„Mój były mąż to smarkacz i intrygant. Wrobił mnie w zdradę, ukartował rozwód i na dodatek żąda od mnie kasy”
„Wisiałam mojemu byłemu mężowi jakieś pieniądze? Uznałam to za kiepski żart. Przecież nie byłam mu nic winna, doskonale o tym wiedziałam! Uznałam, że warto to załatwić od razu”.

- Aneta, 39 lat
To nie była dobra decyzja
Małżeństwo z Czarkiem bardzo szybko okazało się pomyłką. Już kilka dni po ślubie, kiedy do naszych drzwi zapukała rzeczywistość, zorientowaliśmy się oboje, że chyba decyzję o pobraniu się podjęliśmy pochopnie. Na co ja właściwie liczyłam, wychodząc za faceta młodszego od siebie o osiem lat?! Na swoje usprawiedliwienie mam tylko tyle, że mój biologiczny zegar tykał coraz głośniej, przypominając o tym, że już dawno stuknęła mi trzydziestka, więc pora założyć rodzinę, urodzić dziecko...
Dlaczego wybrałam akurat Czarka? Oprócz tego, że wydawał się uroczy, był po prostu pod ręką. Adorował mnie już od jakiegoś czasu, a facetów w moim wieku lub nieco starszych wokół mnie nie dostrzegałam prawie wcale. Tych wolnych, oczywiście. Wszyscy choć trochę interesujący od dawna mieli żony, a niektórzy nawet byli już po rozwodach, obarczeni dziećmi i różnymi obowiązkami.
Starał się nawet o mnie taki jeden Tomek, ale nie chciałam się wiązać z kimś, za kim ciągnęła się przeszłość. Miał dwie córeczki i kiedy wyobraziłam sobie, że już zawsze byłabym związana z tymi obcymi dla mnie dziećmi, poczułam, że nie potrafię wziąć na siebie takiego obciążenia.
Zerwałam więc z Tomaszem, mimo że chodziliśmy ze sobą pół roku i on myślał o naszym związku bardzo poważnie. Zraniłam go, odchodząc. Zachowałam dla siebie prawdziwy powód tego zerwania, aby go nie dotknąć jeszcze bardziej. Powiedziałam mu po prostu, że zakochałam się w innym. I wtedy zaczęłam się dość ostentacyjnie umawiać z Czarkiem, chłopakiem, którego spotkałam w siłowni. Wolałam wydać się Tomkowi pustą gąską, która poleciała na umięśnioną klatę, niż małostkową babą, która nie potrafiła zaakceptować jego córeczek.
Czarek miał więc być tylko facetem na chwilę, swojego rodzaju przykrywką. Jak to się stało, że nagle zabiły nam weselne dzwony? Jestem pewna, że zadziałały hormony, które rzuciły mi się na mózg. Nie mam pojęcia, co sobie myślałam, idąc do ołtarza w białej sukni! Naprawdę sądziłam, że to małżeństwo może się udać?
Żyrandol przelał czarę goryczy
Bardzo szybko klapki spadły mi z oczu. To, co wydawało mi się słodkie i chłopięce, kiedy tylko się spotykaliśmy – zaczęło mnie koszmarnie irytować w życiu codziennym. Ja rozumiem, że fajnie jest wyjść do pubu na piwo, ale może nie co wieczór. Fajnie jest także szaleć po pokoju w rytm muzyki, udając, że się gra na gitarze, ale warto wtedy uważać na żyrandol. I niekoniecznie trzeba jego stłuczenie kwitować atakiem śmiechu. Zresztą, po co nam był ten żyrandol, skoro i tak wkrótce wyłączyli nam prąd, bo Czarek zapomniał za niego zapłacić?
Właśnie siedząc wtedy w ciemnościach, postanowiłam sobie, że to koniec. Koniec z moim nieudanym małżeństwem, bo przecież nie urodzę dziecka smarkaczowi. Po co? Żeby wychowywać ich oboje? Owszem, mój zegar biologiczny tykał i bardzo pragnęłam mieć potomstwo, ale aż tak głupia nie byłam. Instynkt macierzyński przegrał ze zdrowym rozsądkiem.
