Reklama

Ostatnio nie czuła się najlepiej. Ale nie podupadła nagle na zdrowiu. Przecież wciąż biegała te swoje maratony i zamieszczała w internecie filmiki z ćwiczeniami na piękną sylwetkę. Była jednak taka jakaś inna. Zwykle uśmiechnięta, pełna energii, w ostatnich tygodniach sprawiała wrażenie przygaszonej. Bała się czegoś? Wtedy nie zwracałem na to uwagi. A teraz było już za późno.

Reklama

Kochałem ją bezgranicznie

Została mi Zosia. Nasza sześcioletnia córeczka. Cudowne dziecko. Śliczna jak aniołek. I utalentowana po mamie. Choć jeszcze taka mała, przepięknie rysuje. Wyraźny wpływ genów Alicji.

No właśnie. Rysunki. Oprócz córeczki, tylko one zostały mi po zmarłej żonie. Alicja nie lubiła zdjęć, zwłaszcza tych cyfrowych. Mawiała, że fotografia zabiła wspaniałą sztukę portretowania i rysunku. Śmiałem się zawsze, kiedy to słyszałem. Łatwo było jej mówić! Miała talent, skończyła Akademię Sztuk Pięknych na wydziale malarstwa. Zrobienie szkicu czyjejś twarzy zajmowało jej parę minut. Mnie, człowiekowi twardo stojącemu na ziemi, zajmującemu się biznesem, pozostawał smartfon z kartą pamięci.

W ogóle dużo się przy niej śmiałem. Ja, ponurak po politechnice, przy Alicji rozwinąłem skrzydła. Wcześniej interesowały mnie tylko liczby, procenty, wykresy i zyski.

Jeszcze na studiach zająłem się sprzedażą maszyn i branża ta całkowicie mnie pochłonęła. Nie, żebym był jakimś potentatem. Nie dorobiłem się willi z basenem ani maybacha. Jakoś udało mi się jednak wcisnąć na ten elitarny rynek, zaczynając od handlu sprzętem rolniczym, a kończąc na inteligentnych robotach do obsługi wielkich magazynów.

Nie miałem czasu na błahostki jak imprezowanie czy umawianie się na randki. Byłem już po trzydziestce, większość kolegów z uczelni miała już rodziny, a ja wciąż rozpychałem się na rynku.

W stosunku do kobiet byłem nieśmiały i nieporadny jak dziecko. Podobno jestem przystojny, a do tego przy forsie, więc co i rusz interesowała się mną jakaś singielka. Jednak ja nie potrafiłem podtrzymać żadnego związku. A może podświadomie nie chciałem albo nie zależało mi na tym? Tak czy siak, w końcu zaczynałem bardziej się koncentrować na terminarzu spotkań biznesowych niż kalendarzu randek.

Kiedy jednak ujrzałem Alicję, poczułem że to jest właśnie miłość mojego życia. Jakbym przez te wszystkie lata czekał akurat na nią. I choć była piękną kobietą, nie tylko jej wygląd mnie urzekł. Miała coś takiego w spojrzeniu, uśmiechu, w gestach, co sprawiało, że wyczuwałem w niej bratnią duszę. Był tylko jeden problem. Na początku ona kompletnie się mną nie interesowała.

Kiedy po raz pierwszy mnie pocałowała, byłem wniebowzięty

Doszło do tego, że zaczepiłem ją w centrum handlowym. Wyobrażacie sobie? Ja, facet, który nie miał odwagi wytrzymać na ulicy spojrzenia innej kobiety!

Zaczepiłem ją, szarmancko przedstawiłem się z imienia i nazwiska, po czym zaproponowałem, że pomogę jej odprowadzić wielki wózek z zakupami do samochodu. Oczywiście, odmówiła. Odeszła, cudnie kołysząc biodrami. Jakby tańczyła.

Nie, nie mogłem dopuścić, żeby zniknęła z mojego życia! Rozejrzałem się wokół i dostrzegłem kwiaciarnię. Prosto z wazonu porwałem naręcze róż, rzuciłem kwiaciarce jakiś banknot i popędziłem za Alicją. Przyznaję, zatkało ją, kiedy zdyszany niemal wpadłem na nią z tym przeogromnym, ociekającym wodą bukietem.

