią jak na wariatkę.
– On był sam – powiedział Mirek spokojnie. – Całkiem sam, pod krzakiem. Drżał, miał zamknięte oczka...
– I co? Myślałeś, że to znak od wszechświata? – prychnęłam.
– Nie bądź złośliwa – przerwała Hanka, zerkając na mnie z wyrzutem. – To przecież żywe stworzenie. Nie możemy go zostawić.
– Możemy – ucięłam. – I powinniśmy.
Mirek nawet nie spojrzał w moją stronę.
– On ma może tydzień, góra dwa – mruknął. – Jest odwodniony. Musimy znaleźć mu mleko.
– No jasne – jęknęłam. – Teraz jeszcze poszukajmy mleka w środku lasu.
– Przestań – Hanka zaczęła szeptem.
Spojrzałam na Mirka, który tulił kociaka jak niemowlaka. I już wiedziałam – ten weekend się jeszcze nie raz wymknie spod kontroli.
Miałam inne zdanie
– No i co teraz? – zapytałam z rezygnacją, kiedy dotarliśmy do samochodu. – Zapakujemy go do bagażnika obok podgrzybków?
– Cicho – syknęła Hanka. – On śpi.
– „On”? Już go nazwaliście?
– Franio – odpowiedział Mirek z powagą. – Tak jakoś mi pasowało.
– Franio? – zakręciłam oczami. – No dobra, książę Franciszek jedzie z nami. Co dalej? Do hotelu? Na masaż?
– Najpierw do weterynarza – stwierdził Mirek. – Musi go ktoś obejrzeć.
– Ty tak serio? – parsknęłam. – Przypomnę, że jesteśmy w środku lasu, mamy dwie godziny drogi do cywilizacji.
– Ale on mi zaufał – powiedział z dumą.
– Jezus Maria... – jęknęłam. – I pomyśleć, że kierujesz firmą budowlaną, a wzrusza cię kotek.
– Zobacz, jaki jest spokojny…
Mirek jechał, nie spuszczając z oczu lusterka, w którym widział Frania zawiniętego w koc.
– Jest nam przeznaczony – powiedział nagle. – To znak. Może miałem tam wtedy pójść. Może miałem go znaleźć.
– Skoro już jedziemy do tego nieszczęsnego weterynarza, to ja przynajmniej kupię sobie hot-doga. Żeby coś z tego wyjazdu mieć.
– Franio też coś dostanie – uśmiechnął się szwagier rozanielony.
– Uratowany... od życia w zgodzie z naturą – mruknęłam. – Gratulacje, święty Franciszku.
To nie moja bajka
– I co powiedział weterynarz? – zapytałam, siadając przy kuchennym stole z kawą w dłoni. – Że Franio to wasza karma z poprzedniego życia?
– Serio? – Hanka przetarła twarz dłonią. – Powiedział, że jest odwodniony, niedożywiony i że trzeba go karmić co dwie godziny. Nawet w nocy.
– No i super – uśmiechnęłam się złośliwie. – Macie niemowlaka na dokładkę. Szkoda tylko, że bez becikowego.
Mirek siedział na podłodze, a Franio leżał na jego kolanach, zawinięty w mięciutki ręcznik. Szwagier w jednej ręce trzymał pipetkę, w drugiej termofor.
– Ale patrz na niego… – szepnął. – Jak mruczy, chociaż ledwo go słychać.
– Boję się, że nie ogarniemy tego. Mamy wystarczająco dużo na głowie. Dzieci, praca, dom, a teraz jeszcze... pieluchy dla kota!
– Nie przesadzaj – odburknął Mirek. – Sam by sobie nie poradził. No i przecież go nie wyrzucimy.
– Wiem, że nie – westchnęła. – Ale ja od tygodnia nie przespałam jednej nocy, a teraz co, mam wstawać do kota?
– Ja będę wstawał – zapewnił z przejęciem. – Mówię ci, ja się nim zajmę. Ty śpij.
– Tak, jasne. A potem ja znajdę kota w zlewie, a ciebie śpiącego na kanapie z butelką po mleku...
– Czyli klasyka – dodałam. – On nawet dziećmi się tak nie przejmował.
– Ej! – obruszył się Mirek. – Po prostu... dojrzałem.