Czarek moją propozycję, abyśmy zakończyli nasz związek, przyjął ze spokojem, a nawet ze zrozumieniem. Powiedział mi tylko, że przykro mu, skoro nie potrafi mnie uszczęśliwić, ale w sumie jego smutek nie trwał zbyt długo. Byłam pewna, że bardzo szybko się pocieszy, znajdując sobie dziewczynę w swoim wieku. Nawiasem mówiąc, podejrzewałam, że już jakąś ma, jednak o dziwo nie byłam o to ani trochę zazdrosna.
Chyba zwyczajnie wcale go już nie kochałam. To pewnie było tylko takie chwilowe zauroczenie, które od razu minęło, gdy musiałam sprzątać z podłogi jego brudne skarpetki i czekać na niego wieczorami, aż łaskawie wróci nawalony z kolejnej imprezy.
Oskarżył mnie o zdradę!
Do sądu poszliśmy zgodnie, nie mówiąc o niczym nawet naszym rodzinom i znajomym. Po co mieli się tym przejmować? Uznaliśmy, że wystarczy, jak ujawnimy im prawdę, kiedy będzie już po wszystkim. Ja nie wzięłam sobie nawet adwokata, myśląc, że nie będzie mi potrzebny. Przecież wszystko zostało wcześniej ustalone, prawda?
Kiedy przed salą sądową okazało się, że Czarek jest w towarzystwie jakiegoś mężczyzny, w pierwszej chwili bardziej się zdziwiłam, niż zaniepokoiłam. Ale gdy ten zaczął wkładać togę z zieloną lamówką… Owszem, mój mąż jednak wziął sobie adwokata! Mało tego: już w sali sądowej dowiedziałam się, że nie zamierza wcale rozwieść się ze mną polubownie, tylko oskarża mnie o zdradę i… żąda rozwodu z mojej winy!
– Przecież to jakiś absurd! Gdzie dowody?! – denerwowałam się po wstępnym przesłuchaniu, podczas którego nie zgodziłam się na takie rozwiązanie.
– Dowody się znajdą! – parsknął Czarek.
Zatkało mnie.
„Co za gówniarz! – pomyślałam potwornie wściekła. – Boli go, że został porzucony przez starszą od siebie kobietę! Chce ze mną walczyć, uprzykrzyć mi życie lataniem po sądach! Ale ja na to nie pozwolę! Nie dam mu tej satysfakcji! Chce rozwodu z mojej winy? Dobrze, to niech go ma! Niech się tym wyrokiem nażre, palant jeden!”.
Byłam pewna, że Czarkowi chodzi tylko o męską ambicję. Chciał mi dokuczyć. Zgodziłam się na jego warunki.
– Jest pani tego pewna? – zapytała mnie sędzia na kolejnej rozprawie.
– Tak – skinęłam głową. – Zakończmy już ten temat. Nie mamy z mężem dzieci ani wspólnego majątku. Dzisiejszy dzień może być ostatnim, w którym go widzę, i to jest warte takiego wyroku.
Sędzia pokręciła głową z wyraźnym powątpiewaniem, ale skoro „przyznałam się do winy”, biorąc na siebie rozpad naszego małżeństwa, to nie miała już nic do dodania. Klamka zapadła.
Kiedy wyszłam z sądu, czułam się dziwnie lekka. Byłam rozwódką i to dodawało mi skrzydeł. Czułam się o wiele lepiej niż kilka miesięcy wcześniej jako panna. Niby nic się nie zmieniło, tylko oficjalna adnotacja urzędowa w moich papierach, a jednak… Nie było już we mnie takiego parcia na to, aby znaleźć partnera, bo chociaż mój biologiczny zegar nadal tykał, to jednak wiedziałam jedno: nie ma sensu szukać na siłę, bo to się nie sprawdza.
Czy to był ten właściwy?
I pewnie dlatego, że stałam się dużo spokojniejsza, w końcu trafiłam na właściwego mężczyznę. Adama poznałam, kiedy kupował bilet do Londynu. I jeśli mam być szczera, to gdy powiedział mi, że tam pracuje, poczułam przykre, niewytłumaczalne ukłucie w sercu. Było to dziwne, bo przecież widziałam tego faceta po raz pierwszy w życiu, a tymczasem odniosłam wtedy wrażenie, jakbym coś traciła…
Musiał zobaczyć to w moich oczach, bo uśmiechnął się nagle i powiedział:
– Za miesiąc jestem znów w Polsce. Może umówimy się na kawę?
– Z wielką chęcią! – zawołałam.
Czekałam na jego telefon z nadzieją i ekscytacją. „Czy na pewno zadzwoni? I czy wyda mi się tak samo atrakcyjny, jak wtedy przy kasie biletowej?” – zastanawiałam się z pewnym niepokojem. Na szczęście niesłusznym, bo wszystko było tak, jak sobie wymarzyłam. Adam był mężczyzną idealnym!
Przez kolejne miesiące spędzaliśmy długie godziny na rozmowach przez Skype’a, aż w końcu zrozumieliśmy, że tak dłużej być nie może, bo chcemy być razem. Wiedziałam, że Adam nie przeprowadzi się z powrotem do Polski – za dużo pracy i czasu zajęło mu dojście do takiej pozycji, jaką miał w pracy. Kilka lat temu został kierownikiem magazynu w firmie transportowej i zarabiał całkiem niezłe pieniądze. Zaczął mnie więc namawiać, abym to ja pojechała do Anglii.
W pierwszej chwili przestraszył mnie ten pomysł, ale potem stwierdziłam, że w sumie nie mam zbyt wiele do stracenia. W Polce zostawiłabym przecież tylko własną kawalerkę i wprawdzie całkiem niezłą pracę, jednak nie taką, po której mogłabym płakać. Byłam pewna, że w Londynie także znajdę coś dla siebie, zwłaszcza że Adam na pewno mi pomoże.
Wyjechałam więc i to była naprawdę dobra decyzja. Mój facet okazał się cudownym, dojrzałym partnerem. Dokładnie takim, o jakim zawsze marzyłam. Po kilku miesiącach wspólnego życia postanowiliśmy się pobrać i tym razem nie miałam cienia wątpliwości, że robię dobrze. Czułam, że z tym mężczyzną stworzę szczęśliwy związek. Cieszyłam się tym bardziej, że wypowiedziałam drugie „tak” w moim życiu, będąc w trzecim miesiącu ciąży!
Jakieś pół roku po ślubie na świat przyszła Asia, nasza piękna córeczka. A rok później nosiłam już w brzuchu kolejne dzieciątko. Tym razem marzyliśmy o chłopcu i niebiosa postanowiły nas wysłuchać. Urodził się Łukasz. Czy można było wyobrazić sobie większe szczęście?
Miałam płacić mu alimenty?
Sądziłam, że mam już w życiu wszystko: ukochanego męża, dobrą pracę, dwoje zdrowych, ślicznych dzieci. Miałam wrażenie, jakby tak było od zawsze i naprawdę zapomniałam już o swoim pierwszym małżeństwie, które z perspektywy czasu i przestrzeni wydawało mi się dawnym i nic nieznaczącym epizodem. Zupełnie jakbym znała Czarka w innym życiu albo jakby był takim moim „udawanym” mężem. Jak wtedy, gdy chodziłam do przedszkola i bawiłam się w ślub, zastępując pana młodego krzesłem lub lalką.
Niestety, Czarek był jak najbardziej realny, o czym przekonałam się pewnego dnia, kiedy zadzwoniła do mnie zdenerwowana mama. Twierdziła, że po południu… przyszedł do niej komornik.
– Szukał ciebie – powiedziała mi roztrzęsionym głosem. – Podobno chodzi o jakieś długi Czarka czy coś.
– A co ja mam do tego? – zdziwiłam się. – Nie jesteśmy małżeństwem od pięciu lat! Jeżeli narozrabiał, zrobił to na własny rachunek! Nie moja sprawa.
Byłam pewna, że chodzi o jakiś niezapłacony mandat. Mój były mąż zawsze lekko traktował sobie takie rzeczy jak wezwania do zapłaty za złe parkowanie czy przekroczoną prędkość. Powiedziałam mamie, żeby następnym razem, kiedy przyjdzie do niej komornik, pokazała mu papier o naszym rozwodzie i tyle. Sądziłam, że to załatwi sprawę, ale tak nie było. Kolejny telefon od mamy zaniepokoił mnie nie na żarty, choć wtedy jej słowa wydały mi się piramidalną bzdurą.
– To mnie ściga komornik? Zalegam z jakimiś opłatami? – byłam autentycznie zdumiona. – A co do tego ma Czarek?
Mama powtórzyła mi słowa komornika. Według niego wisiałam mojemu byłemu mężowi jakieś pieniądze. Uznałam to za kiepski żart. Przecież nie byłam mu nic winna, doskonale o tym wiedziałam! Uznałam, że warto to załatwić od razu, i wykręciłam numer komórki Czarka, mając przy tym nadzieję, że ten numer się nie zmienił. Mój eks odebrał.
Ucieszyło mnie to, ale mina mi zrzedła, kiedy usłyszałam, co ma mi do powiedzenia.
– Mam ci płacić alimenty? – byłam zaszokowana. – Jakim prawem?!
– Gdybyś się zgłaszała na rozprawy, tobyś wiedziała – stwierdził na to mój były mąż. – Ale ty nie pojawiłaś się na żadnej!
– Nie dostałam żadnego wezwania, człowieku! Mieszkam teraz w Anglii, do jasnej cholery! – wyjaśniłam mu wściekła. – Co ty w ogóle wyprawiasz? Jak śmiesz?
Ten gnojek stwierdził na to, że wcale nie musiałam o niczym wiedzieć. Tym lepiej, bo zapadł korzystny dla niego wyrok. Mam mu płacić alimenty, niemałe, a że wiszę mu już kasę za pół roku, to ściga mnie komornik.
Byłam wściekła i wietrzyłam podstęp. Jakim cudem facet, z którym byłam w związku małżeńskim zaledwie kilka miesięcy, zażądał alimentów i w dodatku je dostał?! To przecież okropnie niesprawiedliwe! Prawo nie może działać w ten sposób. Byłam zatem pewna, że wkrótce wszystko wyjaśni się na moją korzyść.
Tyle wart był święty spokój
Okazało się bowiem, że Czarek od dawna choruje. Jeszcze przed naszym poznaniem wykryto u niego chorobę. Wprawdzie go zoperowali i jego życiu nie groziło już niebezpieczeństwo, ale w wyniku operacji wzrok mu się pogorszył tak bardzo, że Czarek nie mógł już normalnie pracować. Dostał rentę, na tyle jednak niską, że postanowił wystąpić o alimenty.
Niestety, miał do tego pełne prawo… Dlaczego? Bo jak idiotka wzięłam na siebie winę za rozpad naszego małżeństwa! Teraz wiem, że to, co zrobił mój mąż na rozprawie, było z góry ukartowane. On już wtedy wiedział, że jest chory, i że operacja może nie do końca się udać. Zabezpieczył się więc, żądając orzeczenia rozpadu małżeństwa z mojej winy.
Znał mnie. Widział, że dla świętego spokoju zgodzę się na wszystko. A gdy to zrobiłam, miał prawo wystąpić o alimenty. A ja muszę mu płacić... do końca życia! Nawet nie miałam szans się bronić, bo nie wiedziałam o rozprawach. Sąd przesłał mi dwa razy wezwanie na adres zameldowania w Polsce. Kiedy nie odebrałam, zgodnie z prawem uznał je za doręczone. Następnie sąd przeprowadził postępowanie alimentacyjne, a ściągnięciem pieniędzy zajął się komornik. Tak mnie załatwił mój eks! Jak mogłam być tak głupia.
I pomyśleć, że kiedyś zrezygnowałam z Tomka rozwodnika dlatego, że miał płacić na swoje dzieci, aż staną się dorosłe… Teraz taką trefną drugą połówkę ma na karku Adam. Tyle że ja będę bulić na dorosłego cwaniaka, i to w dodatku do końca jego dni. A jeśli stracę pracę, to płacić Czarkowi będzie musiał mój mąż. Los lubi być złośliwy...