Reklama

Zawsze uważałem się za ojca z zasadami. Surowy, owszem. Ale sprawiedliwy. Tak mi się przynajmniej wydawało. Żona mówiła mi kiedyś, że z wiekiem serce mięknie. Śmiałem się wtedy, że to bzdury. Ale dziś… może coś w tym było.

Reklama

Córka nigdy nie potrzebowała mojej pomocy. Zawsze była twarda, zorganizowana. Sama sobie wszystko załatwiała. Nawet kiedy mąż od niej odszedł, nie przybiegła z płaczem. Po prostu wzięła się do roboty. A Jacek? Syn od małego był inny. Jakby zagubiony. Nie umiał sobie radzić. Całe życie musieliśmy go prowadzić za rękę. A potem, kiedy Ela odeszła, zostałem z tym wszystkim sam. Przez lata pomagałem synowi, jak mogłem. Dokładałem wynajmu mieszkania, do jego kursów, długów… Ostatnio córka przyszła i poprosiła o finansową pomoc dla Tomka, mojego wnuka, który dostał się na studia, poczułem coś, czego się po sobie nie spodziewałem. Wstyd.

Nie mogę ci pomóc – powiedziałem.

I od razu wiedziałem, że te słowa będą mnie prześladować do końca moich dni. Chciałem pomóc, naprawdę chciałem. Ale nie miałem nic. Wszystko oddałem Jackowi. Bo bałem się, że sam sobie nie poradzi. A teraz… teraz córka patrzy na mnie jak na obcego. I może ma rację.

Straciłem córkę

– I co ja mam mu powiedzieć? – Magda stała w przedpokoju z rękami zaciśniętymi w pięści. – Że dziadek nie pomoże, bo wszystko oddał wujkowi-nieudacznikowi?

– Nie mów tak o Jacku – powiedziałem cicho.

– A jak mam mówić? Przez całe życie robił, co chciał, a ty to finansowałeś. A ja zapracowałam sobie na wszystko sama. Tomek się dostał na te studia, wiesz, jak harował?

– Nie o to chodzi – westchnąłem. – Naprawdę nie mam już nic. Wszystko poszło na Jacka. Na jego czynsz, jakieś zaległości...

Bo on nigdy nie dorósł! – przerwała mi. – A ty go w tym utwierdzałeś. Całe życie!

Podniosłem głos, sam nie wiem kiedy:

On nie jest taki jak ty!

Zapadła cisza. Magda wpatrywała się we mnie z taką zawziętością, że musiałem odwrócić wzrok.

– No właśnie – powiedziała w końcu, cicho, zimno. – Nigdy nie był. I ty też nie byłeś taki dla mnie.

Zatrzasnęła za sobą drzwi, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. Stałem w pustym mieszkaniu i czułem, jakby mi ktoś wyciął z serca kawałek. Magda zawsze była silna. Ale dziś pierwszy raz zobaczyłem w jej oczach coś więcej niż złość. Zobaczyłem żal. I może… rozczarowanie. A ja? Ja poczułem się jak ojciec, który właśnie stracił córkę.

Zrobiło mi się go żal

–Nie wyrzucisz, prawda? – Jacek siedział na brzegu mojego łóżka, zgarbiony, jakby znów miał dwanaście lat i bał się, że zaraz dostanie karę za tłuczone szyby.

Nie jestem w stanie cię dłużej utrzymywać. Wszystko, co miałem, poszło na ciebie.

– Ale ja naprawdę się staram… Szukałem roboty. Chciałem coś złapać na magazynie, ale nie przyjęli.

– Ile jeszcze? – zapytałem zmęczonym głosem. – Ile jeszcze mam cię trzymać za rękę?

Jacek spuścił głowę. Palce mu drżały. Przez chwilę myślałem, że się popłacze.

– Nie mam gdzie iść, tato. Nie mam już nikogo.

Zrobiło mi się go żal. Tak głęboko, jak tylko ojciec może żałować syna, który całe życie tylko się potyka.

– Nie wyrzucam cię – powiedziałem. – Ale nie mogę już ci pomagać. Rozumiesz? Nie mogę.

Skinął głową. Wstał. Zanim wyszedł z pokoju, rzucił tylko:

– A Magda? Pewnie się cieszy. Zawsze była lepsza, co?

Nie odpowiedziałem. Ale w środku wszystko się kotłowało. Jedno dziecko mnie nienawidzi, drugie nie umie beze mnie żyć.

Zawiodłem sam siebie

– I co teraz zrobisz? – zapytał Heniek, mój sąsiad z trzeciego.

Siedzieliśmy na ławce pod blokiem. Słońce zachodziło leniwie, dzieciaki gdzieś w oddali grały w piłkę.

– Nie wiem. Naprawdę nie wiem – odparłem, patrząc przed siebie. – Chciałem dobrze. Zawsze chciałem. Ale coś mi nie wyszło.

Heniek nic nie mówił. Słuchał. On już wiedział, że nie trzeba komentować wszystkiego.

– Myślałem, że jak będę wspierał Jacka, to w końcu stanie na nogi. Że jak mu pokażę, że ktoś w niego wierzy… to może i on zacznie w siebie wierzyć. Ale chyba się przeliczyłem.

– A Magda? – zapytał cicho.

– Magda… – westchnąłem. – Przez to wszystko ją straciłem. Nigdy nie prosiła o nic. A jak raz przyszła, to ja... powiedziałem, że nie mam. Bo to prawda. Ale widzisz… to, co miałem dać jej, dawno już oddałem komuś, kto tylko brał.

Heniek spojrzał na mnie, kiwnął głową.

– Życie. Myślisz, że jesteś sprawiedliwy. A potem patrzysz w lustro i nie wiesz, kim jesteś.

– Dokładnie tak – szepnąłem.

I w tamtej chwili wiedziałem jedno: że straciłem nie tylko pieniądze. Straciłem coś dużo cenniejszego.

Czułem się jak dziecko

Magda otworzyła drzwi bez słowa.

– Przyszedłem porozmawiać – zacząłem niepewnie.

Wpuściła mnie. W salonie leżał stos papierów. Na wierzchu decyzja o przyjęciu wnuka na politechnikę.

– Gdzie jest Tomek? – zapytałem.

– Na korepetycjach. Sam sobie zapłacił. Z własnych oszczędności.

– Chciałem…

– Wiem, czego chciałeś – przerwała. – I wiem, co wybrałeś.

Usiadłem powoli, jakby każde ugięcie kolan miało mnie połamać.

Sprzedam auto – rzuciła. – Może wystarczy na pierwszy semestr. Potem… zobaczymy.

– Przepraszam. Ja myślałem, że Jacek…

– Myślałeś o Jacku. Zawsze. – Jej głos był spokojny, ale zimny. – A ja już nie chcę walczyć. Mam syna. I on mnie potrzebuje. Nie będę się prosić.

Milczenie wypełniło pokój jak mgła. Chciałem coś powiedzieć, cokolwiek, ale słowa ugrzęzły w gardle.

– Idź, tato – powiedziała cicho. – Nie mam siły na więcej.

Wyszedłem. Na klatce schodowej opadłem na schody. Czułem się jak dziecko, które zgubiło drogę do domu.

Musiałem być zdecydowany

– Ty chyba sobie żartujesz! – Jacek stał pośrodku kuchni z roztrzęsionymi rękami. – Chcesz mnie teraz zostawić? Teraz kiedy naprawdę próbuję?

– Próbujesz? – spojrzałem na niego. – Całe życie próbujesz.

Bo nie miałem w życiu szczęścia! – wybuchnął.

– To nie chodzi o szczęście. Chodzi o to, że poddajesz co tydzień.

– Ty też się poddałeś! – krzyknął. – I jeszcze mnie zostawiasz, bo Magda tupnęła nogą.

– Nie. Nie będę ci pomagał, bo nie mam już nic. Rozumiesz? Nic. Ani pieniędzy, ani siły. Przez lata oddałem ci wszystko, a ty co z tym zrobiłeś?

Jacek zamilkł. Zadrżała mu broda.

– Myślałem, że chociaż ty mnie nigdy nie zostawisz – powiedział cicho.

– A ja myślałem, że chociaż raz się podniesiesz sam – odpowiedziałem jeszcze ciszej.

Zamilkliśmy. Wyszedłem pierwszy. Zostawiłem go samego. Po raz pierwszy od lat – naprawdę samego.

Byłem stanowczy

Miesiąc później Jacek przyszedł do mnie w odwiedziny. Nie był już taki pewny siebie.

– Dostałem pracę – zaczął cicho.

Podniosłem wzrok. Przez chwilę nie wiedziałem, czy dobrze usłyszałem.

– Jaką?

– Budowa. Dwie zmiany. Nie pytaj, nie jest lekko.

Skinąłem głową. Coś zadrżało mi w piersi, ale nie pozwoliłem sobie na wzruszenie. Nie teraz.

– I… wyprowadzam się. Do Radomia. Tam mają mi załatwić pokój pracowniczy.

Zamilkł. Patrzył na mnie, czekając chyba, aż go zatrzymam. Nie zrobiłem tego. Wstałem i podszedłem do niego.

– To dobrze. Naprawdę dobrze.

Pokiwał głową. A potem, zanim wyszedł, dodał:

Przestań się obwiniać. Każdy z nas coś schrzanił.

Drzwi zamknęły się cicho. Zostałem sam. Ale tym razem ta samotność była inna. To nie była porażka. To był nowy początek. Może za późno. Może nieidealny. Ale jednak początek.

Edward, 70 lat


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama