„Całe życie kocham tylko jedną kobietę, choć los nas rozdzielił. Tak bardzo chciałbym jej wszystko wyjaśnić”
„Karo zaczęła przychodzić do mnie we śnie, goniłem ją, ale nie mogłem złapać. Jak w życiu. Aldona twierdziła, że krzyczę przez sen jej imię, robiła mi o to awantury. Wzruszałem ramionami, bo co mogłem na to poradzić”.
- Jerzy, 45 lat
Sebastian miał zaledwie pięć lat, ale śmiało skakał przez drobne fale, chciał wejść głębiej, spróbować się z morskim żywiołem. Wiele wysiłku kosztowało mnie powstrzymanie smyka przed zamoczeniem spodenek w zimnej wodzie. Pozwoliłbym mu na to, niech chłopak zbiera doświadczenia, ale Aldona urwałaby mi głowę, i co gorsza, nazwała nieodpowiedzialnym ojcem. Sebastian był dla niej wszystkim, kochała syna miłością zaborczą, odsuwając mnie od chłopca. Spacer tylko we dwóch udał nam się przypadkiem. Aldona dostała migreny i nie mogła nam towarzyszyć.
– Tata, zobacz, co znalazłem – Sebastian przekrzykiwał szum wzbierających na wietrze fal, bo pogoda nie rozpieszczała.
Kucnąłem, spojrzałem na uniesioną do góry rączkę, zabłąkany promień słońca oślepił mnie i wtedy ją zobaczyłem. Szła w naszym kierunku, wiotka jak trzcina – taka, jaką ją zapamiętałem. Karolina, moja Karo. Wróciła. Boże drogi… Osłabłem z wrażenia, usiadłem na mokrym piachu, fala zmoczyła mnie dokumentnie. Sebastian zanosił się śmiechem, rozbawiony wypadkiem ojca. Dziewczyna, którą wziąłem za Karolinę, minęła nas. Z bliska nie przypominała mojej Karo. Podniosłem się, otrzepując spodnie, chociaż powinienem je wykręcić. Złapałem w locie pędzącego z wiatrem w zawody synka i posadziłem go sobie na barana.
– Wracamy do mamy – oznajmiłem.
Sebastianowi zrzedła mina, zaczął protestować. Doskonale go rozumiałem, ja też najchętniej zostałbym na plaży, ale na taki surwiwal było zdecydowanie za chłodno, doskonale czułem jak mokre dżinsy sztywnieją na wietrze, oblepiają mi nogi i ziębią niczym okład. Maszerowałem do pensjonatu, wyjątkowo nie słuchając paplania synka, nadal wstrząśnięty spotkaniem, którego nie było.
Wróciły wspomnienia
Karo, moja Karo. Myślałem, że udało mi się o niej zapomnieć, wyrzucić z pamięci dziewczynę, która mnie nie chciała. Przeżyłem wtedy spory zawód, serce bolało, ambicja piekła do żywego, wściekłość na upór Karo zalewała oczy. Biegałem za nią, błagałem, nawet poprosiłem kolegę o mediację. Karo go lubiła, ale jego też odesłała z kwitkiem. A nie, przepraszam, kazała mi przekazać, że na kłamstwie nie zbuduje się szczęśliwego życia. Niby na czyim kłamstwie. Moim?
Niosąc synka, poczułem dawną wściekłość i bezsilność. Nie oszukałem Karoliny, to był głupi zbieg okoliczności. Gdyby pozwoliła, wytłumaczyłbym jej, na czym polegało nieporozumienie. Ale ona odgrodziła się ode mnie, podjęła decyzję, najgorszą i najgłupszą jaką mogła, zniszczyła naszą miłość. Fakt, że Karo nagle mnie porzuciła, wywołał co najmniej niezdrowe zaciekawienie wśród znajomych. Pamiętam doskonale naszą historię, w której byłem ja i dwie kobiety.
Odezwała się do mnie Paulina, z którą byłem tuż przed poznaniem Karo.
– Moglibyśmy wrócić do siebie, zapomnijmy o tym, co było – zaproponowała.
W mig się zakochałem
Zgodziłem się na odczepnego. Ale nie zamierzałem zapominać o Karo. Poznaliśmy się w parku, ona spacerowała z psem, ja rzucałem kamienie do stawu, licząc, ile razy odbiją się od powierzchni. Zatrzymała się, pies obwąchał moją nogę, pogłaskałem go, spytała, czy puszczam kaczki na wodzie. Potwierdziłem. Powiedziała zarozumiale, że pokaże mi, jak to się robi.
– Potrzymaj psa i obserwuj mistrzynię. Patrz i płacz – zażądała.
Trzymałem smycz, patrząc, jak wyszukuje płaskie kamyki i wprawia je w ślizg na wodzie. Nie ściemniała, znała się na tej robocie. Powiedziałem, że jest boska, nie krygowała się, tylko przyznała mi rację. Chyba w tym momencie się w niej zakochałem. Nie miałem na to wpływu, stało się. To była czarodziejska chwila – jesienny park, pies i dziewczyna wiotka jak trzcina, którą miało się ochotę objąć, żeby nie odleciała z wiatrem.
Przyznam bez bicia, byłem wówczas w związku z Pauliną, ale zerwałem z nią natychmiast po spotkaniu Karo. Uczciwie postąpiłem. Na moją korzyść może świadczyć fakt, że nie wiedziałem, jak potoczą się dalej losy nowej znajomości. Nie wymieniliśmy się z Karo telefonami, nie umówiliśmy na następne spotkanie. Tak wyszło, chyba byłem półprzytomny i otumaniony tym co się dzieje, miałem tylko nadzieję, że uda mi się ją jeszcze zobaczyć, bo skoro ma psa, to musi go wyprowadzać. A tymczasem podziękowałem Paulinie, biorąc na klatę rozmaite złe słowa, których mi nie pożałowała. Zraniłem ją, ale co miałem robić? Oszukiwać? Chciałem być z Karo, tylko z nią.
Prawie się nie rozstawaliśmy
Po tygodniu krążenia po parku wreszcie ją namierzyłem, szła sama, rozgarniając nogami liście w poszukiwaniu kasztanów. Podbiłem do niej, spytałem, gdzie pies. Zagajenie dobre jak każde, przydało się. Powiedziała, że labrador był u niej na przechowaniu, opiekowała się nim pod nieobecność właścicieli. Musiałem całkiem zgłupieć, bo spytałem, co wobec tego robi w parku.
– Co takiego? Nie widzisz, że spaceruję? – odparła zaczepnie i dodała tajemniczo:
– A właściwie to szukam…
– Mnie – zaryzykowałem.
Nie zaprzeczyła. Dalej poszliśmy razem, oswajając się ze sobą, poznając i zakochując – przynajmniej jeśli chodzi o mnie – jeszcze bardziej, o ile to bardziej było możliwe. Karo prawdopodobnie była całkiem zwyczajną dziewczyną, ale patrzyłem przez okulary miłosnego zaczadzenia, więc pozostała dla mnie niedoścignionym ideałem. Żadne z nas nie udawało, nie mizdrzyło się, oboje wiedzieliśmy, że dzieje się między nami coś niezwykłego. Zaklinaliśmy rzeczywistość. Karo kładła mi ręce na twarzy, powtarzając „Zawsze będziesz mój”. Zamykałem oczy i chłonąłem jej głos. Zawsze będę jej. Zawsze. Cholera, czy można wywołać wilka z lasu?
Zdecydował przypadek
Chwilowo było nam cudownie, przeżywaliśmy najpiękniejsze minuty życia. Przerwał je ojciec Pauliny, człowiek, którego przedtem widziałem raptem raz w życiu. Drugi raz spotkałem go wieczorem, wychodził z restauracji w otoczeniu znajomych. Odprowadzałem akurat Karo do domu, okrężną drogą, żeby było dłużej, kiedy wypatrzył mnie na ulicy i zatrzymał. Do dziś żałuję, że zatrzymałem się, chyba byłem ciekaw, czego chce. A trzeba było uciekać.
– Przedstawiam wam mojego przyszłego zięcia, oto narzeczony Pauliny – zrobił okrągły gest, wskazując mnie znajomym.
Był w doskonałym humorze, na rauszu, toteż nie od razu powiązał ze mną obecność Karo. Ale w końcu to zrobił.
– A to kto niby jest? – spytał obcesowo.
– Moja córka wie, że prowadzasz się z innymi dziewczynami?
Nie chciała mnie słuchać
Karo wyrwała mi się i uciekła, pobiegłem za nią. Mówiłem chaotycznie, że z Pauliną nic mnie już nie łączy, że zerwałem z nią, a jej stary o tym nie wie, bo nie mieszka z córką. Jej rodzice są po rozwodzie, ojciec widuje się z Pauliną od przypadku do przypadku, wie tyle, ile córka zechce mu powiedzieć, więc trudno uznać go za dobrze poinformowanego. Coś sobie ubzdurał, nie warto go słuchać. Mówiłem i mówiłem, Karo spuściła głowę, szła coraz szybciej.
W pewnym momencie szurnęła w jakąś ciemną bramę, która okazała się wylotem na inną ulicę. Pobiegłem za nią, zobaczyłem, jak znika w następnej bramie i zrozumiałem, że nie mam szans jej dogonić. Znała tę okolicę jak własną kieszeń, wychowała się tu. Jeśli postanowiła mnie zgubić, to właśnie jej się to udało.
Usiadłem na krawężniku i wyjąłem fajki. Przypaliłem papierosa i głęboko się zaciągnąłem. Ręce mi się trzęsły, nieporozumienie z Karo dotknęło mnie bardziej, niż myślałem. Nie będę jej gonił – zdecydowałem. Poczekam do jutra, aż ochłonie i wtedy porozmawiamy rozsądnie. Nie porozmawialiśmy, w tym czasie zdarzyło się coś, po czym Karo nie chciała mnie widzieć. Paulina uznała, że nadszedł jej czas, wzięła odwet, kłamiąc, że jest ze mną w ciąży. Zaprzeczyłem, ale Karo nie uwierzyła, po wielu staraniach musiałem uznać porażkę i zaakceptować, że z nami koniec.
Nie udało mi się jednak zapomnieć o tej dziewczynie, tkwiła we mnie głęboko, szukałem jej w innych kobietach, wiele razy łudziłem się, że znalazłem. A potem rzeczywistość zaczynała skrzeczeć i rozczarowany odchodziłem. Zyskałem opinię niestałego w uczuciach, ale to nie skazywało mnie na samotność, wciąż znajdowały się takie, które wierzyły, że przy nich się zmienię. Każda miała coś z Karo, ale nią nie była, żadnej nie mogłem dać tego, czego pragnęły.
Aldona była całkiem inna
Tak sobie skakałem z kwiatka na kwiatek, coraz bardziej niezależny i swobodny, dopóki nie spotkałem Aldony. Nie miała w sobie nic z Karo, była zupełnie inna – piękna, wymagająca, żywiołowa, prawdziwa królowa dramatu. Nic dziwnego, że mnie zainteresowała, ale to ona zdecydowała, że będziemy razem. Kumpel powiedział, że omotała mnie triumfująca kobiecość, to określenie nad podziw dobrze pasowało do Aldony, zmiatała mężczyzn z drogi jak huragan, poradziła sobie i ze mną. Zamieszkaliśmy razem i wtedy się zaczęło. Aldona zwyciężyła, ale czuła, że nie kocham jej tak, jakby chciała, więc nasze życie nawiedzały burze z piorunami.
– Musisz być mój – mówiła w chwilach czułości, ale jej starania odbijały się od powierzchni parkowego stawu jak od tarczy.
Wracałem myślami do jesiennego parku, do dziewczyny, kaczek puszczanych na wodzie. Nie mogłem należeć do Aldony, bo wcześniej Karo zauroczyła mnie sobą na zawsze, położyła mi dłonie na policzkach i powiedziała, że jestem jej, na zawsze.
Karo zniknęła, ale słowa się nie rozwiały, chroniły mnie przed zakusami innych kobiet.
Założyliśmy rodzinę
Aldona zaszła w ciążę dość przypadkowo. Ucieszyłem się, że zostanę ojcem. Nasze życie uspokoiło się, dramy zniknęły, czekaliśmy na synka. Sebastian urodził się zdrowy i mocny, jednak kiedy wróciliśmy z nim do domu, okazało się, że jestem niepotrzebny. Aldona trzęsła się nad małym i nie pozwalała nikomu go dotknąć. Nikomu, to znaczy mnie, bo matka, którą sprowadziła z odległego krańca Polski, cieszyła się jej pełnym zaufaniem. Odsunąłem się, postanowiłem przeczekać. Od czasu do czasu proponowałem pomoc przy przewijaniu czy kąpieli małego, ale zawsze wtedy słyszałem: „Nie umiesz, masz za wielkie łapska, to nie jest zajęcie dla mężczyzny”. Mogłem tylko patrzeć na syna, ale i to spotkało się wkrótce z dziwną reakcją babci Sebastiana.
Którejś nocy usłyszałem ciche kwilenie synka, które jak wiedziałem ze świeżego doświadczenia, wkrótce zamieni się w głośny płacz. Wstałem szybko z kanapy w salonie, na którą zostałem odgórnie relegowany i poszedłem do pokoju małego. Za mną natychmiast pojawiła się babcia.
– Co tu robisz? – spojrzała na mnie nieufnie, jak na obcego.
– Niosę dziecko do karmienia. Co w tym dziwnego? – zignorowałem jej wyciągnięte ręce i nie podałem jej Sebastiana.
Matka Aldony zareagowała, jakbym dopuścił się kidnapingu. Musiałem jej przypomnieć, że jestem ojcem, a ona przyjechała z wizytą, która właśnie dobiegła końca. Awantura była potężna, ale odtąd Aldona zaczęła się ze mną liczyć. Wywalczyłem sobie dostęp do syna, lecz nasz związek powoli umierał. Nie układało nam się, Aldona nawet nie ukrywała, że nie zależy jej na mnie, łączył nas tylko Sebastian. W sumie zebrałem, co zasiałem, nigdy przecież jej nie kochałem, trwałem przy niej ze względu na syna, chciałem na co dzień uczestniczyć w jego wychowaniu.
Kłopoty sprawiły, że znów zacząłem myśleć o Karo. Słodko-gorzkie to były wspomnienia, Karo zaczęła przychodzić do mnie we śnie, goniłem ją, ale nie mogłem złapać. Jak w życiu. Aldona twierdziła, że krzyczę przez sen jej imię, robiła mi o to awantury.
Wzruszałem ramionami, bo co mogłem na to poradzić. Zostałem naznaczony, należałem do Karo, na zawsze. Niech ktoś spróbuje mi powiedzieć, że słowa nie mają mocy, że to bzdura. Zabiję go śmiechem.
W chwilach zwątpienia snułem się samotnie po parku, czasem zabierałem ze sobą Sebastiana i uczyłem go puszczać kaczki. Z początku łudziłem się, że spotkam Karo, ale dziewczyna nie pokazała się, jej telefon od lat milczał, pewnie zmieniła numer.
Związek z Aldoną nie przetrwał
Sebastian był w maturalnej klasie, kiedy powiedziała mi, że odchodzi. Życzyłem jej szczęścia, którego dać jej nie mogłem. Syn zdecydował, że nie będzie się przeprowadzał, zostaliśmy we dwóch. Sebastian zmienił się w młodego mężczyznę, który wie, czego chce, postanowił studiować za granicą. Wspierałem go, ale nie wierzyłem, że mu się uda. A jednak! Mój chłopiec dopiął swego, został przyjęty na uniwersytet w Edynburgu.
Pojechałem razem z nim, trudno było mi się z nim rozstać. Po załatwieniu formalności zwiedziliśmy pobieżnie Edynburg, dokładniejsze poznanie miasta odkładając na później. Ostatni dzień mojego pobytu postanowiliśmy spędzić w uroczej Dean Village, dzielnicy leżącej poza centrum w dolinie rzeki i omijanej przez turystów. Spacer wśród zabytków i zieleni okazał się strzałem w dziesiątkę, zadowoleni i głodni rozglądaliśmy się za ulicznym żarciem, gdy usłyszałem za plecami.
– Jurek? To naprawdę ty?
Naprzeciw mnie stała moja Karo. Starsza i poważniejsza, ale wciąż ta sama.
Pewne sprawy nie ulegają zmianie, poczułem jak spadają mi z karku wszystkie zmarnowane bez niej lata. Nic nie mówiliśmy, wszystko było jasne. Pierwszy odezwał się Sebastian.
– Tato? – spytał niepewnie.
Karo przeniosła wzrok na niego.
– Ile masz lat? – spytała łagodnie.
– Dziewiętnaście – odpowiedziałem za niego. – To nie jest dziecko Pauliny, ona kłamała, nie była w ciąży, w każdym razie nie ze mną – dopowiedziałem.
Sebastian w tym momencie miał oczy jak pięć złotych, ale siedział cicho, świadomy, że patrzy na dramat dwojga ludzi. Oczy Karo wypełniły się łzami, szybko wytarła je rękawem.
– Myślisz, że o tym nie wiem? Od lat wyrzucam sobie, że wtedy uciekłam, zatarłam ślady. Wyjechałam z kraju, ukryłam się przed tobą, myślałam, że jak cię nie będę widywała, to rany się wygoją.
– I co? – spytałem cicho.
– Nie zadziałało – uśmiechnęła się lekko.
Chciałem ją pocałować, ale rzuciła spłoszone spojrzenie i pokręciła głową.
Dostaliśmy drugą szansę
Zostałem w Edynburgu dłużej, niż planowałem i to wcale nie przez syna. Karo tym razem postanowiła mi zaufać, likwidowała swoje sprawy w Szkocji i wracała ze mną do Polski. Po powrocie pierwsze kroki skierowaliśmy do naszego parku, nadrabiać zaległości w puszczaniu kaczek. Opowiedziałem Karo o staruszku i jego słowach, które podtrzymywały mnie na duchu przez te wszystkie lata.
– Wreszcie wszystko wskoczyło na właściwe miejsce, Sebastian wyjechał z domu w świat, Aldona znalazła miłość, mogłem dostać ciebie.
Karo wcale się nie zdziwiła, w rewanżu opowiedziała mi, jak chlubiąca się celtyckimi korzeniami szkocka koleżanka ni stąd, ni zowąd zaczęła się upierać, by tego właśnie dnia Karo pojechała do Dean Village.
– Wysłała mnie tam siłą, gdyby nie Glenda, nigdy byśmy się nie spotkali. Ona jednak potrafi wyczuć nadchodzące zdarzenia.
– Po prostu przyszedł nasz czas – powiedziałem.
– Dopiero teraz wszystko stało się łatwe – westchnęła Karo. – Ale straciliśmy tyle lat.
Poprosiłem, żeby nie oglądała się za siebie, sam też nie zamierzam tego robić, najważniejsze, że wreszcie jesteśmy razem. Czasem tylko jest mi żal, że właściwy czas nie przyszedł nieco wcześniej…