„Były mąż porzucił naszego syna w wigilię. Zamiast spędzać święta z dzieckiem, pojechał szusować z kochanką”
„Mój były mąż traktował mnie źle, nie okazywał czułości i zrozumienia i bardzo często przypominał, że ożenił się ze mną, bo byłam w ciąży, a więc >>dał się złapać

- Regina, 35 lat
Mam prawie czterdzieści lat i za sobą nieudane małżeństwo. Z byłym mężem nie żyjemy w przyjaźni, choć ze względu na naszego syna tak być powinno. Darek mnie zdradzał i to z jego winy rozpadło się nasze małżeństwo. Teraz – z tego, co wiem – układa sobie życie z jakąś młodą dziewczyną.
Ja i Darek ślubu kościelnego nie mieliśmy, więc w końcu pogodziłam się z tym, że nie udało mi się stworzyć rodziny, choć bardzo tego chciałam. Czasami myślę, że się za mało starałam. Sama pochodzę z rozbitego domu i pewnie dlatego się pogubiłam, bo jeśli się nie ma dobrych wzorców, to trudno uniknąć błędów i pomyłek. Z drugiej strony jednak kobieta nie powinna dać sobą pomiatać i manipulować nawet po to, by utrzymać małżeństwo i zapewnić dzieciom ojca. Mój były mąż traktował mnie źle, nie okazywał czułości i zrozumienia i bardzo często przypominał, że ożenił się ze mną, bo byłam w ciąży, a więc „dał się złapać”. Ja jednak na wszystko przymykałam oko, wierząc, że wyrozumiałością i dobrocią go zmienię.
Kiedyś przyjęłam księdza chodzącego po kolędzie tak zapłakana, że od razu zapytał, co mi jest i czy może mi jakoś pomóc. Opowiedziałam, jak kiepsko się układa między mną a moim mężem. Usłyszałam, że pomimo braku ślubu w kościele jesteśmy rodziną i nie wolno nam tego lekceważyć. Ten ksiądz dodał, że to głównie do kobiety należy troska o miłość i spokój w domu, i zachęcał mnie do jeszcze większej wyrozumiałości. Obiecał także, że będzie się za nas modlił, ale chyba o tej obietnicy zapomniał, bo niedługo potem Darek oznajmił, że się wyprowadza i zakłada sprawę o rozwód. Na szczęście mieszkanie było moje, po babci, więc nie należało do majątku wspólnego i mogłam je zatrzymać.
Musi być dobra wola z obu stron
Od początku postanowiłam, że nie będę przeszkadzała w kontaktach Bartka z ojcem, wręcz przeciwnie – zrobię wszystko, aby były jak najlepsze. Wspominałam, że sama prawie nie znałam swego taty, więc nie chciałam, aby mój syn płacił za to, że jego rodzice nie umieli się dogadać. Ale chęci jednej strony nie wystarczą; co z tego, że ja byłam gotowa schować do kieszeni swoje ambicje i urazy, kiedy mojemu byłemu wcale nie zależało na spotkaniach z dzieckiem. Pamiętam, jak kiedyś obiecał, że zabierze Bartka na weekend… Chłopak szalał z radości, cały tydzień czekał na piątek i opowiadał, jak będzie fajnie tam, gdzie wspólnie pojadą. Już w środę miał spakowany plecak. Chwalił się kolegom, że tata go zabiera na męską wyprawę nad jezioro.
Mój były mąż miał przyjechać o piętnastej. Spóźniał się, ale Bartek nie tracił nadziei, choć kwadrans po szesnastej po raz pierwszy poprosił, żebym zadzwoniła i zapytała, co się dzieje. Niestety, komórka byłego oznajmiała, że abonent jest niedostępny, a mnie się chciało płakać, kiedy patrzyłam na syna wyglądającego przez okno i coraz bardziej smutnego. Darek nie zadzwonił, nie wytłumaczył się, nie odwołał spotkania, nie przeprosił… Uznał, że nie warto sobie zawracać głowy takimi głupstwami jak zawiedzione nadzieje własnego dziecka. Tak było wielokrotnie…
Nie dotrzymywał obietnic, spóźniał się na umówione spotkania albo je odwoływał, a kiedy już przyszedł, był jakby nieobecny; cały czas gdzieś dzwonił albo odbierał esemesy. Bartek na początku robił wszystko, żeby zwrócić na siebie uwagę: przynosił zeszyty, chwalił się ocenami. Opowiadał o kolegach i tym, co się dzieje na podwórku, ale z biegiem czasu przycichł i już się prawie nie odzywał. Rósł, coraz więcej rozumiał, na pewno rozmawiał z innymi dziećmi, wśród których co drugie pochodziło z rozbitej rodziny, więc miały podobne doświadczenia. Doszło do tego, że zapytał, po co właściwie tata do niego przychodzi. Odpowiedziałam, że przychodzi dlatego, że go bardzo kocha i tęskni, ale Bartek wtedy się rozpłakał i krzyknął, że nieprawda!
Postanowiłam pogadać z byłym mężem, ale to też było jak rzucanie grochem o ścianę. Powiedział, że się czepiam i że on nie ma sobie nic do zarzucenia, zresztą przez te spotkania z Bartkiem ma tylko problemy w nowym związku, bo jego dziewczyna nie akceptuje tego, że on wiecznie wychodzi i nie poświęca jej tyle czasu, ile powinien. Dodał, że wprawdzie miał zabrać Bartka w góry na święta, ale to nieaktualne. Jego plany się zmieniły, jadą z dziewczyną na zagraniczną wycieczkę, więc muszę sama coś zorganizować Bartkowi.
Zapytałam, czy pomoże mi finansowo, ale usłyszałam, że to niemożliwe, zresztą płaci alimenty i to powinno wystarczyć. Wyglądało na to, że Bartek też się specjalnie nie przejął decyzją ojca. Z jednej strony byłam z tego zadowolona, ale z drugiej zaniepokojona, bo czułam, że przez mojego byłego relacje ojciec–syn stają się coraz bardziej skomplikowane, a nie o to mi przecież chodziło…
Pojedziemy do kuzynki!
Postanowiłam się nad tym poważniej zastanowić, może poprosić o radę jakiegoś psychologa, ale na razie najpilniejszym problemem stawał się czas świątecznej przerwy. Chciałam, żeby Bartek miał, choć namiastkę wyjazdu, którego pozbawił go ojciec… Dlatego zdecydowałam się na przyjęcie propozycji mojej kuzynki, która mieszkała w pięknej, leśnej okolicy, miała duży dom, zwierzęta, troje dzieci, fajnego męża i co najważniejsze, zapraszała nas do siebie na cały okres świąteczny.
Wybłagałam w firmie dwa dni wolnego, obiecując odpracować je z nawiązką, spakowaliśmy torby i pojechaliśmy na dworzec kolejowy. Nie jestem nadzwyczajnym kierowcą, więc zimowa podróż pociągiem wydawała mi się rozsądniejsza, przynajmniej w teorii. Pociąg był wygodny, objęty całkowitą rezerwacją, Bartek zachwycony, wszystko wydawało się fantastyczne. Mieliśmy przed sobą sześć i pół godziny podróży. Mąż kuzynki miał nas odebrać z dworca, jeszcze za dnia. Do ich domu była godzina drogi przez pola i lasy, więc akurat przyjechalibyśmy razem z pierwszą gwiazdką. Żaden problem…
Niestety, na dwieście kilometrów przed celem zepsuła się lokomotywa. Najpierw pociąg stanął w szczerym polu, a później konduktor zaczął obchodzić przedziały, informując nas, co się wydarzyło, i prosząc o cierpliwość. Pierwsza godzina postoju minęła szybko. W pociągu nie było zbyt wielu pasażerów, bo kto się wybiera w drogę akurat w Wigilię? Więc dopóki nie zaczęło się robić zimno, nikt nie narzekał i nie marudził. Było widno, za oknem zaczął sypać śnieg, krajobraz się zrobił bajkowy, w sumie – hej przygodo!
Jednak z czasem warunki się pogorszyły, głównie ze względu na temperaturę. Ludzie zaczęli szukać przedziałów, w których było cieplej, i do nas też trafił pewien mężczyzna, który od razu wydał mi się dziwnie znajomy. Gdyby nie to, że był szczupły i łysy, pomyślałabym, że to mój kolega z podstawówki, niejaki Lolek, grubasek z rudymi włosami. Nie bardzo go wtedy lubiłam – głównie dlatego, że robił do mnie maślane oczy, a był mało atrakcyjny. Jeśli to był faktycznie on, to bardzo się zmienił… Wyprzystojniał i przypominał teraz Bruce’a Willisa. Zerkałam na niego spod oka i dostrzegłam, że i on mi się przygląda. Wreszcie zapytał:
Mam nadzieję, że wigilijne życzenia się spełniają
– Przepraszam, czy pani ma na imię Regina?
Odpowiedziałam twierdząco i już nie było wątpliwości, że się znamy. Po tylu latach, w zepsutym pociągu stojącym wśród śnieżnej zamieci, tuż przed Wigilią kobieta po przejściach spotyka chłopaka z przeszłości i bardzo się z tego cieszy – niech mi ktoś powie, że życie nie jest pełne niespodzianek! Reszta była jak z kina familijnego: pociąg stał unieruchomiony kilka godzin, zanim przyjechała inna, sprawna lokomotywa. Bartek zasnął opatulony w puchówkę Lolka, a my jedliśmy kanapki z żółtym serem i gadaliśmy, opowiadając sobie własne losy i wspominając to, co było.
On też miał za sobą ciężkie chwile: wczesne wdowieństwo, proces z nieuczciwym wspólnikiem w biznesie, kłopoty ze zdrowiem. Mówił, że dopiero teraz wychodzi na prostą i że spotkanie ze mną to jakby zapowiedź lepszych dni.
– Wiesz, że ja podświadomie czekałem na jakiś znak od losu? – spytał. – Czułem, że musi się wydarzyć coś fajnego i że to będzie dla mnie nowy początek. A że wypadło akurat w Wigilię, to oczywista wskazówka: obiecaj, że i ty tak o wszystkim pomyślisz – poprosił.
Obiecałam. Mam nadzieję, że wigilijne życzenia się spełniają. Mieszkamy wprawdzie daleko od siebie, ale od czego jest PKP?