Reklama

Przez całe dorosłe życie byłam bardzo zajęta. Wiecznie w biegu, ciągle brakowało mi czasu. Po pracy robiłam zakupy i leciałam do domu, żeby ugotować obiad mężowi i dzieciom, posprzątać, poprasować. A potem jeszcze wpaść do schorowanej mamy. Bywało, że wieczorami ze zmęczenia nie mogłam zasnąć. Przyjemności? Chwile tylko dla siebie? Zdarzały się bardzo rzadko, zazwyczaj tylko w trakcie urlopu. Ale nigdy się nie skarżyłam na swój los. Dzieci i mąż doceniali moje starania, a poza tym rodzina zawsze była dla mnie najważniejsza.

Reklama

Doprowadzali mnie do białej gorączki

Tryb życia, jaki prowadziłam, odbił się na moim zdrowiu. I to wtedy, gdy obowiązków mi już ubyło, czyli tuż po przejściu na emeryturę. Miałam zawał. Nigdy wcześniej poważnie nie chorowałam, mąż śmiał się czasem, że mam końskie zdrowie. A tu taka niespodzianka! Któregoś ranka wyszłam do sklepu na zakupy i nagle poczułam w piersiach potworny ból. Obudziłam się w szpitalu. Usłyszałam, że gdyby ludzie nie wezwali od razu pogotowia, byłoby już po mnie...

Energia, której do tej pory nigdy mi nie brakowało, gdzieś się ulotniła. Zupełnie opadłam z sił. Czułam się jak balon, z którego uszło powietrze… Rano nie byłam w stanie zwlec się z łóżka. Leżałam więc tak całymi dniami, gapiąc się w telewizor i oglądając serial za serialem. Wychodziłam właściwie tylko do lekarza i to też w towarzystwie męża, bo bałam się, że przewrócę się gdzieś na ulicy. Najbliżsi bardzo się o mnie martwili.

– Mamo, tak nie można… Musisz się więcej ruszać, bo to poprawia krążenie. Przypomnij sobie, co mówił lekarz… – powtarzała córka, gdy tylko wpadała do mnie w odwiedziny.

– Wyjdź z tatą na spacer, jest taki piękny, ciepły dzień, zobaczysz, lepiej się poczujesz – wtórował jej syn.

Zobacz także

– Tak, tak, może później – odpowiadałam na odczepnego i… szczelniej okrywałam się kołdrą.

To ich gadanie doprowadzało mnie do białej gorączki. Czasami zastanawiałam się nawet, czy przypadkiem nie chcą mnie wykończyć. No bo jak miałam się ruszać, spacerować, skoro przy każdym, nawet najmniejszym wysiłku moje serce wariowało? Zaczynało bić jak szalone… Bałam się, że nie wytrzyma! Tylko
w łóżku czułam się naprawdę bezpiecznie. Byłam rozżalona, że nie chcą tego zrozumieć. Nieraz się o to kłóciliśmy! Wtedy nie zdawałam sobie sprawy z tego, że wylegując się tak całymi dniami, nie tylko sobie nie pomagam, ale wręcz szkodzę.

Przy mnie nie musisz udawać

Pół roku temu mąż i dzieci mieli już serdecznie dość mojego stękania, narzekania i użalania się nad sobą. Wyciągnęli z kont zaskórniaki na czarną godzinę i namówili mnie na wyjazd do sanatorium, do Nałęczowa.

– Podleczą cię tam, nabierzesz sił. Zobaczysz, wrócisz jak nowo narodzona – mówił mąż, żegnając mnie na dworcu.

Nawet cieszyłam się z tego wyjazdu. Nigdy nie byłam w żadnym uzdrowisku. Poza tym pomyślałam, że wreszcie będę miała święty spokój, odpocznę od tego ich zrzędzenia: „wstań”, „idź na spacer”, „nie możesz tak leżeć przez cały dzień”. Byłam pewna, że w sanatorium spotkam ludzi takich jak ja. Chorych, słabych… Którzy zrozumieją mój strach… Zamieszkałam w pokoju z Hanią, moją rówieśniczką. Od razu się polubiłyśmy.

– No, kochana, szykuj się, po kolacji idziemy potańczyć – zarządziła już pierwszego wieczoru.

– Potańczyć? Chyba zwariowałaś! Jestem po ciężkim zawale, to nie dla mnie. Ledwie ze stołówki do pokoju się przywlokłam – westchnęłam.

Popatrzyła na mnie zdumiona.

– Po zawale? No i co z tego? Ja jestem po dwóch! A mimo to nie zamierzam rezygnować z wieczorku zapoznawczego – wzruszyła ramionami.

– Ale ja nie mam siły, nie mogę się przemęczać, czuję się taka słaba – protestowałam.

– Rany boskie, przestań marudzić! Przy mnie nie musisz udawać obłożnie chorej! Przecież przeszłyśmy to samo! – pokręciła głową.

– Ale ja nie udaję! – obruszyłam się.

– No to przestań kwękać i się zbieraj. Mówię ci, świetnie tu grają! Podobno najlepiej w całym uzdrowisku! Jak nie będziesz chciała tańczyć, to sobie posiedzisz przy stoliku i posłuchasz muzyki – zarządziła.

Tak naciskała, że w końcu dałam się namówić. W pokoju nie było telewizora, a na czytanie jakoś nie miałam ochoty. Dotarło do mnie, że sama zanudzę się na śmierć. A tak w głębi duszy byłam ciekawa, jak wyglądają takie wieczorki taneczne dla kuracjuszy. I kto na nie przychodzi.

Słowo oficera!

Hania miała rację. Grali świetnie! Moja współlokatorka nawet nie czekała na czyjeś zaproszenie. Od razu pobiegła na parkiet. Patrzyłam na nią z zazdrością. Wywijała jak czterdziestolatka! A ja? Choć nogi same rwały mi się do tańca, nie miałam odwagi ruszyć się od stolika. Przecież każdy wysiłek mógł mnie zabić. Na samą myśl, że miałabym wirować czy skakać robiło mi się słabo. I wtedy…

– Czy mogę panią prosić – skłonił się przede mną sympatyczny mężczyzna.

– Nie, dziękuję, naprawdę, nie mam siły… Przyszłam tylko popatrzeć – odparłam trochę zmieszana.

– Ale tylko jeden taniec. Proszę… Jeśli się pani źle poczuje, natychmiast odprowadzę panią do stolika. Słowo oficera! – nie rezygnował.

– No, dobrze, ale naprawdę tylko jeden – poddałam się, bo grali akurat fokstrota. Kiedyś byłam mistrzynią w tym tańcu.

Na fokstrocie oczywiście się nie skończyło. Potem był walc, tango i… disco polo! Przebalowałam cały wieczór! Z parkietu schodziłam tylko na chwilę, żeby odetchnąć i napić się czegoś zimnego. Serce oczywiście waliło mi początkowo jak oszalałe, ale… przestałam na to zwracać uwagę. Tak świetnie się bawiłam!

Kiedy wróciłyśmy do pokoju, od razu położyłam się do łóżka. Bolały mnie nogi, byłam zmęczona, ale szczęśliwa. No i wbrew własnym obawom, żyłam!

– Wiesz, dziękuję ci, że mnie wyciągnęłaś na te tańce. Inaczej siedziałabym tu naburmuszona i użalała się nad swoim losem – powiedziałam do Hani.

– Prawda, że było wspaniale? Jutro też pójdziemy! Nie na darmo mówią, że taniec leczy – uśmiechnęła się.

Jak postanowiłam, tak zrobiłam

W Nałęczowie spędziłam trzy tygodnie. Odżyłam! Pomogły ćwiczenia, spacery, ale przede wszystkim nasze wyprawy na wieczorki taneczne. Ku swojemu zdumieniu z dnia na dzień czułam się coraz lepiej. Wracały mi siły, dawna energia. Serce też przestało wariować. Po tygodniu balowania nawet po czterech tańcach z rzędu biło rytmicznie, spokojnie. Żegnając się z uzdrowiskiem, obiecałam sobie, że po powrocie do domu nie będę już spędzać całego dnia w łóżku. I raz na jakiś czas będę wyciągać męża na potańcówki.

Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Znowu jestem bardzo aktywna i znowu brakuje mi czasu. Zapisałam się do chóru w klubie emeryta, wyjeżdżam na występy. Trzy razy w tygodniu jeżdżę do schroniska dla zwierząt i wyprowadzam na spacer psy. No i raz w tygodniu chodzimy z mężem potańczyć. Początkowo bronił się przed tym rękami i nogami, twierdził, że jest za stary na tańce, ale teraz już się do nich przekonał. Ostatnio nawet coś zaczął przebąkiwać o jakimś kursie… Bo przy tangu myli czasem kroki…

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama