„Byliśmy szczęśliwym małżeństwem, dopóki nie zaszłam w ciążę. Mąż kazał mi zrobić coś okropnego”
„– Ala, nie mamy pieniędzy, czasu, warunków… To wszystko się rozsypie. Nie damy rady. Może oddaj je do adopcji – mruknął, jakby mówił o jakiejś rzeczy, a nie o naszym dziecku. – Znowu to samo… – szepnęłam, walcząc z rosnącym gniewem”.
- Redakcja
Mój świat jeszcze kilka miesięcy temu był poukładany, przewidywalny i... szczęśliwy. Ja i Jacek – po ślubie, zakochani, pełni planów na przyszłość. Wiedzieliśmy, czego chcemy od życia. On miał pracę, którą uwielbiał, a ja, choć czasem czułam się zaniedbana, cieszyłam się, że budujemy coś razem. Wspólne życie, kariera, podróże – taki mieliśmy plan. Dzieci? Kiedyś. Na razie nie były priorytetem. Zresztą, w tamtym czasie wydawało mi się, że całkowicie się w tym zgadzamy. A potem zaszłam w ciążę.
Nie planowałam dziecka
Kiedy zrobiłam test i zobaczyłam dwie kreski, poczułam, jakby ziemia mi się osunęła pod nogami. W jednej chwili cała ta nasza poukładana wizja życia rozsypała się na milion kawałków. Nie planowałam tego, nie byłam gotowa... przynajmniej tak wtedy myślałam. Ale jednocześnie poczułam coś jeszcze – ciepło, które rozlewało się we mnie, jakby coś wewnętrznego mówiło: „To jest właśnie to”. Ta myśl zaczęła mnie coraz bardziej pochłaniać, wypełniać nadzieją, nawet radością. Wiedziałam, że to będzie trudne, ale wierzyłam, że damy radę. Przecież mieliśmy siebie, prawda?
No... myliłam się. Bo im więcej czasu mijało, tym bardziej widziałam, jak Jacek się ode mnie oddala. Z każdym moim słowem o dziecku, z każdym dniem, kiedy próbowałam dzielić się z nim swoim podekscytowaniem, on zamykał się coraz bardziej. Jakby to, co dla mnie stawało się błogosławieństwem, dla niego było wyrokiem.
Zaczęłam to zauważać najpierw subtelnie – coraz później wracał z pracy, unikał rozmów, a kiedy już coś mówił, to jedynie o obowiązkach, o tym, że „to nie jest dobry moment”, że „nie jesteśmy gotowi”. A ja... czułam, jak jego słowa ranią mnie coraz głębiej. W środku miałam nadzieję, że to tylko szok, że minie, że może potrzebuje czasu. Ale nie mijało.
Mąż był niezadowolony
– Jacek, musimy porozmawiać o przyszłości... – zaczęłam ostrożnie, czując, jak serce przyspiesza. To nie była nasza pierwsza rozmowa o dziecku, ale za każdym razem czułam, że stajemy na krawędzi.
Siedział na kanapie, przewijając coś na telefonie, jakby próbował się odciąć od rzeczywistości. Spojrzał na mnie z niechęcią, jakbym znowu przeszkadzała mu w czymś ważnym.
– Ala, nie teraz. Jestem zmęczony. Przecież wiesz, że z tym dzieckiem nie jest nam po drodze – mruknął, nie odrywając wzroku od ekranu.
– To nasze dziecko! – wyrwało mi się ostrzej, niż planowałam. – Nie rozumiem, dlaczego nie chcesz ze mną o tym rozmawiać.
Jacek westchnął, jakby to było największe wyzwanie świata. Odłożył telefon na stół, patrząc na mnie twardo.
– Bo nie jesteśmy gotowi. Nie rozumiesz? To zmieni wszystko! Nasze życie, plany…
Zamilkłam na moment, próbując zrozumieć. Ale ja już wiedziałam, że to zmieniło wszystko.
– Jacek, ja chcę tego dziecka. Damy radę. Przecież zawsze radziliśmy sobie z trudnościami... – szepnęłam.
– Ty może tak, ale ja nie wiem, czy tego chcę – odparł bez emocji.
Zaczął coraz rzadziej bywać w domu
Jacek coraz częściej nie wracał na noc. „Praca”, „spotkania” – tłumaczył się jednym zdaniem, a ja zostawałam sama, gapiąc się w sufit i zastanawiając, czy naprawdę jeszcze jesteśmy małżeństwem. Kiedy wreszcie przyszedł, nie mogłam już tego znieść.
