„Całą prawdę o swoim mężu poznałam w salonie fryzjerskim. Jego kochanka na prawo i lewo zdradzała wszystkie szczegóły”
„Trudno mi było pojąć, jak można tak nazywać dorosłego mężczyznę i traktować to serio, ale słuchałam dalej. Zerknęłam na nią ukradkiem. Miała około trzydziestki, wyraźnie młodsza ode mnie. Jasne włosy, jasne oczy, delikatne rysy i raczej niezbyt kobiece kształty. Wysoka, zgrabna, z długimi nogami”.

- listy do redakcji
Wieść o niewierności męża spadła na mnie w miejscu, które z pozoru powinno sprzyjać relaksowi. Salon „U Teresy” łączył usługi fryzjerskie i kosmetyczne, więc gdy dotarło do mnie to, czego wolałabym nigdy nie usłyszeć, miałam na twarzy maseczkę z alg, na włosach farbę, a pani Kasia właśnie zajmowała się moimi paznokciami. Nie mogłam uciec. Czułam się jak w pułapce, unieruchomiona w fotelu, zmuszona tego wszystkiego słuchać. Kobieta obok poprosiła o manicure hybrydowy i usiadła przy sąsiednim stoliku. Skinęłyśmy sobie grzecznie głowami, po czym każda zajęła się sobą. Nie mam w zwyczaju zwierzać się obcym, wolę milczeć i obserwować. Słuchanie przychodzi mi znacznie łatwiej.
Nagle zrobiło mi się duszno
– Proszę mocny czerwony odcień, Żabuś uwielbia takie kolory – rzuciła ta druga klientka.
„Żabuś”… skrzywiłam się w myślach. Trudno mi było pojąć, jak można tak nazywać dorosłego mężczyznę i traktować to serio. Zerknęłam na nią ukradkiem. Baba około trzydziestki, wyraźnie młodsza ode mnie. Jasne włosy, jasne oczy, delikatne rysy i raczej niezbyt kobiece kształty. Wysoka, zgrabna, z długimi nogami.
– Wciąż jest taki pani oddany? – zagadnęła manikiurzystka Lena, najwyraźniej znająca kulisy tej relacji.
– Bardziej niż kiedykolwiek – odpowiedziała z satysfakcją blondyna. – Czuję, że wreszcie odejdzie od tej swojej chłodnej wrednej żony, co go męczy.
– No proszę – mruknęła Lena z aprobatą.
Spojrzałam na nią z niesmakiem. Jeśli dobrze rozumiałam, ta kobieta wikłała się w związek z żonatym mężczyzną i liczyła, że go „odbije”. Byłam temu całkowicie przeciwna. Chyba że zdradzana żona naprawdę była jakąś koszmarną zołzą. Inaczej nie widziałam usprawiedliwienia. Słuchałam dalej, bo zaczynało się robić ciekawie.
– Ostatnio Żabuś był kompletnie przybity – ciągnęła blondynka. – Opowiadałam już, jak jego żona na przyjęciu u znajomych zaczęła mu wypominać, że nie umie się zachować i zachowuje się jak… jak ona to ujęła? Chyba jak nieokrzesany burak.
– Niewychowany – poprawiłam odruchowo, nauczycielski nawyk wziął górę.
I od razu zrobiło mi się duszno, serce przyspieszyło. Bo przecież to dokładnie moje słowa na ostatnim przyjęciu… To nie mogła być prawda.. Raczej chyba zwykły zbieg okoliczności, nic więcej.
– Właśnie – przytaknęła blondyna. – Albo gdy zmuszała go do masaży i pedikiuru. On tego nie znosił, ale nie umiał się biedaczyna sprzeciwić.
– Dlaczego? – zdziwiła się Lena.
– Bo wtedy nie było bliskości, rozumie pani – odparła tamta bez skrępowania. – A ostatnio byli razem na jakimś bankiecie firmowym i, proszę sobie wyobrazić, ta koszmarna kobieta zaczęła załatwiać mu awans u dyrektora!
– W jaki sposób? – dopytywała Lena z pełnym zacięciem.
– Przez jakieś idiotyczne przechwałki. Chwaliła go na prawo i lewo, że taki zdolny, że firma go nie docenia, że ma kursy i kwalifikacje lepsze niż obecny kierownik. Narobiła mu tylko wstydu. A on był już po wstępnych rozmowach i wszystko miał dogadane. Nie powiedział jej, bo zaraz by go ustawiła, rozpisała plan i zaczęła sterować. Może jeszcze urządziłaby kolacyjkę dla „ważnych ludzi”.
– Chyba tak postępuje troskliwa żona – odezwałam się cicho, bo nie mogłam się już powstrzymać.
Blondynka prychnęła.
– Owszem, ale tylko jeśli mąż o to poprosi. To on najlepiej wie, czego potrzebuje – rzuciła wyzywająco.
Odwróciłam wzrok. Myśli kłębiły mi się w głowie jak w kalejdoskopie. Na bankiecie faktycznie rozmawiałam z szefem Pawła. Pracował ciężko od lat bez awansu. Chciałam mu pomóc. Nie wiedziałam, że sprawy są już w toku. Nie powiedział mi… Ostatnio w ogóle mało mówił...
Nie mogłam tego słuchać
„Mężczyznę trzeba zdobywać codziennie na nowo” – przypomniało mi się nagle. Tak mawiała moja mama. Boże, on ma inną… Paweł? Mój spokojny, nieco roztargniony mąż, którego zawsze prowadziłam za rączkę? Kochankę? Przecież nie był typem zdobywcy, miał niewielkie potrzeby. Kiedyś bywał bardziej skory, ale czas robi swoje. Nie potrafiłam tego pojąć. Mój świat chwiał się w posadach. Przecież kochałam go nad życie i on o tym wiedział. To ja pierwsza zwróciłam na niego uwagę na studiach, to ja stworzyłam nam dom, urodziłam dzieci, wspierałam go zawodowo. Zawsze miał u mnie spokój i bezpieczeństwo. Mama powtarzała, że o mężczyznę trzeba dbać jak o delikatną roślinę, wtedy nie będzie szukał innej ogrodniczki. Więc dbałam, czasem aż do przesady.
– On był strasznie spragniony czułości – usłyszałam szept blondynki. – Wyobraża pani sobie, że ona kazała mu na wszystko zasługiwać? Jakby bliskość była nagrodą. Nawet na wakacjach nie potrafiła być spontaniczna. Zawsze musiał się starać, coś udowadniać. Biedaczysko…
–To rzeczywiście kiepska sprawa – wtrąciła Magda, kosmetyczka. – Facet w związku, a i tak musi się prosić. – To nie jest do końca w porządku. Rozumiem go w sumie.
Słowa mojej mamy zabrzmiały mi w uszach: „Nie dawaj wszystkiego od razu, niech się stara”. Na początku związku o tym zapomniałam, byliśmy nierozłączni i cały czas w blisko siebie w dzień i w nocy. Przed ślubem znów zaczęłam być ostrożna. Starałam się więc, by Paweł się mną nie znudził, by wciąż musiał mnie zdobywać.
– W końcu miał dość – ciągnęła blondynka. – Jest w sile wieku, ma energię. Do żony już go nie ciągnęło, więc spojrzał w bok. I wtedy zobaczył mnie – zaśmiała się. – Jutro lecimy na tydzień na Wyspy Kanaryjskie. Żonie powiedział, że to wyjazd służbowy. Tam zdecydujemy, co dalej. Ich dzieci są dorosłe, może wreszcie pomyśleć o sobie.
Nie mogłam tego pojąć. Przecież ja zawsze myślałam tylko o nim, o dzieciach i żeby wszystko było dobrze!
– Pani Marto… – odezwała się Magda. – Drży pani ręka, nie mogę spokojnie malować.
Chciałam uciec, pobiec do domu i zapytać męża prosto w oczy. Przecież wykupiłam pobyt w spa na rocznicę. Niespodzianka. A on teraz się okazuje tak tego nie znosił… ale czy mężczyźni wiedzą na pewno, co dla nich dobre? Nie mogłam wyjść w maseczce i z farbą na głowie. Godzina dłużyła się w nieskończoność. W końcu wyszłam. Byłam odmieniona na zewnątrz, ale całkowicie rozbita w środku. Po drodze układałam w myślach przemowy, że się zmienię, że zapytam, czego chce, że będę bardziej uważna…
Zrozumiałam wszystko zbyt późno
W domu Paweł właśnie pakował walizkę. Stałam w progu sypialni. Zwykle to ja pakowałam go lepiej, dokładniej. Teraz patrzyłam tylko, jak składa koszule. Przypomniałam sobie, jak kiedyś protestował, a potem rezygnował. I jak opowiadałam znajomym, że nawet wyjazdu sam nie potrafi ogarnąć.
– Mam lot o świcie – powiedział.
– Na Kanary? – zapytałam cicho.
– Tak.
– Wrócisz?
– Raczej nie.
– A jeśli się zmienię?
Milczał chwilę, jakby ważył słowa. Nawet się nie pytał skąd to wszystko wiem.
– Dziesięć lat temu byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Teraz już nic nie czuję. Są rzeczy, których nie da się naprawić.
Gdy wyszedł z walizką, rozpadłam się, a potem... zrozumiałam, że ma rację. To ja doprowadziłam do końca naszego małżeństwa. Nie zrzucam winy na nikogo. Jeśli jeszcze kiedyś kogoś pokocham, będę na pewno mądrzejsza… Dziś, z perspektywy czasu, wiem jedno, że miłość nie znosi strategii ani kalkulacji. Potrzebuje szczerości i rozmowy, a nie zasad rodem z poradników. Żałuję, że zrozumiałam to dopiero wtedy, gdy było za późno.
Dziś uczę się być sama
Przez pierwsze dni po jego wyjeździe chodziłam po mieszkaniu jak cień. Otwierałam szafy, w których wciąż pachniały jego koszule, i łapałam się na tym, że odruchowo odkładam je równo, jakby miał za chwilę wrócić. Cisza była nieznośna. Dzieci zadzwoniły dopiero po kilku dniach. Nie potrafiłam powiedzieć im prawdy wprost, więc kluczyłam, mówiłam o „przerwie”, o „potrzebie przemyślenia spraw”. Słuchali tego uważnie, ale wyczuwałam w ich głosie dystans. Mieli już swoje życie, swoje problemy i swoje związki. Nasze małżeństwo było dla nich czymś oczywistym, stałym. Teraz ta stałość rozsypywała się na ich oczach.
Zaczęłam analizować każde wspomnienie, każdą rozmowę z Pawłem z ostatnich lat. Nagle drobne gesty nabierały nowego znaczenia. Jego milczenie przy kolacji, zmęczenie, którego nie potrafiłam zrozumieć, uśmiech gasnący szybciej niż kiedyś. Zawsze byłam przekonana, że wiem lepiej, co jest dla niego dobre. Dopiero teraz dotarło do mnie, jak rzadko pytałam, czego naprawdę chce. Dziś uczę się być sama. To trudne, ale też zaskakująco oczyszczające. Po raz pierwszy od wielu lat pytam siebie nie tylko „jak być dobrą żoną”, lecz także „kim jestem bez tej roli”. Nie wiem, co przyniesie przyszłość. Wiem już jednak, że miłości nie można dawkować ani reglamentować. Miłość nie jest nagrodą.
Marta, 51 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Ukochany wręczył mi serniczek z niespodzianką, ale jego prezent miał gorzki smak. Nie mogłam pojąć, po co to zrobił”
- „Wystarczyło, że się uśmiechnął i kolana mi miękły. Niestety nie byłam jedyną w sanatorium, którą tak ochoczo podrywał”
- „Zrobiłam dzieciom ciastka na święta, bo nie miałam kasy na prezenty. Ich reakcja przyprawiła mnie o płacz”