– No dobrze – powiedziała, przepięknie się rumieniąc. – Teraz to już rzeczywiście nie dam rady donieść tego wszystkiego do samochodu. Przyda się pomoc. Ale proszę sobie niczego nie obiecywać. Jestem zaręczona.

Nie wiedziałem, czy powiedziała to, by mnie spławić, czy rzeczywiście miała kogoś. Nie zastanawiałem się nad tym. W głowie śpiewały mi hymny anielskie, tak się cieszyłem, że udało mi się przyciągnąć jej uwagę!

Możemy być tylko przyjaciółmi – zastrzegła od razu na wstępie pierwszego spotkaniu w cukierni, na które z niemałym trudem udało mi się ją wyciągnąć.

Rzecz jasna, przystałem na to. Byłem gotów przyjąć wszelkie warunki, byle tylko móc ją widywać. A zdarzało się to, mimo początkowych zastrzeżeń Alicji, coraz częściej.

Nie, żebym zamienił się w jakiegoś stalkera. Starałem się nie ograniczać jej swobody, nie byłem natrętny. Przekonywałem ją do siebie, stosując inne sposoby.

Kiedy dowiedziałem się, że jest fanką fitnessu i zdrowego stylu życia, wykorzystywałem swoje koneksje, żeby dostać dla nas zaproszenia na party z udziałem Ewy Chodakowskiej. A gdy zorientowałem się, jak pięknie maluje, zorganizowałem wyjazd do paryskiego Luwru.

I w końcu swój cel osiągnąłem. Mój konkurent, o ile rzeczywiście istniał, poszedł w odstawkę. Alicja powiedziała mi o tym pewnego wieczora, podczas romantycznej kolacji na wynajętej barce płynącej po Wiśle. To wtedy pocałowała mnie pierwszy raz. Byłem wniebowzięty!

Nastrój psuło jedynie podbite oko Alicji.

– Drobny wypadek rowerowy – wyjaśniła, machnąwszy od niechcenia ręką.

Zaczęła go rysować, jakby ją śledził. A przecież on już nie żył!

A teraz jej nie było. Choć od pogrzebu minął miesiąc, wciąż nie mogłem się otrząsnąć. Przeglądałem prace Alicji. Piękne, kolorowe, pełne światła pejzaże. I tylko szkice z ostatnich tygodni przed śmiercią były inne. Czarno-białe, mroczne, przedstawiające czającą się w cieniu postać o ostrych rysach twarzy, mrocznych oczach i skrzywionym nosie boksera. Cholera, ona naprawdę przeczuwała coś złego. Że też wtedy nie zwróciłem na to uwagi! Nie mogłem sobie tego darować.

Córeczka niby wiedziała, że mama umarła. Nigdy nie umiałem kłamać, a manipulacją i nieprawdą się brzydziłem, ale – jak to dziecko – nie przyjmowała tego do wiadomości. Wbrew wszelkiej logice fantazjowała przed zaśnięciem, że mama wkrótce wróci, przyjedzie skądś i nas zabierze. Nie miałem siły zaprzeczać. Milczałem, połykając łzy, tuląc i głaszcząc ją po główce.

A potem, kiedy dziecko oddychało już równo i głęboko, wertowałem obrazki i szkice Alicji, żałując, że posłuchałem i nie robiłem jej zdjęć. Oglądałem piękne pejzaże, szukając w nich podobieństwa do miejsc, które razem odwiedzaliśmy. I bardzo często te podobieństwa odnajdywałem. Nie lubiłem tylko ostatnich jej prac. Tych mrocznych, z czającą się w cieniu ponurą sylwetką. Długo omijałem je wzrokiem aż w końcu, kilka tygodni po śmierci żony, sięgnąłem i po nie.

Kim była ta postać? Mimo że szkiców było wiele, na każdym widniał ten sam, łatwo rozpoznawalny mężczyzna.

– Kochanie, czy on cię prześladował? – pytałem w myślach. – Szantażował? Śledził?

Te pytania w końcu stały się moją obsesją.

Doszło do tego, że najpierw poszedłem na policję, a potem do prywatnego detektywa. Cholera, jeśli jakiś gnój przyczynił się do jej śmierci, musiałem go dopaść!

Policja mnie zbyła. Sprawdzili tylko wyniki sekcji zwłok, w których jasno było napisane, że powodem śmierci Alicji był zawał serca. Przyczyna zgonu była naturalna. Żadnych śladów udziału osób trzecich. To zamykało sprawę, reszta ich nie interesowała.

A prywatny detektyw? Ten z kolei wyciągnął ze mnie mnóstwo forsy, nie dając nic w zamian. Całymi dniami tajniak zasypywał mnie jakimiś stenogramami rozmów z osobami, które znały Alicję, a nawet filmami z monitoringu miejskiego. Jednak nic z tych materiałów nie wynikało. Znajomi faktycznie dostrzegli, że coś jakby ją trapiło i nic więcej. Na monitoringu nie było widać, żeby ktokolwiek ją śledził.

To przecież on!

Chciałem już odpuścić, kiedy pomyślałem, żeby porozmawiać jeszcze z teściami. A nuż ta gęba z rysunków, z kimś się im skojarzy? Rodzice Alicji mieszkali w osiedlu z wielkiej płyty w małym mieszkanku, z którego prawie nigdzie oprócz sklepu i kościoła nie wychodzili. Interesowali się tylko serialami.

Oczywiście poznałem ich, byli także na naszym ślubie i weselu oraz pogrzebie Alicji. Jednak nasze stosunki nigdy nie przekroczyły poziomu „życzliwe”. Od poziomu „zażyłe” dzieliły je lata świetlne. Zwyczajnie nie nadawaliśmy na tych samych falach. Aż dziw bierze, że byli rodzicami najcudowniejszej kobiety na świecie.

Z tych też powodów nigdy nie zaangażowałem teściów w opiekę nad Zosią. Po pierwsze, dlatego że jakoś się do tego nie garnęli; a po drugie, że wolałem wziąć profesjonalną opiekunkę niż powierzać córkę ludziom, których tak naprawdę nie znałem.

– Właściwie to niewiele wiemy o znajomych Ali – zakomunikował mi jej ojciec właściwie zaraz po tym, jak otworzył mi drzwi.

– Wątpię, czy będziemy umieli ci pomóc – dodała matka, krzątając się nerwowo po kuchni.

Jakoś mnie to nie zdziwiło. Faktycznie, Alicja – choć niechętnie to przyznawała – nie miała dobrego kontaktu z rodzicami. W przypływach szczerości mawiała, że zawsze ją ograniczali, ostentacyjnie w nią nie wierzyli, powtarzali, że rolą kobiety jest dobrze, czyli bogato, wyjść za mąż.

– Wiem – odpowiedziałem im krótko. – Ale chciałbym, żebyście przynajmniej rzucili okiem na jej rysunki. Może jednak z kimś wam się skojarzą?

Bez entuzjazmu pokiwali głowami. Teść nałożył grube jak denka od słoików okulary, teściowa przetarła stolik w stołowym.

Rozłożyłem przed nimi szkice Alicji.

– O Boże! – matka mojej żony złapała się za serce.

– Ludwik, to przecież on!

– Jaki on? – spytałem zdezorientowany.

Cholera, nie spodziewałem się, że oni kogokolwiek rozpoznają na tych szkicach!

– To Jurek – grobowym głosem dorzucił teść. – Facet, z którym córka zerwała zaręczyny, by wyjść za ciebie.

Ha! Miałem rację! To stalker, szantażysta i drań, który doprowadził żonę do takiego stanu psychicznego, że w wieku trzydziestu paru lat umarła na serce.

– Gdzie go znajdę? – zapytałem zimno, gotowy rozprawić się z czubkiem.

Zamierzałem mu albo ukręcić łeb, albo wziąć za chabety i oddać w ręce policji.

– Na cmentarzu – odparł krótko ojciec Alicji, a widząc moje zdumione spojrzenie, wyjaśnił, co się wydarzyło.

– Nie żyje od sześciu lat. Popełnił samobójstwo wkrótce po tym, jak dowiedział się, że Alicja wzięła z tobą ślub.

– Jakim cudem mógł się przyczynić do śmierci Alicji akurat teraz? – w moim głosie zabrzmiała bezradność.

Tamci oboje nie odpowiedzieli. Popatrzyli na siebie znacząco, więc domyśliłem się, że próbują coś przede mną ukryć.

– Powiedzcie mi wszystko, co wiecie – zażądałem. – Ja muszę wiedzieć…

W końcu zaczęli opowiadać, ale dopiero jak zagroziłem, że nie ruszę się, dopóki nie wyśpiewają mi wszystkiego jak na spowiedzi, usłyszałem smutną historię o ich córce, wtedy jeszcze studentce ASP, i młodym, zadziornym chłopaku z osiedla.

– Latał za Alicją jak pies – w niewyszukany sposób streścił ich relację teść. – Jednak córka kompletnie go ignorowała – dodał.

– Dlaczego? – zapytałem.

– Bo to był kawał urwisa, a nawet bandyty – wyjaśniła niechętnie teściowa. – Bił ludzi, podobno wymuszał jakieś haracze – dodała.

– To jak to się stało, że Alicja w końcu się z nim zaręczyła? – nie rozumiałem, co ją do tego skłoniło.

Teść odchrząknął, poczerwieniał. Widać było, że wstydzi się tego, co chce powiedzieć.

– Bo widzisz, Jurek w końcu się zmienił. To znaczy, nadal był z niego zakapior, ale zajął się jakimś biznesem. Dorobił sporych pieniędzy. No i tak jakoś wyszło, że przekonaliśmy się do niego z matką – tu spojrzał na swoją żonę, jakby szukał u niej wsparcia. – A potem jakoś do Jureczka przekonała się też nasza Ala… – dodał po chwili.

Nie musiał mówić nic więcej. Znałem ich stosunek do małżeństwa z opowieści Alicji. Nigdy w nią nie wierzyli. Nie mieściło im się w głowach, że ich ponadprzeciętnie uzdolniona córka może sama coś osiągnąć w życiu. Wbijali jej do głowy, żeby wyszła bogato za mąż. Choćby za faceta prowadzącego szemrany biznes. Urabiali ją i urabiali, aż w końcu pękła i ich posłuchała.

– I wtedy trafiłem się ja – podsumowałem ponurym głosem.

Pokiwali głowami.

– Tylko jednego nie rozumiem – zauważyłem. – Dlaczego Alicja zaczęła rysować go tuż przed śmiercią? I to w takich scenkach, jakby widywała go ulicy! Wygląda to tak, jakby ją śledził i prześladował, a przecież on wtedy już od dawna nie żył!

Uwierzyłem w istnienie zła

Znowu popatrzyli na siebie wzrokiem w stylu „powiedzieć mu czy nie”.

– No dalej! – zachęciłem ich. – Dość tajemnic, w końcu jestem przecież waszym zięciem i ojcem jedynej wnuczki!

– Jurek… – ojciec Alicji z trudem wypowiadał słowa. – Bardzo przeżył zerwanie. Okropnie nim to wszystko wstrząsnęło. Przecież zaręczali się z szykiem, była nawet orkiestra cygańska. Nic nie wskazywało, że Ala wywinie mu taki numer. On już szykował się do ślubu, chciał, by cała dzielnica z nim świętowała, a tu taka zniewaga…

– Najpierw się wściekał. Wyzywał, a któregoś razu nawet napadł i po pijaku pobił naszą córkę – podjęła matka.

– A potem? – spytałem szeptem.

Teściowa wstała i podeszła do regału. Otworzyła szufladę i wyjęła teczkę wypełnioną wycinkami z gazet. Otworzyła ją, skrawki papieru wysypały się na stół.

„Gangster odchodzi!”, „Jerzy M. ps. Szóstka zostawia list pożegnalny”, „Czy za tajemniczą śmiercią Szóstki stoi zawiedziona miłość?” – krzyczały różnobarwne tytuły.

– Zdecydował się odejść na łono Abrahama – podsumowała krótko matka Alicji. – Mimo że miał wszystko, bez Alicji nie potrafił i nie chciał żyć.

Jakoś wcale mnie nie ruszała ckliwa historia tego śmiecia.

– No dobrze, ale dlaczego żona zaczęła szkicować jego podobizny akurat sześć lat po jego śmierci? – spytałem.

– Bo widzisz… – zachrypiał ojciec Alicji. – Jurek napisał w pożegnalnym liście, że po nią wróci. Choćby miał wyrwać się z samego piekła. A potem będzie kolejno wracał po wszystkich i wszystko, co było jej drogie. Rozumiesz? Obiecał zemstę i śmierć wszystkim jej bliskim. Myśleliśmy, że to tylko takie tam gadanie, ale te rysunki…

– Na nich naprawdę jest Jurek. Wypełzł z piekła, żeby dopaść Alę – załkała teściowa.

Wyszedłem od teściów bez pożegnania, zgarniając ze stołu szkice Alicji i wycinki.

W domu zacząłem się zastanawiać, dlaczego ten cały Jurek zaatakował dopiero sześć lat po swojej śmierci? Czy to ma coś wspólnego z jego dziwnym pseudonimem? Bo co znaczy „szóstka”? Jedyne, co przychodziło mi na myśl to sześćset sześćdziesiąt sześć – liczba diabła. Porównałem datę jego śmierci z datą odejścia Alicji. Dzieliło je równo sześć lat, sześć miesięcy i sześć dni. Poczułem, że zaczyna brakować mi powietrza.

Przez pewien czas wmawiałem sobie, że to bzdury. Na takie rzeczy nie ma miejsca w racjonalnym świecie. I nawet prawie udało mi się w to uwierzyć…

To nie był przypadek

Aż pewnego dnia ujrzałem rysunek nakreślony rączką mojej córki.

Zwykle rysowała mamę i tatę trzymających się za ręce, pomarańczowego kota sąsiadki, zieloną żabę widzianą na spacerze w parku. Jednak tym razem jej praca była mroczna. Przedstawiała postać, która wypełza z mroku. I choć Zosia była za mała, żeby precyzyjnie oddać rysy twarzy, to dwie najbardziej charakterystyczne cechy Jurka uchwyciła: czarne jak noc oczy i krzywy nos.

– Kto to jest? – spytałem, najspokojniej jak tylko potrafiłem.

Zosia poruszyła się niespokojnie. Widać było, że wolałaby o tym nie mówić.

Przytuliłem córeczkę.

– Gdzie widziałaś tego kogoś? – zapytałem, biorąc ją na kolana.

Mocno objęła mnie ramionami i przywarła do mnie całym ciałem.

Ten pan był w szkole – szepnęła mi prosto do ucha. – Na placu zabaw. Uciekła nam piłka, więc pobiegłam za nią w krzaki. I wtedy go zobaczyłam.

– Mówił coś? – zapytałem, słysząc, jak mój głos się załamuje.

– Tylko szeptał, że po mnie wróci.

– Mówił kiedy?

– Jak nabierze więcej sił.

– Powiedziałaś o tym wychowawczyni?

– Tak, narobiłam krzyku. Ale kiedy przybiegły panie, jego już tam nie było.

Bezwiednie policzyłem, ile dni upłynęło od śmierci Alicji. Wyszło mi sześćdziesiąt sześć. Nieco ponad dwa miesiące. Już wiedziałem, że to nie przypadek.

Od tego czasu bacznie przyglądałem się temu, co rysuje Zosia. Na szczęście na zamalowywanych przez nią obrazkach znów pojawiły się ptaszki, pieski, drzewa i kotki.

Ale czy to oznacza, że mogę odetchnąć z ulgą? Przecież liczbie sześćdziesiąt sześć do kompletu brakuje tylko jednej szóstki. Czy za niespełna dwa lata, kiedy upłynie kolejnych sześćset dni, mam spodziewać się jakiejś tragedii? A może to będzie nie za dwa, a za sześć lat? Nie wiem, ale bardzo się boję.

Uwierzyłem w istnienie zła. I w możliwość zemsty zza grobu. Ja, ateista, zwróciłem się o pomoc do Boga. Chodzę z córeczką do kościoła, przystąpiłem do spowiedzi. No i co miesiąc zamawiam mszę w intencji Alicji.

Mam nadzieję, że to wystarczy, ale na wszelki wypadek planuję się też wyprowadzić. Do innego miasta albo za granicę. Nie wiem, czy to coś da, ale na pewno warto spróbować. Ludzie, którzy znają się na duchach, twierdzą, że te wracają zwykle do znanych sobie miejsc. Nie czują się pewnie i łatwo gubią w nowych, nieznanych za życia.

Reklama

Zamierzam dla dobra córki uciec. A jeżeli zajdzie taka potrzeba, mogę uciekać nawet przez całe swoje życie. Swój jeden skarb już straciłem, ponieważ nie zachowałem czujności. Nie zwróciłem uwagi na niepokojące symptomy. Drugiego nie pozwolę sobie odebrać.

Reklama
Reklama
Reklama