Reklama

Wstydziłem się własnej siostry

Moja siostra słyszała głosy. Nie jest to coś, co można rozpowiadać na imprezach. Gdyby była genialną matematyczką, gdyby umiała świetnie gotować albo pięknie śpiewać, to mógłbym się nią chwalić. Ale ona od dzieciństwa twierdziła, że słyszy głosy. Nawet fakt, że była bardzo ładna, nie pomagał, gdy uparła się robić z siebie nawiedzoną.

Reklama

Najpierw sądziliśmy, że to tylko dziecięca zabawa, w wymyślonego, niewidzialnego przyjaciela i tak dalej. Ale im była starsza, tym jej relacje z „drugiej strony”, jak mówiła, były coraz bardziej szczegółowe.

– Nie kłamię, ja naprawdę nie kłamię! – zaklinała się ze łzami w oczach.

Niemal płakała, kiedy rodzice albo ja sam kazaliśmy jej przestać, bo tylko głupoty gada, i się ośmiesza, i wstyd rodzinie przynosi.

– Co ja mogę poradzić na to, że naprawdę je słyszę?!

W końcu mama zabrała Edytę do lekarza. To na pewno nie było dla niej łatwe: otwarcie przyznać, że podejrzewa u swojego dziecka chorobę psychiczną albo guza mózgu, czy coś podobnego.

Miała szczególny dar

Moja siostra została przebadana wzdłuż i wszerz i… nic. Nie stwierdzono u niej żadnych zaburzeń. Ani fizycznych, ani psychicznych. Psychiatra na spółkę z psychologiem stwierdzili, że jej opowieści są spójne i abstrahując od mocno nietypowej tematyki, nie noszą znamion konfabulowania czy innych psychicznych skrzywień. Nie było więc powodu, by jej nie wierzyć, a jednak… Ciężko było wierzyć.

– Trzymaj się z dala od raków! Trzymaj się z dala! – potrafiła wykrzyczeć do obcego człowieka w autobusie.

– Boże drogi, dziecko, co ty mówisz… – facet zbladł.

Moja mama zaczęła go przepraszać.

– Nie, nie, nie o to chodzi… Właśnie odebrałem wyniki badań. Jestem uczulony na skorupiaki. I to tak, że mógłbym umrzeć. Skąd ona to wie?

Mama złapała Edzie za rękę, spojrzała na mnie nagląco i… wysiadła z nami, gdy tylko drzwi się otworzyły, choć to wcale nie był nasz przystanek, na dokładkę padało. Wolała poczekać na kolejny autobus w deszczu, niż wzbudzić niezdrowe zainteresowanie swoją córką i jej dziwnymi talentami. Bo nie umieliśmy wyjaśnić, skąd smarkata wie takie rzeczy.

– Oni przychodzą do mnie cały czas. Nie tylko wtedy, gdy śpię. Te głosy. Są ciągle obok. Czasem cichutkie, jak brzęczenie muszki, ledwie je słyszę. A czasem krzyczą do mnie tak głośno, tak długo, że ja też krzyczę, bo nie mogę tego wytrzymać. Muszę wykrzyczeć, co mówią, wtedy dają mi spokój. Na jakiś czas.

Kiedy słyszy się coś takiego od młodszej siostry któryś raz z rzędu, można zwątpić w istnienie tylko pięciu zmysłów.

– Cholera, Edyta, może ty naprawdę jesteś medium? Może powinnaś tak zarabiać na życie, co? – zasugerowałem.

Przypadków było coraz więcej

Jako pierwszy z rodziny powiedziałem coś takiego. W każdym razie na głos. Edytę traktowano trochę jak zepsute jajko. Obchodzono się z nią z ostrożnością, żeby przypadkiem skorupka nie pękła. Nikt nie umiał wyjaśnić, co jej dolega, co ją nawiedza, ani lekarze, ani ksiądz, do którego matka ją zabrała, a któremu Edzia kazała iść się zbadać, bo mu ręka usycha.

Faktycznie, miał jakiegoś raka kości promiennej czy coś, nie zapamiętałem dobrze. W każdym razie nie mówiono głośno tego, o czym wszyscy myśleli. Edyta widzi więcej. To znaczy, słyszy. Może ma kontakt z duchami? Może istnieje jakiś inny świat poza naszym? Jak zareagować, gdy siostra mówi ci takie rzeczy?

Byłem wtedy gówniarzem, miałem z szesnaście, siedemnaście lat. Edyta, młodsza o siedem, była jeszcze po prostu dzieckiem. Obydwoje guzik rozumieliśmy, choć mnie się wydawało, że pozjadałem wszystkie rozumy. Nie widząc innej opcji dla nadsłuchu siostry, jak bycie medium, zapytałem o to, bo w sumie… Fajne byłoby mieć medium w rodzinie, co nie?

Moglibyśmy pytać o numery, które wypadną w totku, występowalibyśmy w telewizji, a Edyta mogłaby zostać doradcą samego prezydenta. A czemu nie? Teraz nie miałem ochoty chwalić się siostrą słyszącą głosy, ale gdyby Edyta doradzała komuś ważnemu, wtedy to jej dziwactwo, gadanie do siebie, strasznie kogo popadnie przepowiedniami przestałoby być powodem do kpin.

Nie spodziewałem się tylko, że Edzia zacznie płakać. Ale to nie był płacz dziecka, które się przewróciło i zdarło skórę z kolana, albo chce coś wymusić łzami. Ona rozpłakała się tak żałośnie, że też zaczęły mnie piec oczy i coś drapać w gardle. Niezgrabnie ją pocieszałem, klepiąc po plecach.

– To tylko takie żarty, nie przejmuj się…

– Nie mogę tak zarabiać, bo ja nie dorosnę! – wychlipała.

– Co ty opowiadasz za bzdury – sprzeciwiłem się, bo to już naprawdę było głupie. – Nie można być wiecznie dzieckiem, no sorry, ale…

– Umrę, zanim pójdę na studia! – przerwała mi z rozpaczą.

Wystraszyłem się. Podobno głosy jej tak powiedziały. Podobno miała przed sobą tylko kilka lat, a nie dekad życia, i nie dało się tego losu odmienić. Pytała o to i ciągle słyszała tę samą odpowiedź, że nic nie da się zrobić, że tyle ma danego czasu. Może być go mniej, ale na pewno nie więcej.

– Nie mów rodzicom – poprosiła – bo będą się martwić. – Zabrzmiało bardzo dorośle jak na dziesięciolatkę.

Wszyscy myśleli, że opowiada bajki

Walnęło mnie to jak obuchem. Jak zareagować, gdy młodsza siostra mówi coś takiego, samemu będąc dopiero nastolatkiem? Postanowiłem żyć dalej, jakby nigdy nic. Przecież to wcale nie musiała być prawda. Może Edyta to wymyśliła, żeby zrobić na mnie wrażenie albo żebym się od niej odczepił? Niemniej jako starszy brat na wszelki wypadek jej pilnowałem. Łaziłem za nią krok w krok, na ile pozwalał mi czas. A kiedy sam nie mogłem jej strzec, wysyłałem za nią któregoś z moich dwóch najlepszych kumpli.

Gorzej było, gdy Edyta jechała na kolonie, a ja miałem na przykład sesję. Kazałem jej wtedy wysyłać codziennie zdjęcia i raporty: co robiła, gdzie była, jakie ma plany na kolejny dzień. Potem mówiłem jej, że tego jej nie wolno, tamtego nie powinna, na to ma uważać, a tego jej zabraniam. O dziwo, słuchała.

Trzymaliśmy swego rodzaju sztamę. Wiedziała, że może mi zaufać, że nie polecę z ozorem do rodziców i nie będę robił afery o głosy. Dlatego to mnie zwierzała się z tego, co znowu od nich usłyszała. O naszych rodzicach, o ludziach, których znaliśmy, lepiej lub gorzej, albo wcale. Z wiekiem nauczyła się nad sobą panować. Nie wykrzykiwała obcym ludziom w twarz diagnoz i wyroków śmierci, choć czasem z trudem się powstrzymywała, zaciskając dłonie tak, że raniła się paznokciami.

– Są natarczywe, żądają, żebym przekazywała to, co mi mówią. Krzyczą i piszczą, gdy tego nie robię – opowiadała, leżąc skulona w łóżku, wymęczona wyjątkowo silnym „atakiem” głosów. – Chciałabym się ich pozbyć z głowy, z życia, chciałabym być jak inni…

Tyle że nadal nikt nie wiedział, jak tego dokonać. Rodzice raz na rok zabierali Edytę do nowego psychiatry, robili jej EEG, wsadzali do tomografu i podłączali do innych dziwnych urządzeń, nie szczędząc kasy. Nic to nie dawało, wyniki były idealne, jakby na ich podstawie ustalano normy do podręczników medycyny. Wreszcie staruszkowie się poddali, uznając, że nie ma sensu Edzi męczyć.

– Widać tak po prostu ma.

Starała się żyć normalnie

Edyta nieco odetchnęła. Ciężko być innym, traktowanym jak dziwoląg nawet przez własnych rodziców, którzy od lat próbowali tę inność zdefiniować i wydłubać. Moja siostra nauczyła się trzymać język za zębami, by im swojej dziwności nie przypominać. Tylko ze mną była szczera, gdy wpadałem do domu na dłużej. W międzyczasie bowiem skończyłem studia i znalazłem pracę w sąsiednim mieście. Moja siostrzyczka dorastała i przygotowywała się do matury. I telepała się ze strachu, bo głosy nie zmieniły zdania. Nadal twierdziły, że nie doczeka studiów, bo już jej nie będzie, że na zawsze pozostanie nastolatką.

– Nie martw się na zapas. To jak z uczuleniem na kraby. Skoro o tym wiesz, nie jesz krabów i nie ryzykujesz. Ty też możesz się przygotować. Nie wiem… Zamknąć w swoim pokoju? Uważać na…

– Na wszystko?! I nie chcę się zamykać. Chcę studiować, jak ty.

