„Po 8 latach ukochany odesłał mnie z kwitkiem. Myślał, że mnie złamie, ale ja wiedziałam, jak się pocieszyć po zdradzie”
„Kiedy się zorientowałam, że zdradza mnie z nią, nie zrobiłam awantury. Nie dlatego, że byłam słaba. Nie dlatego, że chciałam udawać, że nic się nie dzieje. Potrzebowałam ciszy, by zrozumieć, co dalej. Chciałam odzyskać siebie. Tomek nic nie zauważył. A ja czekałam. Aż przestanę go kochać”.

- Redakcja
Pracuję w branży kreatywnej – taka ogólna kategoria, która dobrze maskuje fakt, że jestem raczej introwertyczką. Lubię ludzi, ale w małych dawkach. Za to analizować mogłabym bez końca. Zwłaszcza siebie. Z Tomkiem byliśmy razem prawie 8 lat. Poznaliśmy się jeszcze na studiach. On – przebojowy, wygadany, taki, co od razu rozświetla pokój, do którego wejdzie. Ja – ta, która woli obserwować z boku. Może właśnie dlatego tak długo wierzyłam, że pasujemy. On mówił, ja słuchałam. On działał, ja trzymałam kciuki. On zdradził, a ja… wzięłam to na chłodno. Przynajmniej na zewnątrz.
Zanim jednak się to wszystko wydarzyło, mieliśmy nasze małe rytuały. Sobota była od leniwych śniadań, niedziela od spacerów po parku. Mieliśmy swoje plany – kredyt, pies, może dziecko, ale najpierw podróż do Portugalii. Tomek dużo mówił o przyszłości. Ja słuchałam. Notowałam w głowie każde „zrobimy”, „będziemy”, „pomyślimy”. Myślałam, że to coś znaczy.
Nie od razu zauważyłam zmianę. Najpierw przestał siadać blisko mnie na kanapie. Potem coraz częściej zostawał dłużej w pracy. Pojawiło się więcej „muszę” niż „chcę”. I wtedy zobaczyłam ją – Ankę. Uśmiechniętą, głośną, z takimi samymi pomysłami na weekend jak Tomek. Kiedy się zorientowałam, że zdradza mnie z nią, nie zrobiłam awantury. Nie dlatego, że byłam słaba. Nie dlatego, że chciałam udawać, że nic się nie dzieje. Potrzebowałam ciszy, by zrozumieć, co dalej. Nie chciałam być ofiarą. Chciałam odzyskać siebie. Tomek nie zauważył. Nadal mówił do mnie, jakby nic się nie zmieniło. Nadal całował mnie w czoło, jakby nie wracał od niej. A ja... czekałam. Aż przestanę go kochać.
Wiedziałam od kilku tygodni
Kolacja była taka jak zwykle. Makaron z pesto, kieliszek wina, rozmowa o niczym. Tomek mówił o nowym kliencie – jak ciężko się z nim negocjuje, jakie ma absurdalne wymagania. Uśmiechał się, rzucał żarty, stukał widelcem w talerz, jakby świat się nie zatrzymał. A ja przytakiwałam i wciągałam makaron, choć nie czułam ani smaku, ani głodu.
– Wiesz, Anka znowu wszystko pozmieniała w prezentacji, jakbyśmy nie ustalili wcześniej… Ale może dobrze, bo klientowi się spodobało. Ma nosa – powiedział, patrząc na mnie z tym swoim zwyczajnym uśmiechem. Tym, który kiedyś uwielbiałam.
– Mhm. To dobrze – odpowiedziałam, zbyt cicho, by zareagował.
Zadawał pytania, nie słuchając odpowiedzi. Opowiadał z pasją, a ja rejestrowałam każde słowo, jakbym nagrywała scenę z filmu, którą potem będę analizować klatka po klatce. Obserwowałam, jak unika wzroku, jak jego ręka spoczywa obok mojej, ale już jej nie dotyka. Jak śmieje się zbyt głośno, jakby coś nadrabiał. I jak, w tej swojej pewności, nie widzi, że wiem.
