„Casanova z sanatorium miał siwe włosy i pięknie pachniał. Ale to jego list sprawił, że znów poczułam się kobietą”
„Patrzył na mnie długo. I nagle pierwszy raz zobaczyłam w nim mężczyznę, który się pogubił. I który może mówić prawdę – ale zbyt późno. Wyszłam. Nie zatrzymał mnie. A ja nie obejrzałam się za siebie”.

- Redakcja
Odkąd umarł mój mąż, dni zlewały się w jeden długi, cichy ciąg. Rano budziłam się sama, bez jego ciepła obok. Cisza stała się moim jedynym towarzyszem. Najpierw było mi z nią trudno, potem się przyzwyczaiłam, w końcu pogodziłam się z tym, że już tak będzie zawsze. Gdy się z kimś spędzi czterdzieści lat, trudno potem nauczyć się samotności. A może się nie da. Może to tylko złudzenie, że człowiek się przyzwyczaja – tak naprawdę po prostu cichnie.
Uśmiechnęłam się z lekkim niedowierzaniem
Pierwszy dzień w sanatorium pachniał smażonym dorszem i majerankiem. Jadalnia pełna była starszych pań w pastelowych swetrach i mężczyzn z brzuszkami wystającymi spod marynarek. Usiadłam przy wolnym stoliku, starając się nikogo nie rozpraszać swoją obecnością. Obserwowałam salę.
– Wolne? – mężczyzna zapytał z uśmiechem.
Skinęłam głową, nie patrząc mu w oczy.
– Wiktor – powiedział, wyciągając rękę.
Spojrzałam na niego. Był zadbany, elegancki i pachniał czymś drogim. Zbyt pewny siebie, jak na kogoś, kto dopiero co usiadł do zupy pomidorowej. Uśmiechnęłam się z lekkim niedowierzaniem.
– Urszula – odpowiedziałam krótko.
Reszta kolacji minęła mi jak we śnie. Wiktor opowiadał z humorem o tym, jak pomylił saunę z gabinetem masażu. Sypał anegdotami. Kobiety siedzące przy stoliku obok chichotały jak nastolatki. Też się zaśmiałam, choć długo się broniłam. A potem, jakby nigdy nic, zapytał:
– Może przejdziemy się po kolacji? Tu podobno piękny park.
Zawahałam się.
– Jutro mam zabieg wcześnie rano.
– Tym bardziej trzeba się dotlenić. Ta noc aż prosi się o spacer – powiedział, wskazując na drzwi.
Zgodziłam się. Sama nie wiem dlaczego. Może dla odmiany. Może dla tego uśmiechu. Albo może dlatego, że pierwszy raz od miesięcy poczułam się widziana.
Serce zabiło mi mocniej
Z każdym dniem Wiktor stawał mi się bliższy. Czekał po zabiegach z kawą i drożdżówką, podpowiadał imiona pielęgniarek, wiedział, gdzie w parku rosły konwalie. Opowiadał mi o dawnych czasach, kiedy grywał w teatrze amatorskim, o swojej żonie – krótko, delikatnie – i o samotności, której się nie spodziewał. Był czuły, uważny, jakby naprawdę obchodziło go, co czuję. Wpadłam w to. Tak po prostu. Po raz pierwszy od lat zaczęłam malować usta i prostować grzywkę.
– Masz bardzo ciekawy uśmiech – powiedział pewnego wieczoru, kiedy siedzieliśmy na ławeczce przy fontannie. – Taki trochę nieśmiały, ale jak już się pojawi, to nie sposób oderwać wzroku.
– Przestań – roześmiałam się. – Mówisz tak do wszystkich kobiet?
– Nie. Tylko do tych, które chcę pocałować – odpowiedział spokojnie.
Milczałam, ale serce zabiło mi mocniej. Przerażało mnie to. Pewnego ranka zobaczyłam, jak ściska dłoń pielęgniarki, której imienia nawet nie znałam, a ona śmiała się, jakby znała go od lat. Wieczorem starsza pani z mojego piętra rzuciła mimochodem:
– On tu jest co roku. I zawsze znajdzie sobie towarzyszkę. Taki typ. Wie, co powiedzieć, jak spojrzeć.
Zamarłam.
– A może się pani myli? – spytałam z wymuszoną obojętnością.
– Oby – odparła.
Wróciłam do pokoju z dziwnym ciężarem w piersi. I pytaniem, które zaczęło mnie drążyć: czy ja też jestem tylko kolejną „towarzyszką na turnus”?
Nie chciałam tego wiedzieć
Zaciskałam palce na filiżance. Wiktor siedział naprzeciwko mnie, z tym swoim wiecznym uśmiechem i spojrzeniem, które jeszcze kilka dni temu rozpalało we mnie coś, o czym sądziłam, że dawno wygasło.
– Powiedz mi… ile razy byłeś tu wcześniej? W tym sanatorium?
Uśmiech mu zgasł. Na moment. Krótki, ale wyraźny. Milczał. A ja czekałam. Nie miałam zamiaru mu pomagać. Nie tym razem.
– Kilka razy – przyznał w końcu.
– I zawsze spędzałeś czas z jakąś kobietą? – spojrzałam prosto w jego oczy.
Spróbował się zaśmiać.
– Czy to przesłuchanie?
– To pytanie – odparłam chłodno.
W końcu westchnął.
– Tak. Miałem kilka... znajomych. Z tobą jest coś innego.
Nie odezwałam się. Wiedziałam, że nie było sensu udawać, że mnie to nie dotknęło.
– Naprawdę cię lubię. Jesteś inna. Z tobą czuję, że…
– Nie kończ – przerwałam mu. – Nie chcę tego słuchać.
Patrzył na mnie długo. I nagle pierwszy raz zobaczyłam w nim mężczyznę, który się pogubił. I który może mówić prawdę – ale zbyt późno. Wyszłam. Nie zatrzymał mnie. A ja nie obejrzałam się za siebie.
Czułam się jak idiotka
Wróciłam do domu kilka dni później. Bez słowa pożegnania. Bez uśmiechu. Wiktor nie próbował mnie zatrzymać. Nie przyszedł, nie napisał, nie czekał na przystanku. Czułam się wtedy jak idiotka – stara, naiwna idiotka, która dała się złapać na kilka uprzejmych słów i uśmiech spod siwych włosów. W domu czekała na mnie cisza. Zegar dalej tykał. Herbata dalej smakowała byle jak. Coś się zmieniło – nie potrafiłam już się oszukiwać, że wszystko jest w porządku. Bolało. Bardziej niż się spodziewałam.
Po dwóch tygodniach znalazłam w skrzynce list. Ręcznie napisany, z nadawcą – Wiktor M. Nie otworzyłam go od razu. Leżał przez dzień na stole. Dopiero wieczorem, z herbatą i drżącymi rękami, rozdarłam kopertę.
„Uciekłem, bo się przestraszyłem. Bo naprawdę cię polubiłem. Bo wiedziałem, że jeśli ci powiem prawdę, odejdziesz, a ja już nie miałem siły na kolejne pożegnanie. Jestem poważnie chory. Ukrywałem to, bo nie chciałem litości. Jeśli jeszcze chcesz… Spotkaj się ze mną”.
Zamilkłam. List opadł mi z rąk na stół. Przeczytałam go jeszcze raz, tym razem na głos. I znów. Zaczęłam mówić do siebie.
– Co ty narobiłeś, Wiktorze… Co ja mam z tym teraz zrobić?
I znów w moim salonie zagościła cisza. I już nie była obojętna. Teraz miała jego imię.
Kochałam go
Hospicjum nie wyglądało jak miejsce, w którym ludzie czekają na śmierć. Białe ściany, kwiaty w wazonach, zapach lipy zza okna. Pielęgniarka zaprowadziła mnie pod drzwi pokoju Wiktora i uśmiechnęła się delikatnie.
– Codziennie mówił, że może pani przyjdzie. Dzisiaj nie przestaje patrzeć na drzwi.
Kiedy weszłam, jego oczy błyszczały.
– Ula… – wyszeptał.
Podeszłam i usiadłam przy jego łóżku. Nie umiałam mówić, nie umiałam płakać. Tylko trzymałam go za dłoń.
– Nie zasłużyłem, żebyś przyszła. Marzyłem, że… choć na chwilę.
– Ciii... – przerwałam mu. – Po prostu bądź.
– Bałem się. Nie tylko ciebie. Siebie. Że jeszcze potrafię kogoś pokochać… I że to ty – wyszeptał z trudem. – Nie chciałem cię obciążać.
– Obciążyłeś mnie tym, że zniknąłeś – powiedziałam, ściskając mocniej jego dłoń. – Jestem. Choćby po to, żebyś nie odszedł sam.
Zamknął oczy. Łza spłynęła mu po policzku.
– Zostań jeszcze chwilę.
Zostałam. Całą noc. A potem kolejne dni. Czy to była miłość? Nie wiem, ale była między nami prawda. I czułość, której tak bardzo brakowało. Ostatniego dnia mojego pobytu powiedział:
– Dziękuję, że dałaś mi jeszcze raz poczuć, że żyję.
Przez chwilę byłam szczęśliwa
Wróciłam do pustego mieszkania. Już nie czekał na mnie żaden list, żadne spojrzenie, żadna rozmowa przy herbacie. Coś się we mnie zmieniło. Nie potrafię tego ubrać w słowa. Kilka tygodni później Wiktor odszedł. Jednak nie zabrał ze sobą wszystkiego. Zostawił mi coś więcej. Dał mi parę tygodni, które miały w sobie więcej czułości niż całe moje samotne miesiące po śmierci męża. Nie wiem, czy to była miłość. Wiem, że w jego obecności znów poczułam, że istnieję – nie jako wdowa, nie jako matka, ale jako kobieta.
Czasem nachodzi mnie myśl, czy to wszystko nie było tylko grą. Czy nie byłam kolejną, którą Wiktor potrafił uwieść? Wtedy przypominam sobie, jak trzymał moją dłoń ostatniego dnia. Jak mówił szeptem, że nie chce umierać sam. I jak po raz pierwszy – i ostatni – niczego nie udawał. Życie nie jest czarno-białe. Może czasem warto dać się oszukać, jeśli to pozwala przez chwilę znów kochać. Może każda taka chwila, nawet jeśli kończy się bólem, ma sens. Może właśnie z tego utkane jest nasze życie – z chwilowych oddechów między ciszą.
Urszula, 68 lat
Czytaj także:
- „Teściowa uraczyła mnie słodkimi borówkami. Myślałam, że to miły gest, ale miał on jeszcze inne, głębsze przesłanie”
- „Myślałam, że urlop z przyszłymi teściami będzie sielanką. Ale już pierwszego dnia poczułam zimny dreszcz na plecach”
- „Po śmierci męża do mojej altanki zaczął zaglądać uczynny sąsiad. Tak sumiennie, że rychło awansował na mego adoratora”