Reklama

Nigdy nie sądziłam, że tak to się potoczy. Byliśmy małżeństwem od ponad dziesięciu lat, mieliśmy dwójkę dzieci – Julkę i Piotrka. Nasze życie wydawało się całkiem zwyczajne. Praca, szkoła, zakupy, kolacje przy kuchennym stole. Ale od jakiegoś czasu coś się zmieniło. Tomek coraz częściej wracał późno, unikał rozmów. Był jak cień dawnego siebie. Dzieci pytały o niego, a ja nie wiedziałam, co mam im mówić. Czułam, że coś tracę, że on oddala się od nas z każdym dniem. Było coraz trudniej…

Reklama

W gardle miałam gulę

Siedziałam przy stole, patrząc na Tomka, który grzebał widelcem w ziemniakach. Wzięłam głęboki oddech i odważyłam się odezwać.

Musimy kupić nowe buty dla Julki. Zrobiła dziurę w podeszwie, a Piotrek też chodzi już w takich, że wstyd na podwórko wyjść.

– Nie teraz. Nie mam na to pieniędzy – odburknął, nawet nie patrząc na mnie.

– Ale dzieci potrzebują butów. Przecież nie będą chodzić boso! – podniosłam głos, czując, jak wzbiera we mnie złość.

– Zawsze coś. Ciągle czegoś chcesz. Wszystko jest na mojej głowie! Zostaw mnie w spokoju! – uderzył dłonią w stół, a dzieci podskoczyły przestraszone.

– Nie przesadzaj! – odparłam, głos mi zadrżał. – Dzieci pytają, dlaczego tata nie chce im pomóc. Nie rozumiesz? To nie o mnie chodzi, tylko o nich.

– Może nie jestem już ojcem dla nich, co? Może jestem tylko obcym facetem w tym domu? – wysyczał przez zaciśnięte zęby.

– Dokładnie! – wybuchłam. – Właśnie tak się zachowujesz. Jesteś obcy!

Mąż wstał gwałtownie, przewracając krzesło. Bez słowa wyszedł z kuchni, trzaskając drzwiami. Zostałam z dziećmi, które patrzyły na mnie z szeroko otwartymi oczami, przestraszone i zdezorientowane. Chciałam coś powiedzieć, ale w gardle miałam gulę. Po prostu siedziałam w ciszy, czując, jak moje serce bije jak oszalałe.

Miałam mętlik w głowie

Córka podeszła do mnie ostrożnie, jakby bała się, że zaraz wybuchnę. Miała na sobie stare, za krótkie spodnie, które jeszcze bardziej uwydatniały jej chude nóżki. Piotrek stał za nią, ściskając w ręku rozbity samochodzik.

– Czemu tata się z nami nie bawi? – zapytała cicho, a w jej oczach zobaczyłam nie tylko smutek, ale i niezrozumienie.

Dlaczego nie kupi mi tych butów? – dodał syn, podnosząc na mnie swoje wielkie, ciemne oczy, w których było tyle nadziei, że aż coś mnie ścisnęło w środku.

– Tata jest zmęczony, ma dużo pracy – zaczęłam mówić, choć wiedziałam, że to brzmi jak pusta wymówka.

– Ale ty też jesteś zmęczona, a robisz obiad i pomagasz z lekcjami – Piotrek wypalił, a ja poczułam, jakby mnie uderzył.

Nie wytrzymałam.

– Nie wiem, dlaczego wasz tata taki jest – powiedziałam szczerze, głos mi się załamał. – Może… może on nas już nie kocha… – urwałam, nie patrząc na nich.

Julka zaczęła płakać. Piotrek objął ją i patrzył na mnie z wyrzutem, jakby to była moja wina, że ich tata jest nieobecny. Objęłam ich oboje, przytuliłam mocno, choć czułam, że to nie wystarczy.

– Obiecuję, że zrobię wszystko, żeby było lepiej – wyszeptałam, choć nie wiedziałam, co to właściwie znaczy.

Julka łkała cicho w moim ramieniu, a Piotrek milczał, ale jego oczy były czerwone i mokre od łez.

Nie mogłam złapać oddechu

Wieczorem, kiedy dzieci spały, siedziałam w salonie, patrząc bezmyślnie w telewizor. Dźwięk był przyciszony, a obrazy migały przede mną jak senne wspomnienia. Usłyszałam, jak Tomek rozmawia przez telefon w kuchni. Wstałam cicho, podeszłam bliżej i… przystanęłam za ścianą.

Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam z Ewą – jego głos brzmiał zmęczony, ale i… obcy. – Czuję się, jakbym żył z przypadkowymi ludźmi. To nie jest moja rodzina. Nie rozumiem, po co ja tam jeszcze jestem…

Zamarłam. Serce biło mi jak młot, w głowie miałam szum. To mówił o nas? O mnie i dzieciach? Przez chwilę stałam, wpatrując się w drzwi, za którymi siedział człowiek, którego kochałam. Nagle światło w kuchni zgasło, a Tomek wszedł do salonu, patrząc na mnie zaskoczony.

– Słyszałam, co mówiłeś – powiedziałam cicho, głos mi się trząsł. – Naprawdę tak myślisz? Że my nie jesteśmy twoją rodziną?

Patrzył na mnie przez chwilę, jakby chciał coś powiedzieć, ale w końcu odwrócił wzrok i wzruszył ramionami.

Może nigdy nią nie byliście – rzucił sucho.

Czułam, jak coś we mnie pęka. Powietrze w pokoju zrobiło się ciężkie, nie mogłam złapać oddechu. Wyszłam do sypialni, zamknęłam drzwi i położyłam się na łóżku. Dławiłam się łzami, a dłonie drżały. Czułam, że nie ma już drogi powrotnej.

Czułam strach

Następnego dnia spotkałam panią Krystynę na klatce schodowej. Jak zwykle uśmiechnięta, z siatkami pełnymi zakupów, spojrzała na mnie z troską, gdy zobaczyła moją zapuchniętą twarz.

– Co się dzieje? – zapytała cicho, kładąc mi dłoń na ramieniu.

Nie wytrzymałam.

– Nie dam już rady, pani Krystyno. Tomek... on nas zostawił już dawno temu, tylko ciałem jeszcze tu siedzi. Nie chce być częścią naszego życia, to widać.

– Może pora zacząć myśleć o sobie, o dzieciach, a nie o nim – powiedziała cicho.

– Nie wiem, jak to zrobić... – wyszeptałam, czując, jak z oczu znowu lecą mi łzy. – Nie mam pracy, nie mam wsparcia. Boję się, że sobie nie poradzę.

– Dasz radę. Jesteś silniejsza, niż ci się wydaje. Spróbuj, chociaż – odpowiedziała spokojnie, a w jej oczach widziałam coś, co dawało mi nadzieję.

Wieczorem siedziałam przy kuchennym stole, z otwartym laptopem i kartką, na której zapisywałam ogłoszenia o pracę. „Sprzątanie biur”, „zmiany w markecie”, „opiekunka dziecięca”. Cokolwiek. Nie mogłam już dłużej czekać.

Dzieci muszą mieć matkę, która nie będzie się wiecznie zamartwiać – powiedziałam sama do siebie, ścierając łzy z policzka. – Nie chcę, żeby dorastały w domu, gdzie słyszy się tylko kłótnie i ciszę po nich.

Czułam strach, ale i coś jeszcze – jakby pierwszy raz od dawna odetchnęłam głębiej. Wiedziałam, że muszę działać.

Byłam zmęczona

Wracałam z pierwszego dnia w nowej pracy, zmęczona tak, jakby ktoś wycisnął ze mnie wszystkie siły. Czułam ból w stopach, plecach, głowie, ale najbardziej bolało serce. Weszłam do mieszkania, a w ciszy uderzył mnie widok – dzieci już spały, a Tomek, jak gdyby nigdy nic, oglądał telewizję, odwrócony tyłem, obojętny. Minęłam go bez słowa. Przystanęłam w progu pokoju dzieci. Julka leżała skulona pod kocem, jej buzia spokojna, ale mokre policzki zdradzały, że płakała. Piotrek przytulił pluszowego misia, jego twarz blada w świetle lampki nocnej.

Usiadłam na krześle obok łóżka Julki i patrzyłam na nich długo. Łzy same cisnęły mi się do oczu. Nie tak miało wyglądać nasze życie. Przecież kiedyś byliśmy rodziną. Śmialiśmy się razem, planowaliśmy wakacje, cieszyliśmy się z małych rzeczy. A teraz? Tomek siedział jak widmo, dzieci milczały, a ja… czułam się, jakbym dźwigała cały świat na swoich barkach.

Przepraszam – wyszeptałam, choć nikt nie mógł mnie usłyszeć. – Przepraszam, że tak to wygląda.

Wyszłam na balkon, patrzyłam na ciemne niebo, na światła okolicznych bloków. I wtedy przyszła myśl – czy to wszystko ma jeszcze sens? Czy powinnam dalej walczyć o coś, co umarło? Czy dzieci zrozumieją, jeśli podejmę decyzję o rozwodzie? Czy będą szczęśliwe bez ojca, który i tak jest już tylko ciałem obecnym w ich życiu? Byłam zmęczona. Strasznie zmęczona.

Siedziałam w kuchni, wpatrzona w ciemność za oknem. Światła latarni rozmywały się na szybie, a mój oddech zostawiał na niej parę, jakby przypominał, że naprawdę istnieję. W domu było cicho. Dzieci spały, Tomek leżał na kanapie w salonie, a ja nie mogłam przestać myśleć.

Zastanawiałam się, co zrobić, akie decyzje podąć. Kiedyś odpowiedziałabym, że odważny człowiek walczy do końca, trzyma się rodziny, bo dzieci tego potrzebują. Ale czy to naprawdę była walka? Czy to nie była tylko wegetacja, trzymanie się kurczowo czegoś, co już dawno umarło? Patrzyłam na puste krzesło naprzeciwko. Kiedyś siadał tam Tomek, uśmiechał się, mówił, że mnie kocha. Teraz był już tylko cieniem, który przewijał się obok, jakby przypadkiem mieszkał w tym samym miejscu. Serce ściskał mi ból, ale jednocześnie… coś się zmieniło. Jakby ta cisza zaczęła mi mówić, że może już wystarczy. Może czas przestać się bać, wziąć dzieci za rękę i pójść przed siebie, nawet jeśli to oznacza samotność.

– Co zrobiłby ktoś odważny? – wyszeptałam do siebie, patrząc w noc.

Nie znałam odpowiedzi. Ale wiedziałam jedno – muszę spróbować. Bo jeśli nie spróbuję, to nigdy się nie dowiem, czy jeszcze może być inaczej.

Ewa, 36 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama