„Całe życie harowałem dla dzieci, ale na starość zostałem zupełnie sam. Codziennie czekam na telefon, ale nikt nie dzwoni”
„Pomyślałem, że może powinienem sam do kogoś zadzwonić. Sąsiad z trzeciego piętra? Nie. Ciotka Hela? Umarła. Może jakiś stary kolega? Ale co mu powiem? Że mi smutno? Wziąłem słuchawkę, ale szybko ją odłożyłem. – A jeśli nikogo to nie obchodzi? – powiedziałem na głos, jakby ktoś miał odpowiedzieć”.

Wstaję codziennie o tej samej porze, choć nie mam już po co. Zimna herbata czeka w kubku, radio nie gra od miesięcy. Przez okno widzę te same bloki, z których nikt na mnie nie patrzy. Telefon stacjonarny zbiera kurz. Kiedyś dzwonił codziennie – teraz milczy. Czasem przystaję przy nim, jakbym chciał usłyszeć coś więcej niż ciszę. Tęsknię za rozmową, za tym, żeby ktoś zapytał: „Co u ciebie, tato?” Pamiętam śmiech mojej żony, głos mojej córki jako dziecka. A dziś? Od miesiąca nikt nie zadzwonił. I coraz częściej się boję, że już nikt nie zadzwoni...
Chciałem porozmawiać z kimkolwiek
Kiedy zadzwonił telefon, aż się zatrząsłem. Dźwięk przeszył mieszkanie jak alarm. Stałem chwilę nieruchomo, wpatrując się w słuchawkę. Ktoś się pomylił? Może w końcu córka? Ręka mi lekko drżała, gdy podnosiłem słuchawkę do ucha.
– Dzień dobry, mówi Marek z firmy Vital Home. Dzwonię, żeby przedstawić panu wyjątkową ofertę na komplet garnków z powłoką ceramiczną...
Już miałem się rozłączyć, ale coś mnie zatrzymało. Może to ton jego głosu – młody, ale uprzejmy. Może fakt, że po raz pierwszy od tygodni ktoś się do mnie odezwał.
– Garnki, pan mówi? – przerwałem mu. – Wie pan, moja żona zawsze się śmiała, że nikt nie robi takiej ogórkowej jak ja. Uczyła mnie gotować jeszcze przed ślubem.
W słuchawce zrobiło się cicho. Pomyślałem, że się rozłączył, ale po chwili odezwał się z lekkim rozbawieniem:
– To... musi być dobra zupa, skoro się pan jej nauczył przed ślubem.
– Najlepsza – powiedziałem i uśmiechnąłem się do siebie. – Do dziś czuję ten zapach, jak się gotowała w sobotnie popołudnie. W całym mieszkaniu pachniało koperkiem.
Słyszałem, że chłopak chciał wrócić do tematu garnków, bo zaczął coś o „promocji”, ale znów mu przerwałem.
– Niech pan mówi, co tam u pana. Ma pan kogoś, z kim gotuje? Dziewczynę? Żonę?
Znów cisza. Wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że to ja mogę dyktować kierunek tej rozmowy. Że mogę mówić, co chcę – i tak nikt inny mnie nie słuchał.
Pomyślałem, że to trochę dziwne
– Nie, nie mam żony – powiedział po chwili. – Jeszcze nie. Właściwie... sam mieszkam.
– Sam? – zapytałem. – A rodzina? Matka, ojciec?
– Rodzice są, ale... – zawahał się. – Rzadko się widujemy. Praca, wie pan...
– Aha – mruknąłem. – Wiem aż za dobrze.
Pomyślałem, że to dziwne – rozmawiać z kimś zupełnie obcym o rzeczach, o których nie mówię nawet sąsiadce. Ale coś mnie pchało do mówienia dalej.
– Ja też kiedyś całymi dniami byłem zajęty. Praca w fabryce, zmiany, dom... Dziecko trzeba było wychować, żonie pomóc. Wszystko w biegu. A potem człowiek zostaje sam i nie wie, jak to się stało.
Sprzedawca milczał. Nie słyszałem nawet szelestu kartek ze skryptem. Tylko jego oddech.
– Córka wyjechała – ciągnąłem. – Do Niemiec. Dobrze sobie radzi, pracuje w hotelu. Czasem zadzwoni na święta. Ale wie pan, to nie to samo. Inaczej się rozmawia, jak się komuś patrzy w oczy, a inaczej przez telefon raz na kwartał.
Zastanawiałem się, czy nie przesadzam. Może powinienem mu dać spokój, przecież chłopak ma swoją pracę, targety. Ale on nadal nie przerywał.
– Przepraszam, że tak pana zatrzymuję – powiedziałem cicho. – Pewnie się pan spieszy. Ale dziękuję, że pan zadzwonił. Naprawdę.
– Nie szkodzi – odpowiedział. – Takie rozmowy... są ważniejsze niż garnki.
Nie odpowiedziałem. Coś ścisnęło mnie w gardle i w sercu.
Łzy przyszły niespodziewanie
Kiedy się rozłączył, przez dłuższą chwilę trzymałem słuchawkę przy uchu. Jakby dźwięk jego głosu miał jeszcze gdzieś tam zostać. A potem odłożyłem ją na miejsce i długo patrzyłem na telefon. Cichy. Znów milczący jak przez ostatnie tygodnie. Uśmiechnąłem się, ale to był ten rodzaj uśmiechu, który w połowie zamienia się w coś zupełnie innego. Łzy przyszły niespodziewanie – jak deszcz w słoneczny dzień. Zdziwiły mnie. Przecież to była tylko rozmowa. Krótka, niezobowiązująca. Z człowiekiem, którego nawet nie widziałem nigdy na oczy.
Wstałem, przeszedłem się po mieszkaniu. W kuchni zgasło światło, mrugnęła lodówka. Wszystko grało swoją cichą symfonię codzienności. Zatrzymałem się przy półce, gdzie stała ramka ze zdjęciem – ja, żona, córka. Inny czas, inny świat. Pomyślałem, że może powinienem sam do kogoś zadzwonić. Sięgnąłem po książkę telefoniczną – stara, zakurzona, z wypisanymi tu i ówdzie odręcznie numerami. Palcem przesunąłem po nazwiskach. Sąsiad z trzeciego piętra? Nie. Ciotka Hela? Umarła. Może jakiś stary kolega? Ale co mu powiem? Że mi smutno?
Wziąłem słuchawkę, ale szybko ją odłożyłem.
– A jeśli nikogo to nie obchodzi? – powiedziałem na głos, jakby ktoś miał odpowiedzieć.
Usiadłem w fotelu. Zegar tykał powoli, jednostajnie. Telewizor nie był włączony. Nawet kot sąsiadki z góry nie hałasował. Byłem tylko ja. I cisza. I telefon, który znów nie dzwonił.
Nie byłem jeszcze gotów
Następnego dnia postanowiłem zejść do skrzynki pocztowej. Tak po prostu – dla ruchu, z przyzwyczajenia, może z resztką nadziei. Na dole powitał mnie chłód klatki schodowej i zapach starego linoleum. W skrzynce – nic. Tylko ulotka z jakiegoś marketu. Wracając, minąłem sąsiadkę z drugiego piętra. Szła z siatkami, wzrok wbity w podłogę.
– Dzień dobry – powiedziałem, zatrzymując się na moment.
Nie odpowiedziała. Albo nie usłyszała, albo udawała. Nie miałem siły się zastanawiać. Zamknąłem drzwi mieszkania i westchnąłem. Nastawiłem wodę na herbatę, usiadłem, otworzyłem gazetę z zeszłego tygodnia. I wtedy znów zadzwonił telefon. Tym razem odebrałem bez czekania.
– Halo?
– Dzień dobry, to pizzeria Napoli? – zapytał jakiś zdyszany głos.
Zamrugałem zaskoczony.
– Nie, proszę pana, to prywatne mieszkanie.
– O, przepraszam bardzo... pomyłka.
– Nie szkodzi – powiedziałem szybko, zanim zdążył się rozłączyć. – Miło, że pan zadzwonił.
Zapadła chwila ciszy. Potem usłyszałem krótki śmiech i kliknięcie – rozłączył się.
Zostałem z telefonem w dłoni i głupim uśmiechem na twarzy. Nagle coś mnie tknęło. Siadłem przy biurku i wyciągnąłem kartkę. Napisałem list do córki. O tym, że tęsknię, że pamiętam jej ulubione bajki z dzieciństwa. O rozmowie z młodym sprzedawcą, która była mi potrzebna jak tlen. Ale listu nie wysłałem. Złożyłem kartkę i schowałem do szuflady. Nie byłem jeszcze gotów, żeby ktoś naprawdę usłyszał, co się ze mną dzieje.
Potrzebowałem czyjejś obecności
Od kilku dni telefon znowu milczał. Wracałem do swojego rytmu – tego, który znałem już na pamięć. Wstawałem, myłem się, jadłem to samo śniadanie. Czasem przejrzałem stare zdjęcia, czasem posiedziałem przy oknie i patrzyłem na plac zabaw, gdzie nikt już nie przychodził. Wieczorami siadałem przy stole i kładłem dłoń na słuchawce. Jakby sam dotyk mógł przywołać głos. Ale nie dzwonił. Może ten chłopak miał już dość takich rozmów. Może uznał, że byłem tylko przeszkodą w drodze do kolejnego klienta. A może po prostu zapomniał.
Tego dnia postanowiłem coś zmienić. Wyciągnąłem ze starej szafy magnetofon. Jeszcze działał – szumiało w nim, jakby oddychał. Włożyłem kasetę. Na pudełku ktoś, pewnie moja żona, napisał „wesele Kasi”.
I nagle głosy. Śmiech. Muzyka. Ktoś woła: „Tato, zatańczmy!” – to ona. Mała, uśmiechnięta, z wianuszkiem na głowie. A potem mój głos: „Ale ja nie umiem!” – i śmiech żony. Siedziałem jak zahipnotyzowany. Po policzku płynęła mi łza, ale nie czułem smutku. Czułem coś... jakby obecność.
Wieczorem zjadłem kolację i znów usiadłem przy stole.
– Dobranoc – powiedziałem do pustego mieszkania.
I wtedy, właśnie wtedy, telefon zadzwonił. Spojrzałem na niego. Dzwonił uparcie. Serce zabiło mi mocniej. Nie podniosłem słuchawki od razu. Zastanawiałem się, czy to znowu pomyłka, czy może... ktoś „prawdziwy”? Ktoś, kto chciał mnie usłyszeć naprawdę?
Czułem się mniej sam
Nie odebrałem od razu. Pozwoliłem telefonowi dzwonić jeszcze chwilę, jakbym chciał sprawdzić, czy to dzieje się naprawdę. W końcu podniosłem słuchawkę.
– Halo? – zapytałem.
Ale po drugiej stronie była cisza. Nie taka techniczna, nie szum, nie przerywany sygnał. Tylko milczenie. Trwało sekundę, może dwie. Potem kliknięcie – ktoś się rozłączył.
Odłożyłem słuchawkę z uczuciem, którego nie potrafiłem nazwać. Z jednej strony rozczarowanie, z drugiej coś w rodzaju ulgi. Ktoś jednak próbował się ze mną połączyć. Może pomyłka, może strach – nie wiem. Ale telefon zadzwonił. Ktoś naprawdę wybrał mój numer. Tego wieczoru nie czułem się już zupełnie sam. Usiadłem przy stole, jak zawsze, ale tym razem nie w ciszy. Puściłem znów kasetę z wesela. Posłuchałem do końca, aż do życzeń i śmiechu gości. Potem wyjąłem ją z magnetofonu i odłożyłem z powrotem do szuflady, jakby była czymś cennym, czymś świętym.
Zgasiłem światło w kuchni, nalałem sobie trochę wody, przeszedłem się po mieszkaniu. W oknie było ciemno, ale nie czułem już tego ciężaru, co wcześniej. Być może to chwilowe. Może znów wróci cisza. Ale może... ktoś zadzwoni. Może jutro. Albo pojutrze.
– Dobranoc – powiedziałem znowu, głośno, jakby ktoś naprawdę miał mnie usłyszeć.
A potem zgasiłem lampkę i poszedłem spać.
Jan, 76 lat
Czytaj także:
- „Rodzina z Warszawy ma nas za prostaków i traktuje jak ludzi gorszego sortu. Mieszkamy na wsi, ale mamy swoją godność”
- „Wyjechałam do Ciechocinka podreperować zdrowie i przykleił się do mnie Casanova. Chciał mi urządzić sanatorium miłości”
- „Liczyłem, że bogaci rodzice ułatwią mi start. Szybko się przekonałem, że dorosłe życie to sztuka przetrwania”