„Cały adwent czekałam na odwiedziny syna, a on tylko zadzwonił. Święta dla starych ludzi to czas smutku i zwątpienia”
„Odłożyłam telefon. Nie było we mnie złości. Poszłam do kuchni, przyniosłam barszcz i postawiłam na tym świątecznym stole. Taki gest, ale bez przekonania. Siedziałam sama, w ciszy, z łyżką w dłoni, ale bez apetytu”.

Mówią, że najgorsza jest pierwsza zima po śmierci kogoś bliskiego. Moja była pięć lat temu. Zima ostra, z tych, co skuwały lodem okna od wewnątrz. Wtedy umarł mój mąż, Janek. Od tamtej pory wszystko jakoś ucichło.
Czekałam na niego
Codzienność mam cichą, oszczędną. Wstaję wcześnie – ciało starego człowieka nie potrzebuje już snu – robię herbatę, a potem znikam w szlafroku wśród tych samych gestów i milczenia. Radio – to jedyny głos, jaki bywa u mnie codziennie. Nawet już nie gotuję jak dawniej. Barszcz z kartonu, pierogi z zamrażarki. Po co więcej?
W adwencie co wieczór zapalam świeczkę w oknie i patrzę w oknach u sąsiadów, które mi przypominają, że gdzieś obok trwa życie. Zapalanie świeczki adwentowej wieczorem to mój rytuał. Tomek, mój syn, ciągle powtarza, że przyjedzie na pewno przed świętami. Zawsze tak mówi.
– Na pewno będziemy, mamo. Dzieci już się nie mogą doczekać pierników – zapewnił mnie z entuzjazmem.
– W takim razie zrobię ci barszcz, twój ulubiony – odpowiedziałam, choć dobrze wiedziałam, że w szafce mam tylko ten z kartonu.
Trzecia niedziela Adwentu minęła mi tak samo, jak poprzednie dni. Cisza, herbata, radio grające gdzieś w tle. Zapaliłam trzecią świecę na moim małym wieńcu adwentowym. Stroik był prosty, ze sklepu, ozdobiony szyszkami i brokatem. Nawet nie pachniał igliwiem. Mimo to ustawiłam go na stole z taką starannością, jakby ktoś miał mnie odwiedzić i się nim zachwycić.
Byłam sama
Podlałam kwiaty, przetarłam ramki ze zdjęciami. Jedno z nich – z wakacji nad morzem – postawiłam trochę bardziej na widoku. Tomek miał wtedy może dziesięć lat. Siedział na ręczniku, uśmiechnięty, z lodem ściekającym po ręce, a Janek robił zdjęcie. Tamte dni były głośne. Teraz wszystko wydawało się zbyt odległe, jakby działo się komuś innemu.
Później, wychodząc wyrzucić śmieci, spotkałam sąsiadkę z naprzeciwka. Stała na klatce w płaszczu, z torbą zakupów w ręku.
– Piękny ten wieniec u pani – powiedziała, spoglądając w stronę drzwi mojego mieszkania.
– Zwykły, z marketu – odpowiedziałam bez uśmiechu.
Przytaknęła, ale stała jeszcze chwilę, jakby czekała, że coś dodam, że zapytam, czy wejdzie, czy wypije herbatę. Nic takiego nie powiedziałam, tylko skinęłam głową i ruszyłam do windy. Po chwili drzwi się zamknęły.
Przygotowałam wszystko
Wróciłam do mieszkania i zamknęłam się znowu w swojej ciszy. Zawsze mówiłam, że z sąsiadką to tylko kłopoty. Wiecznie czegoś chce – a to cukru, a to jajka, a to porozmawiać, a ja już nie mam siły ani cierpliwości. Przez wiele lat byłam dla wszystkich, teraz jestem już tylko dla siebie i chcę świętego spokoju.
Usiadłam w fotelu i patrzyłam w ścianę. Czasem się zastanawiałam, czy ta samotność to rzeczywiście wina Tomka, który nie dzwoni, nie przyjeżdża, czy może ja też nie ułatwiam? Może tak bardzo przyzwyczaiłam się do swojej ciszy, że już nie potrafię jej przerwać? Może to ja nie umiem o nic poprosić?
W Wigilię wstałam wcześniej niż zwykle. Ten dzień, choćby najcichszy, nie mógł być jak każdy inny. Ubrałam się w granatową sukienkę, którą kiedyś zakładałam na święta z Jankiem i Tomkiem. Obrus wyprasowałam dzień wcześniej, świece przygotowałam rano. W mieszkaniu unosił się zapach pierogów, choć kupionych, i barszczu, który zrobiłam z kartonu, ale doprawiłam, jak lubił mój syn. Do piętnastej wszystko było gotowe. Siedziałam już przy stole, patrząc w okno. Zadzwonił telefon.
– Mamo… dzieci chore, grypa. Nie dam rady. Może po nowym roku wpadniemy – powiedział Tomek.
Zawiódł mnie
Nie odpowiedziałam od razu. Trzymałam słuchawkę, patrząc na udekorowany świąteczny stół.
– Rozumiem. Zostawię ci pierogi w zamrażarce – powiedziałam w końcu.
– Nie smuć się, dobrze?
– Nie smucę się.
Odłożyłam telefon. Nie było we mnie złości. Poszłam do kuchni, przyniosłam barszcz i postawiłam na tym świątecznym stole. Taki gest, ale bez przekonania. Siedziałam sama, w ciszy, z łyżką w dłoni, ale bez apetytu. Nie zapaliłam nawet lampek na choince. W oknach sąsiadów migały kolorowe światełka, zza ściany słychać było śmiechy, jakiś śpiew. Tutaj nie było nic, tylko barszcz z kartonu, cztery talerze i mój głos w głowie: „Na pewno przyjedziemy, mamo”.
Wtedy usłyszałam pukanie do drzwi. Krótkie, zdecydowane. Zamarłam. Przez moment pomyślałam, że to jednak on, że może… ale to nie był Tomek, to była sąsiadka.
– Przepraszam, że tak w Wigilię nachodzę… mam karpia, za dużo zrobiłam. Może pani chciałaby kawałek?
Patrzyła na mnie niepewnie, w rękach trzymałam nakryty półmisek.
Nie spodziewałam się jej
Stałyśmy tak naprzeciw siebie, dwie kobiety, dwie pustki. W końcu zrobiłam krok w bok.
– Niech pani wejdzie – powiedziałam cicho.
Postawiła półmisek na stole i usiadła ostrożnie.
– Nie znoszę Wigilii – powiedziała w końcu. – Najgorszy wieczór w roku.
– Ja też – odpowiedziałam. – Chyba dlatego siedziałam tu sama jak idiotka.
– To może przynajmniej nie bądźmy idiotkami razem? – Zaśmiała się przez łzy.
Nie wiem, jak to się stało, ale śmiałam się razem z nią.
– Wie pani… – zaczęła – zawsze mi się wydawało, że nie chce mieć pani ze mną nic wspólnego. Nawet jak mówiłam dzień dobry, to ledwo kiwała pani głową.
– Bo tak było. Myślałam, że jak zacznę się odzywać, to zaraz czegoś będzie pani chciała – odpowiedziałam szczerze. – A ja od jakiegoś czasu nie mam siły być dla kogoś. Nawet dla siebie czasem nie mam.
Popatrzyła na mnie uważnie. Nie była obrażona, raczej mnie zrozumiała.
– Ja też nie mam nikogo, kto by coś ode mnie chciał – powiedziała po chwili. – I czasem tęsknię nawet za tym, żeby ktoś przyszedł, pokrzyczał, poprosił, zostawił kubek w zlewie, cokolwiek. Bo jak nic się nie dzieje przez kilka dni z rzędu, to człowiek zaczyna czuć się jak niewidzialny.
Otworzyłyśmy się
– To czemu nigdy pani nie zapukała? – Zapytałam.
– Bo z pani drzwi wieje chłodem – odpowiedziała spokojnie. – Ale dzisiaj też było zimno u mnie i pomyślałam: jak mam usiąść znowu sama, to już wolę spróbować u pani.
Westchnęłam. Spojrzałam na świeczkę, która dopalała się na stole.
– No to może spróbujmy od początku. Mów mi Marysia.
Uśmiechnęła się lekko.
– Ela.
Nalałam jej herbaty i zorientowałam się, że ta noc nie musi być wcale pusta. Po kolacji odprowadziłam Elę do drzwi. Zanim wyszła, zatrzymała się w progu.
– Dziękuję ci, Marysiu. Już dawno nie siedziałam z nikim tak normalnie.
– Ja też – odpowiedziałam cicho.
Zamknęłam za nią drzwi i przez chwilę stałam oparta o framugę. W mieszkaniu znowu zrobiło się cicho, ale tym razem ta cisza miała w sobie coś spokojnego. Zdjęłam obrus, zdmuchnęłam świece. Jedna jeszcze się tliła, ta ostatnia, czwarta. Zostawiłam ją na chwilę. Patrzyłam, jak płomień drga, maleje, a potem znowu się podnosi. Był uparty, trochę jak ja.
Pomyślałam o Tomku i o wnukach. Może nie będzie ich też w przyszłym roku, ale są ludzie, którzy są blisko, nawet jeśli wcześniej ich nie zauważałam. Może nie warto czekać tylko na tych, którzy kiedyś coś obiecali. Może trzeba się rozejrzeć.
Maria, 72 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Sądziłam, że na mikołajki w pracy znów dostanę świąteczny kubek. Czekała mnie jednak cudowna niespodzianka”
- „Mój mąż 6 grudnia w tajemnicy poszedł w odwiedziny do sąsiadki. Dał jej coś więcej niż mały prezencik na mikołajki”
- „Syn miał mi za złe, że nie zaprosiłam jego narzeczonej na Boże Narodzenie. Przecież nawet nie są po ślubie”