– A nie możesz tego robić zaocznie? Albo zawnioskować o indywidualny tok i jeździć tylko na egzaminy.

– Ale ja chcę być lekarzem! Chcę pomagać ludziom, chcę pomóc… sobie, zbliżyć się choć trochę do wyjaśnienia, czemu jestem, jaka jestem. Ale boję się, że nie mam czasu, że nie zdążę, bo za chwilę mnie nie będzie… Nawet nie wiesz, jak się tego boję. Do tego strachu nie da się przywyknąć.

Powtarzałem jej jak mantrę to, w co sam chciałem wierzyć. Że to przecież może nie musi być prawda, a życie w strachu to nie życie.

– Przecież już bywało, że głosy się pomyliły – zapędzałem się.

– Niby kiedy?

Zagryzałem policzek od środka, żeby nie krzyczeć. Ja też się bałem, że mogę ją stracić. Nie wyobrażałem sobie, jak mógłbym wtedy żyć dalej.

Edyta dokonała cudu i zdała na kierunek lekarski. Dostała się, bo była zdolna, mądra i harowała na to jak wół całe liceum. Była szczęśliwa i duma, a jednocześnie przerażona. Każdy dzień przybliżał ją do początku studiów. Jej największego marzenia i największej grozy zarazem. Każdego ranka i wieczora oddychałem z ulgą, że nic się nie stało. Może naprawdę się pomyliła? Może nie da się być medium we własnej sprawie, widzieć własnej przyszłości? Czytałem, że tak bywa.

– Jutro zaczynam rok akademicki… – wyszeptała Edyta do słuchawki, gdy zadzwoniła do mnie wieczorem, w wigilię tamtego dnia. – Udało się. Jednak to ty miałeś rację. Udało mi się, Kamil!

– Mówiłem? Mówiłem! Jutro moja mała siostrzyczka zostanie studentką… – udałem, że się wzruszam.

– Zadzwoń po inauguracji i opowiedz, jak było. No i podpowiedziałabyś jeszcze jakieś numery na jutrzejszego totolotka.

– No patrz, tego te cholery, jak na złość, nie chcą zdradzić. Za to mogę ci podpowiedzieć, że twoja żona będzie miała na imię Anastazja.

– Żartujesz? – parsknąłem. – Kto by skrzywdził dziecko takim imieniem? Dobra, wieszczko, idź spać, wyśpij się przed wielkim dniem.

Nie da się tego odwrócić

Nazajutrz zadzwoniła mama, nie Edyta. Wybuchła butla gazowa u sąsiadów pod nami. Moja siostra akurat była w kuchni. Pewnie chciała sobie zrobić kawę, jak co rano. Nie miała szans. Telefon wypadł mi z dłoni, roztrzaskał się ekran... Mogłem go naprawić, wymienić. A moja siostra nie żyła! Naprawdę umarła, zanim rozpoczęła studia. Dokładnie tak jak sama sobie przepowiedziała niemal dziesięć lat wcześniej.

Mam olbrzymie wyrzuty sumienia, że posłuchałem jej prośby i nie pisnąłem ani słowa rodzicom. Może razem byśmy coś wymyślili, cokolwiek, jakoś ją ochronili, nawet wbrew jej woli… Nie wiem, zabronili jej studiować, zamknęli ją w szpitalu, zabronili jej głębiej oddychać… Tylko czy takie życie miałoby jakikolwiek sens, kolor, smak? Teraz za późno na gdybanie. Moja siostra odeszła i nie ma sposobu, by odwrócić to, co się już wydarzyło.

Miała rację. Znała swoje przeznaczenie, choć przez tyle lat starałem się jej wmówić, że damy radę je oszukać, obejść. Że jak zignorujemy problem, będzie jak burza, która przejdzie bokiem. Nie udało się. Tęsknię za nią każdego dnia. Rodzice nie mogą wygrzebać się z rozpaczy, zwłaszcza mama. Strata dziecka to najgorsza rzecz, jaka może się przydarzyć rodzicowi. Zwłaszcza gdy to dziecko było tak dobre, mądre i śliczne jak moja siostra.

Rozumiem ich. Sam czuję się tak, jakbym stracił ważną część siebie. Już nigdy nie będę taki jak kiedyś i nigdy nie przestanie mi brakować Edyty. Mam tylko nadzieję, że wreszcie uwolniła się od głosów. A może sama dołączyła do ich chóru? Oby była delikatniejsza, wyrozumialsza, nie tak krzykliwa ja te, które prześladowały ją przez całe, nazbyt krótkie życie.

Reklama

Miesiąc temu poznałem kobietę. Ma na imię Anastazja. Uśmiechnąłem się, gdy je usłyszałem, i powiedziałem, że jest piękne. Zyskałem punkty na dzień dobry. Nie wiem, czy zostaniemy małżeństwem. Nie znamy przyszłości, która nas czeka. I dobrze. Zwariowałbym, gdybym znał swoje przeznaczenie.

Reklama
Reklama
Reklama