– Cudownie – sapnęłam. – Szkoda tylko, że dojrzałeś dopiero przy kocie, a nie przy własnych dzieciach.
Nie rozumiałam ich
– Widziałaś mój szalik? Ten szary z wełny? – Hanka wpadła do kuchni z rozwianymi włosami.
– Franio na nim śpi.
Wskazałam na kanapę, gdzie malutki kotek był zawinięty jak burrito.
– Cudownie – jęknęła.
– On nie śpi byle gdzie – wtrącił się Mirek, wychodząc z łazienki. – Najlepsze miejsce w domu jest dla niego. I dobrze. Trauma z lasu musi się jakoś zrekompensować.
– Trauma? To kociak, a nie weteran wojenny – rzuciłam. – Poza tym od trzech dni biega jak torpeda. Odratowaliście go, przeżył, a teraz... wejdź do łazienki. No wejdź.
Mirek zajrzał do środka. Po chwili usłyszałyśmy:
– No dobra... może trochę przesadził z kuwetą.
– On nie przesadził. On eksplodował – powiedziałam spokojnie. – To jest biologiczna katastrofa.
– Trzeba wymienić żwirek – stwierdził Mirek, zasłaniając nos.
– Żwirek? A podłoga? Szafka? Twoje kapcie? – Hanka wymieniała, palcem wskazując każdy element.
– Franio to nie jest tylko kociak. To jest styl życia – dodałam teatralnie. – I ten styl właśnie ci się wpakował na kanapę.
– Dajcie mu spokój – oburzył się Mirek. – On się uczy. Dziecko też nie od razu trafia do nocnika.
– Jeszcze chwila i Franio będzie miał więcej praw w tym domu niż ja – zaśmiała się siostra.
Spojrzałyśmy na siebie z Hanką i wybuchnęłyśmy śmiechem.
Skradł moje serce
Minął tydzień. Franio rósł jak na drożdżach, a Mirek... Codziennie rano grzał specjalne mleko, masował koci brzuch po karmieniu i opowiadał o „emocjonalnej więzi”. Nie mogłam patrzeć na to bez ironii.
– Zobaczcie, jak się przytula – westchnął Mirek, gdy Franio wpełzł mu na ramię. – On już wie, że jest bezpieczny.
– Ciekawe, czy wie, że ostatni raz spałam ciągiem więcej niż cztery godziny – burknęła Hanka, nalewając sobie trzecią kawę.
– Może powinniście zrobić grafik dyżurów – podsunęłam złośliwie. – Ty noc, on ranek. Jak przy noworodku.
– W sumie... – Mirek podrapał się po brodzie.
– A przedszkole? – rzuciłam. – W sensie: kocie zajęcia adaptacyjne?
– Aneta, śmiej się, ale on daje mi spokój. Rozumiesz? Ciszę w głowie. Jak patrzę, jak śpi, to wszystko inne znika.
Spojrzałam na Hankę. Miała zmęczone oczy, rozwichrzone włosy i wyraz twarzy kogoś, kto przez przypadek adoptował futrzanego tyrana.
– I co? Będziecie go trzymać? Na zawsze? – zapytałam ostrożnie.
– Chyba nie mamy wyboru – jęknęła Hanka. – On już tu rządzi. Nawet nasz router przeniósł, bo Franio miał „zły sen pod biurkiem”.
– A ja tylko przyszłam na grzyby... – westchnęłam teatralnie. – I wróciłam z telenowelą o kocie, który odmienił wasze życie.
– Odmienił – potwierdził Mirek. – Właśnie po raz pierwszy w życiu mam kogoś, kto niczego ode mnie nie chce. Tylko jest.
Patrzyłam na Frania. A on patrzył na mnie z miłością. I już mnie miał.
Aneta, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Jesienny spacer z sąsiadem w lesie skończył się niezłą niespodzianką. Chciał czegoś więcej niż grzybobrania”
- „Teściowa się ze mnie śmieje, że ubieram się w lumpeksie. Ale ostatnio znalazłam taki skarb, że aż jej oko zbielało”
- „W jesienne wieczory ogrzewał mnie nie mąż, lecz sąsiad. Powiało chłodem, gdy okazało się, że wciąż myśli o żonie”