A wiedziałam. Już od kilku tygodni. Najpierw to były tylko podejrzenia – że telefon trzyma częściej ekranem w dół, że szybciej wychodzi do pracy, że dłużej zostaje. Ale potem przyszły konkretne znaki. Widok ich razem w kawiarni. Nie blisko, ale wystarczająco, żeby zobaczyć jego rękę na jej plecach, jej śmiech, którego nie znałam. To nie była zwykła rozmowa o pracy jakich wiele.
Ale nie powiedziałam ani słowa. Nie wtedy. Nie tego wieczoru. Zamiast tego siedziałam przy tym stole, jadłam ten głupi makaron, kiwałam głową, zadawałam pytania o nowe zlecenie, jakby nic się nie zmieniło. W środku jednak analizowałam wszystko. Dlaczego mnie to tak bolało, skoro już od dawna czułam, że coś się psuje? Czy dlatego, że dałam mu wszystko, co miałam – zaufanie, uwagę, lojalność? Czy może dlatego, że nie zdradził mnie tylko z kobietą, ale też z wersją podobną do mnie, której już nie znałam? Zastanawiałam się, czy żałuję tych lat. Czy to możliwe, że wszystko było tylko złudzeniem? Wiedziałam jedno – nie mogłam krzyczeć, choć miałam do tego prawo. Chciałam najpierw zrozumieć. Siebie. Jego już nie musiałam.
Czułam się winna, ale i spokojna
Z Pawłem zawsze było... łatwo. Łatwiej niż powinno. Był przyjacielem Tomka, ale w naszych rozmowach nigdy nie było tej formalnej rezerwy, jaką zwykle miewa się wobec partnerów przyjaciół. Od początku rozumieliśmy się bez wielkich słów, jakbyśmy znali się dużo wcześniej niż naprawdę. Mimo to nigdy nie przekroczyliśmy granicy. Aż do tamtego wieczoru. Spotkaliśmy się przypadkiem, zupełnie zwyczajnie. Wpadliśmy na siebie w drodze z pracy. On niósł zakupy, ja jak zwykle nie patrzyłam przed siebie. Kiedy mnie zobaczył, jego twarz złagodniała.
– Marta? Wszystko w porządku? – zapytał, zanim zdążyłam się uśmiechnąć.
– Tak. W porządku – odpowiedziałam odruchowo, ale potem coś we mnie pękło. Chyba chciałam, żeby ktoś zauważył, że nie jest.
Zatrzymaliśmy się na chwilę w parku, usiedliśmy na ławce. Paweł nie poganiał, nie próbował być wesoły na siłę. Milczał przez dłuższy czas, dopóki sama nie przerwałam tej ciszy.
– Zdradził mnie – powiedziałam, nie patrząc mu w oczy.
Usłyszałam jego oddech, jakby chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał. Poczułam, jak jego ramię lekko się spina.
– Tomek? – zapytał tylko, cicho.
Kiwnęłam głową. Wtedy dotknął mojej dłoni. Nie jak ktoś, kto pociesza. Raczej jak ktoś, kto czekał, żeby móc w końcu dotknąć i nie musieć się już tłumaczyć.
– Przykro mi – powiedział.
– Mi też – odpowiedziałam i przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz się rozpłaczę. Ale zamiast tego przybliżyłam się do niego. Nie o centymetry, tylko o coś głębszego.
Pocałował mnie. Nie był to pocałunek pełen namiętności, bardziej, jak delikatna deklaracja – że mnie widzi, że wie, przez co przechodzę. I że jest tu, jeśli tego potrzebuję. W głowie miałam chaos. Czułam się winna, ale też... spokojna. Jakby wszystko na chwilę się zatrzymało. Nie pomyślałam wtedy o Tomku. Nie pomyślałam o konsekwencjach. Myślałam tylko, że Paweł widzi mnie taką, jaką jestem. Nie jako partnerkę jego przyjaciela. Nie jako „dziewczynę Tomka”. Tylko Martę. Samotną, zranioną, pełną sprzecznych myśli i nagłych impulsów. Nie zrobiłam tego, żeby się zemścić. Chciałam po prostu znów coś poczuć. Chciałam znów być w swoim ciele, nie tylko w umyśle.
Nie czułam wygranej, tylko ulgę
Byliśmy u niego. Cisza po wszystkim była dziwnie gęsta, ale nie niezręczna. Paweł siedział obok, z ramieniem opartym o zagłówek, patrzył w sufit.
– Zawsze chciałem ci powiedzieć, że on cię nie docenia – rzucił nagle.
– Wiem – odpowiedziałam, patrząc w przeciwnym kierunku.
Nie potrzebowaliśmy więcej słów. To nie była deklaracja miłości. Nie szukaliśmy przyszłości. Potrzebowaliśmy tylko momentu, w którym mogliśmy przestać udawać. Kilka dni później, gdy wychodziłam od Pawła, Tomek mnie zobaczył. Stał po drugiej stronie ulicy. Znieruchomiał. Nie podszedł. Ale jego twarz – zmieszanie, niedowierzanie – mówiła wszystko. Wiedział. Nie było w tym triumfu. Nie poczułam wygranej. Tylko ulgę. Pierwszy raz od miesięcy niczego nie ukrywałam. I nie musiałam już nic udowadniać.
Już go nie kochałam
Przyszedł wieczorem. Bez zapowiedzi. Wszedł jak zawsze, jakby nadal miał do tego prawo.
– Widziałem cię – powiedział, nie zdejmując kurtki. – Z Pawłem. Co to miało być?
Nie kłamałam.
– To, czego potrzebowałam.
Usiadł na fotelu. Trzymał dłonie między kolanami. Jak ktoś, kto zaraz powie coś ważnego, ale nie wie, od czego zacząć.
– Dlaczego? Chciałaś mnie zranić?
Pokręciłam głową. Powoli, spokojnie.
– Nie zrobiłam tego, by cię zranić. Zrobiłam to, żeby zrozumieć, że już cię nie kocham.
Patrzył na mnie długo. Widziałam, jak w jego oczach coś opada. Jak zaczyna rozumieć, że to nie był tylko incydent, nie chwilowy bunt.
– Marta… Przecież my... Tyle razem przeszliśmy.
– Właśnie. I gdzie nas to zaprowadziło?
Próbował jeszcze coś powiedzieć. Może walczyć. Ale było za późno. Nie z nienawiści. Po prostu wszystko już zostało powiedziane. Gdy zamknęły się za nim drzwi, nie poczułam lekkości. Czułam się pusta, jakby właśnie zakończyło się coś, czego nie potrafiłam już nazwać. Ale to było konieczne.
Nie chciałam dawnej siebie
Spotkaliśmy się ostatni raz przy kawie. Bez umówionych gestów, bez spojrzeń dłuższych niż trzeba.
– To nie miało przyszłości, prawda? – zapytałam, trzymając filiżankę obiema dłońmi.
– Nie – odpowiedział Paweł. – Ale przez chwilę poczuliśmy coś, co już dawno było między nami.
Nie unikał wzroku. Nie udawał, że chce walczyć. Nie obiecywał niczego. Rozstaliśmy się w spokoju. Żadne z nas nie odwróciło się, gdy wychodziliśmy z kawiarni. Tak było lepiej. Tak było wystarczająco. W drodze do domu myślałam o wszystkim – o zdradzie, o Pawle, o sobie sprzed kilku miesięcy. I wiedziałam jedno: nie wracam do siebie. Ja siebie nową dopiero zaczynam poznawać.
Marta, 31 lat
Czytaj także:
- „Po wakacjach w Chorwacji zerwałam zaręczyny z narzeczonym. Ślubu nie będzie przez jego skarpetki”
- „Praca sezonowa w Grecji miała być sposobem na budżetowe wakacje. Wróciłam z plikiem euro i pamiątką na całe życie”
- „Dla matki jestem grzeszna, bo żyję z partnerem bez ślubu. Woli udawać, że nie istnieję, niż słuchać docinków sąsiadek”