Reklama

Nie umiem już zliczyć, ile razy obiecywałam sobie, że usuwam tę aplikację. Że już nigdy więcej. Że zamiast bezmyślnie przesuwać palcem w lewo i prawo, przeczytam wreszcie tę książkę, którą zaczęłam pół roku temu, pójdę na jogę albo zwyczajnie pobędę ze sobą. A potem znów siadałam na kanapie z kubkiem melisy i odpalałam czat. Bo przecież „co jeśli tym razem...?”

Reklama

Miałam 27 lat, pracowałam w agencji marketingowej i coraz częściej czułam, że moje życie przypomina serial, w którym ciągle powtarza się ten sam odcinek. Praca, samotny wieczór, randka z nadzieją, która kończyła się pizzą na wynos i wiadomością typu „jesteś super, ale...”.

– I znowu ten telefon – mruknęła Iga, wchodząc do mojego mieszkania z siatką z marketu. – Nie nudzi cię to jeszcze?

– Nie, bo chyba w końcu trafiłam – powiedziałam z uśmiechem.

– Tak? Ile razy to już słyszałam?

– Tym razem to serio. Adam. Jest inny. Kulturalny, zabawny, ciepły. Trochę jakby... stworzony pod moje zamówienie. Rozmawiamy o książkach, podróżach, nawet o tym, co czujemy.

– Albo co chcecie, żebyście czuli – skwitowała Iga.

– Czemu zawsze musisz wszystko gasić?

– Bo ktoś tu musi być rozsądny – powiedziała, siadając obok i zaglądając mi przez ramię. – I przypominać ci, że to tylko słowa. A słowa mają to do siebie, że łatwo z nich zbudować bajkę.

Spojrzałam na ekran. Adam właśnie napisał: „Nie mogę się doczekać, aż cię zobaczę”. A ja nie mogłam się doczekać, żeby się przekonać, czy ta bajka okaże się prawdziwa.

Nie mogłam się go doczekać

Rozmawialiśmy codziennie. Rano – „miłego dnia, Malwina”, w południe – link do artykułu, który mnie rozbawił, wieczorem – rozmowy o wszystkim i o niczym. Adam był błyskotliwy, czuły, miał w sobie coś takiego, co sprawiało, że nie czułam się przy nim głupia ani oceniana. Potrafił napisać: „Myślę o tobie” i nie brzmiało to jak tani tekst z internetu. Przesyłał zdjęcia książek, które czytał, dzielił się przemyśleniami, żartował z rzeczy, które rozumieliśmy tylko my dwoje.

Z każdym dniem czułam, że się angażuję. Coraz mocniej, coraz bardziej bezmyślnie. Wyobrażałam sobie, jak się spotykamy. Jak patrzy mi w oczy z tą samą uwagą, z jaką pisał swoje wiadomości. Jak śmieje się z moich głupich tekstów i trzyma mnie za rękę na spacerze. Naiwnie czekałam na to spotkanie jak na coś magicznego. Kiedy wreszcie się umówiliśmy, byłam pewna, że to będzie początek czegoś wielkiego.

– Wygląda, że całkiem przystojny – Iga przejrzała jego zdjęcia. – Ale jak się okaże, że ma 1,65 wzrostu i słomę w butach, to nie płacz, dobra?

– Przestań, nie psuj mi nastroju.

Wyszykowałam się jak na randkę życia. Sukienka, delikatny makijaż, włosy ułożone na szczotkę. Serce waliło mi jak szalone, kiedy wchodziłam do kawiarni. I wtedy go zobaczyłam. Wstał od stolika. Wyższy niż myślałam, ubrany modnie, ale jego spojrzenie... puste. Uśmiech wymuszony, uścisk dłoni chłodny.

– Cześć, Malwina – powiedział. – Zamawiamy coś?

I przez następne pół godziny tylko on mówił. O sobie. O pracy. O siłowni. O tym, jaki jest wymagający wobec kobiet. Nie zadał mi ani jednego pytania. Patrzyłam na niego i myślałam tylko jedno: „kim ty jesteś i gdzie jest ten Adam, z którym pisałam przez tygodnie?”

I wtedy poczułam wstyd

Wróciłam do domu, a w głowie mi szumiało. Nie wiedziałam, co myśleć. Wydawało mi się, że powinno mi być smutno, ale bardziej byłam... zdezorientowana. Z kim ja w ogóle rozmawiałam przez te wszystkie tygodnie? Bo ten człowiek z kawiarni to nie był mój Adam! Mój Adam pytał, słuchał, śmiał się. Ten, którego dziś spotkałam, mówił tylko o sobie, przerywał mi, zerkał w telefon i nie zadał ani jednego pytania, które nie brzmiało jak z automatu.

„Może był zestresowany?” – pomyślałam. – „Może potrzebuje czasu, żeby się otworzyć?”. A potem odczytałam wiadomość od niego:

„Było OK. Ale szczerze? Trochę inaczej cię sobie wyobrażałem. Jesteś bardziej... zwyczajna. Ale jesteś spoko, więc jakbyś chciała jeszcze raz się spotkać, daj znać.”

Zrobiło mi się gorąco. Zwyczajna?! Co to w ogóle znaczy? Czy on myśli, że to jakiś komplement? Zadzwoniłam do Igi, zanim zdążyłam się powstrzymać.

– Iga, miałaś rację – powiedziałam na wdechu. – Był chłodny, obojętny, jakby przyszedł tam za karę. I jeszcze napisał, że jestem „bardziej zwyczajna, niż się spodziewał”.

– A nie mówiłam? – usłyszałam po drugiej stronie. – Z ekranu każdy wygląda jak ideał. Ale kiedy trzeba spojrzeć w oczy, to się okazuje, że królewicz ma ego większe niż mięśnie na bicepsie.

– Może to ja za bardzo się nakręciłam...

– Malwina, nie daj się wkręcać w takie „może”. Jeśli ktoś po pierwszym spotkaniu pisze, że jesteś zwyczajna, to nie jest ktoś, kto zasługuje na drugą szansę.

I wtedy poczułam wstyd. Nie za to, jaka byłam – ale za to, że przez chwilę rozważałam, czy nie dać mu jeszcze jednej szansy.

Myślałam, że jest inny

Nie wiem, co mnie podkusiło. Może to moja naiwność, może jakiś resztkowy cień nadziei, że tamtego dnia coś po prostu nie zagrało. Że to stres, zły dzień, przypadek. Wysłałam mu wiadomość z pytaniem, czy nie chciałby się jeszcze spotkać. Odpisał szybko: „Spoko. Jutro pasuje?” I tak, dwa dni później znów siedziałam naprzeciwko niego – tym razem w burgerowni, bo „nie lubi miejsc, gdzie trzeba się silić na konwenanse”. Już na wejściu rzucił:

– Dobrze, że przyszłaś. Bałem się, że się obraziłaś o to, co napisałem. Ale wiesz, szczerość ponad wszystko, nie?

Przez chwilę chciałam mu odpowiedzieć, że nie, że czasem przydałaby się odrobina taktu. Ale uśmiechnęłam się tylko blado.

Zamówiliśmy. A potem zaczęło się dokładnie to samo – monolog. O jego nowym trenerze personalnym. O eks, która nie potrafiła gotować. O tym, że kobiety teraz „to w ogóle mają zbyt wysokie oczekiwania, a same nie mają nic do zaoferowania”.

W pewnym momencie przerwałam.

– Adam... Czy ty w ogóle zauważyłeś, że nic nie powiedziałam przez ostatnie 20 minut?

– Co? No mów, słucham – mruknął, biorąc kolejnego gryza.

– Nie. Już nie mam ochoty. Wiesz co? Myślałam, że jesteś inny. Ale ty po prostu grasz rolę, którą sam sobie napisałeś.

Zatrzymał się. Spojrzał na mnie bez cienia emocji.

– Serio? Malwina, to tylko internet. Trochę sobie pogadaliśmy, to nie znaczy, że już masz sobie coś wyobrażać.

– A może ty nie rozumiesz, że za tym „internetem” siedzi człowiek?

– No właśnie. Człowiek. A nie księżniczka z bajki.

Zebrałam się bez słowa. Wyszłam. I dopiero wtedy poczułam, że złość ustępuje miejsca czemuś znacznie trudniejszemu do przełknięcia – rozczarowaniu sobą.

Czułam się głupio

W domu zrzuciłam kurtkę na podłogę i usiadłam w ciszy. Bez muzyki, bez telefonu, bez udawania, że jest okej. Czułam się głupio. Jak dziewczyna, która dała się złapać na słowa. Bo to właśnie one mnie uwiodły – nie on. Zdjęłam buty i sięgnęłam po telefon. Otworzyłam stary czat z Adamem. Przewijałam w górę, wyżej, jeszcze wyżej. „Jesteś wyjątkowa.” „Wiesz, że rozmowa z tobą to mój ulubiony moment dnia?” „Nie mogę się doczekać, aż cię przytulę.”

Każde zdanie brzmiało teraz jak ironiczny komentarz. Zastanawiałam się, ile kobiet dostało te same wiadomości. Ile z nich też się na to nabrało. I ile z nich, tak jak ja, czuło teraz ten dziwny wstyd, że uwierzyły. Wyszłam z mieszkania, byleby nie oszaleć w czterech ścianach. Bez celu, bez słuchawek, bez planu. Po prostu szłam. Trafiłam do kawiarni, której nawet nie znałam. Zamówiłam herbatę i usiadłam przy oknie.

– Czy to miejsce jest nowe? – zapytałam baristę, kiedy przyniósł mi filiżankę.

– Niezupełnie. Po prostu nie rzuca się w oczy – odpowiedział z uśmiechem. – Ale widzę, że pani właśnie nas odkryła.

Uśmiechnęłam się słabo. Po chwili podszedł mężczyzna, może w moim wieku. Zwykła bluza, lekko zmierzwione włosy, okulary zsunięte na nos.

– Przepraszam, mogę się dosiąść? Tu zawsze najlepsze światło do czytania – powiedział z zawstydzeniem.

– Jasne – odpowiedziałam odruchowo.

Nie zapytał, co robię w życiu. Nie rzucał komplementami. Po prostu czytał i od czasu do czasu komentował książkę, jakbyśmy znali się od lat. A ja po raz pierwszy od dawna nie czułam potrzeby, żeby być „jakaś”. Było spokojnie. I może właśnie o to chodziło.

To była wielka ulga

Kiedy opowiedziałam Idze o drugim spotkaniu z Adamem, przewróciła oczami tak mocno, że prawie usłyszałam ich trzask.

– Malwina, serio? On ci powiedział, że jesteś zbyt zwyczajna, a ty i tak dałaś mu drugą szansę?

– Wiem. Nie musisz mnie dobijać. Myślałam, że może to ja przesadziłam, źle zinterpretowałam. Że może warto jeszcze spróbować.

– Ale to on cię zawiódł, nie ty jego.

Siedziałyśmy na moim balkonie, obie owinięte w koce, z kubkami gorącej czekolady. Zimno szczypało w nos, ale nie chciałyśmy wychodzić. Lubiłyśmy ten moment między dniem a nocą, kiedy wszystko robiło się jakby cichsze.

– Wiesz co zrozumiałam? – powiedziałam po chwili. – Że ja nie zakochałam się w nim. Ja się zakochałam w tym, co sobie o nim wymyśliłam. W jego wiadomościach. W tym, jak mnie opisał, a nie jak mnie widział. A on... On był zakochany tylko w samym sobie.

– No. Nareszcie mówisz z sensem.

Wyjęłam telefon i otworzyłam czat z Adamem. Zaczęłam pisać. Krótko, bez żalu, ale szczerze:

„Dzięki za te wszystkie rozmowy, ale nie jestem zainteresowana kontynuowaniem tej znajomości. Życzę ci wszystkiego dobrego. Malwina.”

Wysłałam. I nagle poczułam ulgę. Jakby coś się odpięło. Jakby przez ten jeden klik wróciła do mnie część mnie samej, którą przez ostatnie tygodnie próbowałam dopasować do kogoś, kto na nią nie zasługiwał.

– I co teraz? – zapytała Iga.

– Teraz... może przestanę szukać księcia z internetu. Może wystarczy, że będę szukać ludzi, a nie złudzeń.

Dalej jestem sama

Nie spotkałam już Adama. I nie chcę. Nie dlatego, że go nienawidzę. Po prostu nie mam już potrzeby wracać do czegoś, co nigdy nie było prawdziwe. Dalej jestem sama. Ale pierwszy raz od dawna nie czuję się przez to gorsza. Przestałam przeglądać aplikacje. Nie szukam już ideałów. Zrozumiałam, że najgorsze, co można sobie zrobić, to zakochać się w czyimś profilu zamiast w człowieku.

Czasem wracam do tamtej kawiarni. Czasem widuję tamtego chłopaka w bluzie – zawsze z książką, zawsze zamyślony. Nie flirtujemy, nie przeciągamy spojrzeń. Po prostu jesteśmy. I to mi wystarcza. Może miłość kiedyś przyjdzie. A może nie. Ale jeśli przyjdzie, to nie będzie miała filtrów ani idealnych fraz z czatu. Będzie cicha, zwykła, prawdziwa.

I właśnie takiej chcę.

Malwina, 27 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama