„Całą imprezę pracowałem, by śliczna laleczka wróciła ze mną do domu. Prysnęła jak kopciuszek, gdy spuściłem ją z oka”
„Byłem przekonany, że ta dziewczyna, o ile w ogóle była prawdziwa, musiała wyjść, kiedy poszedłem przynieść nam coś do picia. Korciło mnie, żeby popytać o nią ziomków, ale krępowałem się. Wyśmiali by mnie, w dodatku przy swoich dziewczynach”.

- Listy do redakcji
Gdy powiedziałem kolegom, że w końcu dostałem klucze do swojego mieszkanie, od razu zaczęli nalegać, bym urządził parapetówkę. Nic nie mogło ostudzić ich zapału, nawet fakt, że z mebli posiadam jedynie szafkę na obuwie…
Daleko mi było do królewicza z bajki
Tę niedużą trzydziestometrową kawalerkę udało mi się kupić dzięki wsparciu finansowemu bliskich oraz własnym oszczędnościom. Inni kumple ze studiów przez ostatnie lata albo ostro imprezowali, żeby zrekompensować sobie trudne studia, albo szukali wymarzonej roboty.
Spośród całej paczki jedynie Karol zdecydował się na ślub i teraz dzielił dach nad głową z małżonką i jej starymi. Muti z kolei przeniósł się do dziewczyny, z którą ma dziecko. Aktualnie załatwia formalności związane z hipoteką. Pozostali kumple albo wynajmują kawalerki, mimo że czasy studiów dawno mają za sobą, albo koczują raz u tej, a raz u innej sympatii.
Nasz rocznik składał się wyłącznie z facetów. Przepadaliśmy za niewybrednymi dowcipami, chwaleniem się przed innymi i pojedynkami siłowymi. Jasne, że największym poważaniem cieszył się ten z nas, którego aktualna dziewczyna była najładniejsza. Okej, nie oszukujmy się: kto w ogóle miał dziewczynę.
Mieliśmy takie ciche porozumienie, że gdy któryś z nas chodzi z jakąś dziewczyną, to ma za zadanie poznać bliżej jej przyjaciółki i trochę je wybadać. Chodziło o to, żeby sprawdzić, czy może któraś z nich miałaby ochotę na randkę z nieznajomym żakiem politechniki.
Bywały momenty, kiedy szło nieźle, ale mi jakoś los nie sprzyjał. Daleko mi było do królewicza z bajki: przeciętny wzrost i pospolita uroda sprawiały, że nie cieszyłem się powodzeniem. Z reguły byłem też bardziej milczący niż gadatliwy i onieśmielony w towarzystwie płci pięknej. Nim zdążyłem zebrać się na odwagę, by zagadać do jakiejś laski przyprowadzonej przez dziewczynę jednego z kolegów, już zabierał się do niej Solo, niepoprawny podrywacz, przystojniak Maciek, wyglądający jak z okładki młodzieżowego pisemka albo Muti, który codziennie po zajęciach walił na siłkę, a w dodatku miał wytatuowany rękaw.
Gdy ukończyliśmy studia cała nasza paczka postanowiła pozostać w tym samym mieście i tu rozejrzeć się za pracą. Niektórym poszło lepiej, inni mieli pod tym względem mniej farta. Ja nie mogłem narzekać, bo udało mi się załapać na etat w sporej korpo z branży lotniczej.
– Komu nie wiedzie się w sprawach sercowych, temu dopisuje kasa! – przekomarzali się ziomale, w których głosach dało się wyczuć delikatną zazdrość.
Nie pamiętałem nawet jak miała na imię…
Tak długo byłem singlem i nie udawało mi się poderwać żadnej laski… Aż nagle przed parapetówką prawie wszyscy kumple orzekli zgodnie, że „załatwią mi jakąś pannę”.
– Słuchaj, siostra Asi to super laska. No dobra, ma już ponad trzydzieści lat, ale naprawdę jest niezła – rzucił Maciek.
– Stary, Anita zna taką jedną dziewczynę, która byłaby dla ciebie w sam raz – dorzucił swoje trzy grosze Muti.
– Chłopaki, wymyśliłem coś. Wpadnę z pewną Liwią. Jest mężatką, ale się dobrze dogadujemy, między nami nic nie ma, jesteśmy tylko ziomkami – oznajmił Solo z taką wymuszoną nonszalancją, że powątpiewałem w to, czy ta ich „komitywa” na pewno mu pasuje.
– Niewykluczone, że Liwia weźmie ze sobą jeszcze jakąś kumpelę. Woli nie iść ze mną w ciemno, bo rozumiecie, małżonek. Ale ma w porządku przyjaciółki.
Kiedy nadszedł dzień imprezy, do mojego mieszkania zawitało siedem nieznajomych mi panienek. Doceniałem zaangażowanie kolegów, którzy chcieli dobrze, ale poczułem się osaczony i spanikowany zarazem. Taka ilość nowych twarzy w jeden wieczór to było dla mnie za dużo.
Gdy zabawa zaczęła się na całego, doszedłem do wniosku, że chwila wytchnienia dobrze mi zrobi. Cichaczem poszedłem do przedpokoju i przysiadłem na małej komodzie, uważając, by nie zmiętosić płaszczy kumpli porozwalanych na wierzchu.
Ni stąd ni zowąd z pomieszczenia pełnego gwaru i radosnych głosów ktoś się wyłonił i stanął tuż obok. Była to panienka, która zjawiła się w towarzystwie Maćka i jego dziewczyny. Chociaż kto wie, może chodziło o tę przyjaciółkę Liwii z obrączką na palcu, którą wzięła ze sobą jako swego rodzaju alibi? Nie miałem pewności…
– Niezła bibka – zagaiła nieznajoma. – Tyle że bez tańców to trochę kicha. Wieki całe nie miałam okazji się wyszaleć i aż mnie nosi, żeby puścić się w tan…
Nie mam pojęcia, co mnie opętało, ale w jednej chwili olśniło mnie, jaki będzie mój następny krok!
– A jakiej muzyki najchętniej słuchasz? – zagadnąłem, a gdy tylko padło z jej ust nazwisko artysty, którego darzy największą sympatią, momentalnie odnalazłem w swojej komórce jeden z jego kawałków i podgłośniłem na cały regulator. – Masz ochotę na mały taniec? – spytałem, pochylając się przed nią w pełnym gracji ukłonie.
To była bajka
Następne kilkanaście minut było niczym bajka, którą przeżywaliśmy we dwoje. Przytulałem do siebie obcą dziewczynę, mimo że nawet nie wiedziałem, jak miała na imię. Jej włosy pachniały kokosami i delikatnie muskały moją twarz, a biodra, które obejmowałem, kręciły się kusząco.
Wiedziałem, że na pewno zostaliśmy sobie przedstawieni, ale nie pamiętałem przez kogo. Nie wypadało mi jednak pytać o imię, które teoretycznie powinienem był zapamiętać. Po zakończeniu tańca mieliśmy problem z odsunięciem się od siebie.
– Eee… masz ochotę coś wypić? – spytałem, odchrząkując ze zdenerwowania.
– Cóż… w sumie to… – zaczęła niepewnie, ale ja już zmierzałem w stronę drzwi prowadzących do kuchni.
Po chwili dopadli mnie Maciek i Solo. Gadali coś, dopytywali, a ja usiłowałem sklecić drinka z tego, co akurat leżało na parapecie. Po chwili przyszła dziewczyna Mutiego, dopytując się, czy go gdzieś nie widziałem, bo muszą lecieć do dziecka. Jakoś tak wyszło, że zaczęła mi pokazywać fotki syna, a ja z grzeczności stałem tam jak kołek.
Gdy wreszcie udało mi się wyrwać z tego towarzystwa i poszedłem z dwoma drinkami do przedpokoju, zastałem tam tylko Mutiego, który akurat wychodził z mojej sypialni.
– Nie przejmuj się. Jak zobaczyłem ten materac, to po prostu musiałem przysnąć na moment – wytłumaczył się, trochę speszony. – W chacie nasz Benio daje nam nieźle popalić…
– Spoko, luz – zbagatelizowałem sprawę gestem dłoni. – Hej, a tak w ogóle, to przed momentem była tu taka laska. Blondyna, mniej więcej tego wzrostu – dotknąłem swojego policzka, żeby to zobrazować. – Miała na sobie koszulę, chyba jasnobrązową… Ech, ciężko powiedzieć w tych ciemnościach… Kojarzysz może, kto to mógł być?
– A sprawdzałeś na balkonie? – Muti rzucił całkiem trzeźwą sugestię, ale ja tylko pokręciłem przecząco głową.
Gdy minęło dziesięć minut, byłem już absolutnie przekonany, że ta dziewczyna, o ile w ogóle była prawdziwa, bo zaczynałem mieć co do tego wątpliwości, musiała najzwyczajniej w świecie wyjść, kiedy poszedłem nam przynieść coś do picia. Korciło mnie, żeby popytać o nią ziomków, ale krępowałem się za bardzo. Znowu by mnie wyśmiali, w dodatku przy swoich dziewczynach.
Następnego dnia po imprezce obudziłem się w paskudnym humorze. Ale to nie przez syndrom dnia poprzedniego, lecz przez przygnębienie. Ten taniec to było coś totalnie odjechanego! Jakby ktoś na moment uchylił drzwi do raju, dał mi zobaczyć, co jest w środku, a potem z hukiem je zatrzasnął. Przez kilka godzin robiłem porządki, gdy nagle natknąłem się na sweter w żółtym kolorze. W jednej chwili wszystko do mnie wróciło. Ten sweterek należał do zagadkowej nieznajomej! Gdy zaprosiłem ją na parkiet, ściągnęła go z siebie i cisnęła na stos z kurtkami.
Kim jest właścicielka żółtego sweterka?
Przez następne dwie godziny wydzwaniałem po kumplach. Wszystkim mówiłem o tajemniczym znalezisku, czyli kanarkowym sweterku, który została u mnie w chacie i jego właścicielce, którą próbuję znaleźć. Przez słuchawkę dobiegł mnie głos Mutiego, który darł się do swojej przyszłej małżonki z pytaniem, czy to jej ciuch. Solo zapewnił, że Liwia nie przepada za żółtym, a Maciek stwierdził, że jego dziewczyna paradowała w czerni. Mimo to każdy z nich obiecał, że popyta.
Komórka milczała jak zaklęta, zupełnie tak, jakby ta, do której należał sweterek była tylko wytworem wyobraźni. Parę dni potem, gdy zbierałem się rano do roboty, przyszedł SMS. „Wydaje mi się, że posiadasz moją rzecz” – brzmiała zagadkowa wiadomość z nieznanego mi numeru, a moje serce przyspieszyło swój rytm.
„Nie wierzę, że to żółty sweterek!” odpisałem w mgnieniu oka. Przejechałem przez całe miasto, żeby go dostarczyć. Tajemniczą dziewczyną okazała się kumpela Liwii – taka trochę sztywniacka. Nie bardzo chciała wpaść na moją imprezę, ale przyjaciółka ją przekonała.
– Ona ciągle mnie dokądś wlecze – wyjaśniła Marta. – Za wszelką cenę próbuje mnie z kimś spiknąć. Podobno jutro poznam jej kuzyna.
– Wow… – wyrwało mi się. – Dobra, to ja już będę leciał…
– Poczekaj! – Marta chwyciła mnie za rękę. – Nie dałam jej jeszcze ostatecznej odpowiedzi. Szczerze mówiąc, chyba się wykręcę…
Choć nie należę do odważnych, to nie znaczy, że głupi ze mnie chłopak. Wtedy dostrzegłem, że to niepowtarzalna okazja, więc zaproponowałem jej randkę następnego dnia. Minęły dwa lata od tamtej chwili, a my wciąż jesteśmy parą. Marta dopiero ostatnio zdradziła mi sekret – zostawiła u mnie ten sweterek z premedytacją…
Sebastian, 28 lat