„Cała rodzina czekała, aż babcia legnie w trumnie. Zdziwili się, kiedy zamiast żałobnej czerni założyła suknię ślubną”
„Próbowałam coś więcej wyciągnąć, ale babcia zmieniła temat. Zaczęła mówić o wiśniach, o pogodzie. A ja siedziałam i czułam, że coś tu jest nie tak. Wyszła w płaszczu, który dawno nie był używany, z torebką, której nie znałam”.

- Redakcja
Babcia była kobietą o stalowym spojrzeniu i paznokciach pomalowanych zawsze na ten sam, klasyczny odcień brudnego różu. Od kiedy dziadek Jan zmarł dziesięć lat temu, babcia żyła jakby półżyciem – robiła wszystko, co trzeba, mówiła to, co wypada, ale jakby niczego nie czuła. Zawsze dystyngowana, zapięta pod szyję, pełna zasad. Nawet w smutku była uporządkowana.
Byłyśmy blisko
Rodzina trzyma z nią kontakt formalnie. Dzwonili do niej na święta i na urodziny. Troje dorosłych dzieci – moja mama, wujek Mirek i ciotka Bożena – traktowało ją jak obowiązek do odhaczenia. Siedmioro wnucząt? Jeszcze gorzej. Żyją własnym życiem. Tylko ja, najmłodsza, widuję się z nią regularnie. Herbatki u babci to mój rytuał.
Od jakiegoś czasu zauważyłam, że babcia jakby się zmieniała. Zaczęła się częściej uśmiechać. Wyciągnęła z szafy głęboko pochowane sukienki. Zaczęła opowiadać różne historie ze swojej przeszłości. Zaczęło mnie to intrygować. Babcia się ożywiła. Ale dlaczego?
Któregoś dnia przyszłam do niej trochę wcześniej niż zwykle, bo miałam akurat niespodziewane okienko między zajęciami. Babcia była w kuchni, w fartuchu, z rozwianymi włosami. Mieszała coś w rondelku, ale wyglądała, jakby myślami była gdzieś zupełnie indziej.
– O, Gabi! – powiedziała z lekkim zaskoczeniem. – Dziś wcześniej?
– Miałam wolne – odpowiedziałam i usiadłam przy stole. – Co tak pachnie?
– Kompot z wiśni.
Czułam, że coś ukrywa
Spojrzała na zegarek, potem na mnie, potem znowu na zegarek. I znowu do rondla. Znam ją. Coś kombinowała.
– Dokądś się wybierasz? – zapytałam niby od niechcenia.
– Do kościoła na nowennę – rzuciła szybko.
Zmarszczyłam brwi. Był wtorek. Babcia chodziła do kościoła w czwartki, i to tylko wtedy, gdy nie padało.
– We wtorek?
– Tak, bo… ksiądz dziś prowadzi specjalne spotkanie.
– Aha – odpowiedziałam. – A jak się spotkanie skończy?
– To… może jeszcze zajdę do biblioteki – dodała po krótkim zawahaniu.
– Babciu – powiedziałam powoli – Ty się dokądś spieszysz i wcale nie chodzi o kościół ani o książki.
Babcia odłożyła łyżkę. Spojrzała w okno. Potem odwróciła się do mnie z tą swoją zagadkową miną.
– Jesteś bardzo spostrzegawcza.
– Więc?
– Dziś nie będę mogła posiedzieć z tobą tak długo, jak zwykle.
Intrygowało mnie to
– Ale dokąd idziesz?
– Na spacer – powiedziała krótko i zaczęła wycierać ręce o fartuch.
– Z kim? – zapytałam wprost.
Wzruszyła ramionami i z uśmiechem powiedziała tylko:
– Z kimś, kto lubi rozmawiać o Chopinie.
Zamurowało mnie. Próbowałam coś więcej wyciągnąć, ale babcia zmieniła temat. Zaczęła mówić o wiśniach, o pogodzie. A ja siedziałam i czułam, że coś tu jest nie tak. Wyszła w płaszczu, który dawno nie był używany, z torebką, której nie znałam. Ucałowała mnie w czoło i zamknęła za sobą drzwi szybciej, niż zdążyłam zapytać o cokolwiek więcej.
Zadzwoniła do mnie w piątek po południu, kiedy kończyłam pisać pracę o polskich poetach okresu międzywojennego. Głos miała ciepły, spokojny, jak zwykle, ale był w nim jakiś rodzaj podniecenia, którego nie potrafiłam zignorować.
– Jakbyś miała czas, wpadnij jutro na ciasto. Zrobię tę szarlotkę, którą tak lubisz. I pogadamy trochę.
Zgodziłam się od razu. Coś w tym zaproszeniu było inne. Może to, że nie jadłam jej szarlotki od dwóch tygodni, bo babcia ostatnio ciągle „gdzieś była”.
Chciałam poznać prawdę
W sobotę przyszłam punktualnie. Babcia siedziała już przy stole, miała na sobie jasną bluzkę w drobne niebieskie kwiatki i nową fryzurę. Od razu to zauważyłam.
– Pięknie wyglądasz – powiedziałam i pocałowałam ją w policzek.
– Dziękuję, dziecko. Czasem trzeba się postarać, prawda?
Uśmiechnęła się i nalała nam herbaty. Usiadła naprzeciwko mnie i przez chwilę milczałyśmy. A potem powiedziała to.
– Gabrysiu, wychodzę za mąż.
Spojrzałam na nią, próbując zrozumieć, co właśnie usłyszałam.
– Co?
– Wychodzę za mąż – powtórzyła, jakby to było najzwyklejsze zdanie na świecie. – Mam narzeczonego. To mój kolega ze szkoły, chodził ze mną do klasy.
– To żart?
– Nie. Spotykaliśmy się od roku. Najpierw tylko na kawę, potem zaczęliśmy chodzić na spacery. W kinie byliśmy dwa razy. I w operze.
Dosłownie oniemiałam
Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale nie wiedziałam co. W głowie miałam chaos – z jednej strony to było rozczulające, z drugiej – absurdalne.
– A teraz co? Ślub? Naprawdę?
– Tak. Skromny, w małym kościele. Nie będzie tłumów. I rozumiem, jeśli nikt z rodziny nie przyjdzie. Ale chciałam ci powiedzieć pierwszej, bo jesteś mi najbliższa.
Poczułam ciepło. Moja babcia miała narzeczonego i zamierzała wziąć ślub.
Kilka dni później babcia wysłała wiadomość na rodzinnym czacie: „Chciałabym was wszystkich zaprosić na obiad. Mam do przekazania coś ważnego”. Tyle. Żadnych emoji, żadnych wyjaśnień. Wiedziałam, o co chodzi.
Siedzieliśmy przy stole: mama, wujek Mirek, ciotka Bożena, ich małżonkowie i dwóch kuzynów, którzy akurat byli w mieście. Babcia weszła do pokoju z uśmiechem i rękoma splecionymi na kolanach, jakby prowadziła zebranie koła gospodyń.
– Moi drodzy – zaczęła spokojnie – wychodzę za mąż.
Sprzeciwili się
Najpierw było milczenie. Potem ciotka Bożena prychnęła.
– Przepraszam… za mąż?
Wujek spojrzał na nią z rozbawieniem i niedowierzaniem.
– Mamo, przecież to jakiś żart, prawda?
– Nie – odpowiedziała stanowczo. – Antoni i ja znamy się od szkoły. Spotykamy się od roku. Chcemy razem spędzić resztę życia.
– Mamo, ty masz siedemdziesiąt lat! – rzuciła moja mama z niedowierzaniem. – Po co ci teraz ślub?
– Po to, żeby nie być samotną – odpowiedziała babcia spokojnie. – I żeby czuć, że jeszcze coś mnie czeka.
Patrzyłam na nich i czułam, że się duszę. Wstałam.
– Babcia ma prawo do miłości i do decyzji. Gdybyście ją odwiedzali częściej, może by was to nie zaskoczyło.
Nikt nic nie powiedział. A ja po raz pierwszy poczułam, że jestem po właściwej stronie.
Nikt nie przyszedł
Na ślub babci przyszłam jako jedyna z rodziny. Babcia powiedziała, że to rozumie, ale ja wiedziałam, że jej przykro.
– Bałam się, że będę sama – powiedziała cicho.
– Nigdy nie będziesz – odpowiedziałam i usiadłam obok.
– Wiesz, Gabrysiu, ludzie mówią, że na miłość jest czas tylko raz. Ale ja dziś czuję się tak, jakby to był pierwszy raz. Trochę się boję, ale bardziej czuję nadzieję.
Ceremonia była krótka. Ksiądz mówił cicho, a oni patrzyli na siebie z takim skupieniem, jakby cały świat właśnie zamilkł. Gdy powiedzieli „tak”, babcia miała łzy w oczach. Antoni ucałował ją w czoło, potem w dłoń.
Po wszystkim usiedliśmy przy herbacie w domu babci, a teraz już ich dwojga. Było tylko skromne ciasto i cicha muzyka z radia. I uśmiech babci – prawdziwy, rozpromieniony, taki, jakiego nie widziałam od lat.
Gabriela, 22 lata
Czytaj także:
- „Miał być moim szwagrem, a został kochankiem. Do dziś nie wiem, kto komu w tym trójkącie naprawdę złamał serce”
- „Wstydzę się przyznać, że żyję z nieudacznikiem bez kasy. To ja jestem głową, szyją i żywicielem tej rodziny”
- „Mąż traktował mnie jak powietrze, a mam swoje potrzeby. To szczodry teść dał mi to, czego od dawna pragnęłam”