– Co się z tobą dzieje? – rzuciłam, kiedy wszedł do mieszkania. – Znikasz na całe noce, a ja tutaj czekam. To twoje dziecko, nasze dziecko! Zamierzasz w ogóle się tym przejąć?
Stanął w progu, wyraźnie zaskoczony moją bezpośredniością. Zamknął drzwi, odwiesił płaszcz, jakby chciał zyskać na czasie.
– Ala, ja... po prostu nie wiem, co dalej – wymamrotał w końcu.
Poczułam, jak narasta we mnie gniew.
– Nie wiesz?! A co ja mam powiedzieć? Myślisz, że to wszystko się samo rozwiąże? – głos mi zadrżał, ale już nie mogłam tego powstrzymać. – Jacek, nie możesz uciekać.
Patrzył na mnie, jakbym mówiła w innym języku. W końcu westchnął, spuszczając wzrok.
– Może powinniśmy się rozstać – rzucił beznamiętnie.
Zamarłam. To były słowa, których nigdy nie chciałam usłyszeć, a jednocześnie wiedziałam, że w jego sercu były od dawna. Poczułam, jak coś we mnie pęka.
– Może – głos miałam cichy, niemal obcy. – Ale to twoja decyzja.
Po tej rozmowie coś we mnie umarło. Przestałam oczekiwać, że Jacek nagle się zmieni, że pewnego ranka obudzi się i zrozumie, jak bardzo się myli. Nie mogłam już na to czekać. Wiedziałam jedno – chcę tego dziecka, niezależnie od tego, czy on będzie z nami, czy nie.
Rozstaliśmy się
Któregoś wieczoru, kiedy Jacek wrócił późno, a ja leżałam już w łóżku, znowu zaczęliśmy temat. Może to był błąd, ale musiałam wiedzieć, na czym stoimy.
– Myślałeś o tym, co dalej? – zapytałam, patrząc w sufit.
– Ala, nie mamy pieniędzy, czasu, warunków… To wszystko się rozsypie. Nie damy rady. Może oddaj je do adopcji – mruknął, jakby mówił o jakiejś rzeczy, a nie o naszym dziecku.
– Znowu to samo… – szepnęłam, walcząc z rosnącym gniewem. – Proponujesz mi adopcję?
– A co mam ci zaproponować? Udawanie, że wszystko będzie dobrze? Chcesz, żebyśmy się rozstali? – Jego słowa uderzyły mnie jak zimny prysznic.
Zamilkłam, czując, że to koniec. Nie było już o czym rozmawiać.
– W takim razie… rozwód? – mój głos brzmiał spokojnie, choć w środku wszystko we mnie krzyczało.
Jacek patrzył na mnie przez chwilę w milczeniu, a potem skinął głową, jakby właśnie podjęliśmy najprostszą decyzję na świecie.
Zostałam mamą
Poród był najtrudniejszym, ale i najpiękniejszym momentem w moim życiu. Trzymałam naszą córkę w ramionach, a łzy płynęły mi po policzkach. Były to łzy szczęścia, ale też bólu, bo Jacek nie przyszedł. Nie było go przy mnie ani w szpitalu, ani później. Ostatecznie przekonałam się, że dla niego ta ciąża nigdy nie była rzeczywista. Dla niego nie istniałyśmy – ani ja, ani nasze dziecko.
Siedziałam na szpitalnym łóżku, przytulając małą, która spała spokojnie, zupełnie nieświadoma burzy, która przetoczyła się przez nasze życie. I wtedy zrozumiałam: dam radę. Może nie miałam już męża, może zostałam sama, ale nie czułam się samotna. To maleństwo w moich ramionach wypełniło pustkę, której nawet nie wiedziałam, że mogę mieć.
Wszystkie te noce, kiedy czekałam na Jacka, przestały mieć znaczenie. Wszystkie nasze rozmowy, kłótnie, strach – zniknęły. Byłam tylko ja i ona. Nowe życie. Nowy początek.
Czułam, że nie ma już powrotu do tego, co było. Jacek wybrał swoją drogę, a ja swoją. Mimo tego, co czułam, wiedziałam, że to była słuszna decyzja. Teraz musiałam skupić się na nas.
Alicja, 30 lat