„Chadzałem na stypy, by najeść się do syta i pocieszać chętne wdowy. Sens życia znalazłem na cmentarzu”
„Kiedy szedłem na drugi pogrzeb, miałem już pewien plan, choć nie do końca wiedziałem, co chcę osiągnąć. Byłem otwarty na nowe doświadczenia i nie wykluczałem szansy na uczestnictwo w stypie”.
- Mirek, 42 lata
Gdy dostrzegłem, że dobrobyt nie jest wieczny, a lojalność mojej partnerki zaczęła słabnąć, zdecydowałem się podjąć kroki obronne. Jak się okazuje, teraz jestem w dobrej sytuacji: nieruchomości zakupione na "słupa" nie zostały zauważone przez komornika ani "papugę" mojej żony, więc nie musiałem być skazany na życie pod mostem. Apartamenty w Krakowie wynajmuję studentom, a sam zamieszkałem w Częstochowie.
Dochód z wynajmu wystarcza mi na skromne życie, dlatego zdecydowałem o przejściu na emeryturę i skupieniu się na sobie: dłuższy poranny odpoczynek, obejrzenie filmu, leniwe poranki, kiedy to do południa mogę chodzić tylko w piżamie. Po latach ciężkiej pracy, niedosypiania, konfliktów z ludźmi i urzędami ten konkretny model spędzania reszty mojego życia wydawał mi się niezwykle kuszący. Po południu planuję zwiedzanie miasta, które jest dla mnie zupełnie nieznane, kino, filiżanka kawy w kawiarni...
Wizja w głowie prezentowała się o wiele bardziej atrakcyjnie niż rzeczywistość – zaledwie po dwóch tygodniach miałem już dość leniwego stylu życia. Turystyka także nie spełniła oczekiwań, ponieważ po klasztorze na Jasnej Górze i jednej długiej ulicy, ciekawe miejsca się skończyły, a przyjemna kawiarnia okazała się małomiasteczkowym miejscem z astronomicznymi cenami.
Jednak najbardziej przytłaczające było uczucie, że nie znam nikogo, nie mam żadnej osoby, do której mógłbym się odezwać. Czułem się jak nikt ważny w nieznanym mieście, a wszystko wskazywało na to, że nie mam szans na zasłużenie na uwagę osób, które żyły obok mnie. Uświadomiłem sobie, że gdyby coś mi się stało, nikt by na to nie zwrócił uwagi, co więcej, nikt by nie dowiedział się o mojej śmierci, dopóki mój ciało nie zaczęłoby zanieczyszczać powietrza w klatce schodowej. Internetowe kontakty okazały się bezwartościowe – być może byłem już zbyt stary na takie nowości? Wydawało się, że moje perspektywy nie są zbyt obiecujące i mogę skończyć jako samotny, zgorzkniały mężczyzna.
Nie widzę przeszkód, mogę się tam udać
Możliwe, że to przygnębienie skłoniło mnie do odwiedzenia miejskiego cmentarza, chociaż równie dobrze mogłem po prostu postanowić zobaczyć coś nowego. Nie jest tajemnicą, że projektowanie cmentarzy może być bardziej fascynujące niż miejska architektura, ale tym razem tak nie było – nekropolia przypominała miasto. Przechadzałem się ścieżkami między nagrobkami wykonanymi z chińskiego podróbki marmuru, czytając wyryte laserem nazwiska tych, którzy spoczywali poniżej. Przypadkowo znalazłem się w grupie osób żegnających swojego bliskiego.
Zobacz także
Zdecydowałem się na nieprzeciskanie między zanurzonymi w modlitewnym skupieniu osobami, więc postanowiłem zatrzymać się i z zainteresowaniem obserwować obrzęd. Byłem zaskoczony faktem, że trumna była teraz transportowana za pomocą czegoś na kształt windy, a także nieznane mi dotąd dywaniki naśladujące trawę, którymi dokładnie pokrywa się obszar wokół grobu tak, aby nie kojarzył się on z ziemną jamą, lecz raczej z przytulnym zakątkiem... Ostatni raz na pogrzebie byłem dawno temu, więc te nowoczesne rozwiązania nieco mnie zbiły z tropu.
Zdecydowałem, że zostanę na dłużej, aby przyjrzeć się, jak będą rozbierać scenografię i czym zapełnią trumnę. Może jakimś materiałem poliestrowym importowanym z Azji?
– Serdecznie zapraszam na skromne przyjęcie w restauracji – przerwał moje rozmyślania głos zza pleców.
Za mną stała młoda dama w czarnej sukience
Niewątpliwie była z rodziny zmarłego. Chciałem jej wyjaśnić, że jestem tylko przypadkowym obserwatorem i nie mam pojęcia, kogo wszyscy tu żałują, ale udało mi się tylko odmówić skinieniem głowy.
– Obraziłby pan rodzinę, odmawiając – powiedziała, patrząc na mnie oczami zaczerwienionymi od łez.
Nie pragnąłem obrazić kogokolwiek, dlatego bez sprzeciwu przyłączyłem się do grupy żałobników, którzy wsiadali do autobusu. W ten sposób, mimo braku ochoty, znalazłem się w restauracji podczas tradycyjnej stypy. Na szczęście, gości było naprawdę wiele, więc nikt nie interesował się moim związkiem z osobą zmarłą. Przy stoliku, przy którym zasiadłem, towarzyszyło mi bardzo miłe małżeństwo w średnim wieku. Mieliśmy naprawdę przyjemną rozmowę, która nie ograniczała się jedynie do tematu śmierci.
Poczułem, że są autentycznie zaintrygowani poradami, które byłem w stanie im przekazać na temat zarządzania firmą. Właśnie rozpoczęli swoją działalność w sektorze, z którego niedawno odszedłem. Na koniec naszej dyskusji, podzieliliśmy się numerami telefonów, aby utrzymać stały kontakt. Rzeczywiście, kilkukrotnie do mnie dzwonili, pytając o różne kwestie, a nawet zaprosili mnie raz na grillowanie. To nie była wielka sprawa, ale w końcu udało mi się nawiązać relacje, które nie zakończyły się po pierwszym spotkaniu.
Kiedy szedłem na drugi pogrzeb, miałem już pewien plan, choć nie do końca wiedziałem, co chcę osiągnąć. Byłem otwarty na nowe doświadczenia i nie wykluczałem szansy na uczestnictwo w stypie. Uważnie słuchałem rozmów dookoła, aby uzyskać jakiekolwiek informacje o zmarłym, którego pożegnaliśmy. Zapamiętałem jego imię, nazwisko, datę urodzenia i śmierci. Człowiek ten był w moim wieku, ale wydaje się, że miał bardziej szczęśliwe życie, skoro pozostawił po sobie prawdziwy smutek u żony i dwojga dorosłych dzieci.
Również Tadeuszowi by to przypasowało
Oglądając moment, w którym żegnały się one ze zmarłym mężem i ojcem, przejęło mnie wzruszenie, jednak myśli skupiały się na mnie. Nikt nie uroniłby za mną łez. W gardle czułem dyskomfort, a w moich oczach pojawiły się łzy. Jakie to nędzne życie! Nadszedł najwyższy czas, aby je wykorzystać w lepszy sposób niż do tej pory. Postawiłem się w kolejce po porcję piasku, którym obsypałem trumnę, a następnie złożyłem wyrazy współczucia stojącej obok wdowie.
Gdy ceremonia dobiegła końca, poczułem, że stałem się w pełni uczestnikiem żałoby i bez poczucia winy dołączyłem do osób udających się na stypę. Liczyłem na to, że znowu uda mi się zniknąć wśród zgromadzonych gości i nikt nie zacznie dopytywać o moje relacje ze zmarłym. Jednak, niestety, tuż przed wejściem do lokalu, zaczepiła mnie żona zmarłego.
– Na uroczystości pogrzebowej zobaczyłam płynące z pana oczu łzy, choć przecież nie jesteśmy sobie znani – powiedziała, chwyciwszy mnie za łokieć. – Jaką rolę w pana życiu pełnił mój mąż?
– Uświadomił mi ulotność istnienia – powiedziałem spontanicznie, ale szybko zdałem sobie sprawę, że szczerość nie zawsze jest zaletą; ta kobieta potrzebowała raczej duchowego wsparcia, a nie problemów z nieznajomym. – Pewnego razu uratował mi życie – dodałem, przerażony myślą, że pogrążam się w kłopotach. – To już dawna historia, naprawdę.
– Czy to Tadeusz ocalił panu życie? – zmartwienie zniknęło z jej spojrzenia, natomiast twarz odbijała zdziwienie i zainteresowanie. – Musi pan bezwzględnie podzielić się z nami tą historią. Jola, Zbyszek! Wygląda na to, że nie byliśmy świadomi całej prawdy na temat waszego tatusia. Proszę, niech pan zacznie.
Dookoła mnie zgromadziła się grupa ciekawych sensacyjnych informacji odbiorców. Oczekiwali na coś wyjątkowego, na szczegóły, które ukażą imponujący charakter osoby, która odeszła.
Czy mogłem ich rozczarować?
– To zdarzyło się naprawdę dawno – zacząłem niepewnie, ale zainteresowanie moich słuchaczy podsycało moją pomysłowość. – Wraz z Tadzikiem uczestniczyliśmy w harcerskim obozie, kiedy byliśmy jeszcze w szkole podstawowej. Nie jestem pewien, ile lat mogliśmy wtedy mieć, być może dwanaście, na pewno nie więcej. Miałem miejsce w innym obozie niż Tadzik, ponieważ nasza drużyna pochodziła nie z Częstochowy, ale z... z Katowic, jednak znałem go z widzenia. Kto go nie znał? Wszystkie dziewczęta, to znaczy harcerki, były nim zachwycone. Wszystko przez tę gitarę. Dziewczyny były oczarowane, kiedy grał.
– Mój ojciec potrafił grać na gitarze? – pani Jola spojrzała z rozbawieniem na swoją matkę. – Nie słyszałam o tym nic.
Zaskoczona wdowa podniosła brwi, a ja zdecydowałem, że muszę nieco zwolnić, aby moja opowieść była bardziej wiarygodna.
– Ach, co tam – machnąłem ręką z niedbałą miną. – W tej chwili nie określiłbym tego mianem grania, ale coś tam na pewno wydobywał z instrumentu. A że nikt inny nie potrafił tego robić lepiej, Tadzik stał się gwiazdą rock'n'rolla. To dlatego go zapamiętałem... Chociaż nie tylko z tego powodu, bo przecież uratował mi życie. Tak, wydostał mnie z wody, kiedy już byłem przekonany, że to koniec.
Liczba słuchających naszych rozmów rosła, podczas gdy ja opisywałem, jak młody Tadeusz holował mnie do brzegu, następnie stosując technikę resuscytacji, której nauczył nas nasz przewodnik drużyny. Było ciekawie obserwować, jak narastała duma wokół Tadeusza. Pogrążona w żałobie kobieta nawet zapłakała, utrzymując, że to z powodu szczęścia. Wszyscy poklepywali mnie po ramionach, jakby to ja byłem bohaterem, a pani Jola objęła mnie i ucałowała w policzek.
Następnie wznieśliśmy toast w hołdzie zmarłemu, a goście rozeszli się w mniejsze grupy, dyskutując na temat mojego opowiadania lub przypominając sobie różne interesujące epizody z życia nieżyjącego. Jestem przekonany, że to był wspaniały pogrzeb, który Tadeusz także by docenił.
Tydzień później udałem się na następny pogrzeb, jednak postanowiłem zmienić cmentarz, aby uniknąć spotkania w tym samym miejscu podczas stypy. Personel mógłby mnie już pamiętać... Bycie obecnym na stypach stało się moją regularną aktywnością. W ciągu miesiąca uczestniczyłem na dwa, trzy pogrzeby. Niekiedy przeglądałem nekrologi w lokalnych gazetach i przygotowywałem się na określony pogrzeb, a innym razem postępowałem spontanicznie, na podstawie nagłego impulsu. Właśnie w ten sposób popełniłem swoje pierwsze faux pas.
W dniu tym bez żadnych szczególnych planów odwiedziłem cmentarz, z zamiarem złożenia bukietu kwiatów na grobie Tadeusza. Zatrzymałem się przy wejściu, gdyż moją uwagę zwróciły dwie nowe klepsydry. Okazało się, że pochowano niedawno mężczyznę, który był ode mnie starszy tylko o kilka lat, a co więcej, nosił moje imię, co uznałem za oznakę.
Z daleka dostrzegłem znany pojazd przedsiębiorstwa pogrzebowego, zaparkowany na bocznej ścieżce. Delikatnie zbliżyłem się do grobu, do którego w tym momencie opuszczano trumnę i dołączyłem do skromnego zgromadzenia ludzi. Wymknąłem się trochę do przodu i przy otwartym grobie położyłem bukiet kwiatów. Zaskoczona wdowa, która stała obok, podniosła głowę i spojrzała na mnie z zaskoczeniem.
Nie obdarzałem jej spojrzeniem pełnym pośpiechu. Miałem na swoim koncie doświadczenia oraz posiadałem dobre intencje, co skutkowało brakiem obaw. Złożyłem jej wyrazy współczucia, a ona odwzajemniła to smutnym uśmiechem, nie przestając na mnie patrzeć. Muszę stwierdzić, że była atrakcyjną kobietą, a czas żałoby tylko podkreślał jej urok i dodawał tajemniczości.
Jakie rozwiązanie wybrać, by zdobyć jej serce?
"Ta wdowa to prawdziwa perła" – ta myśl przemknęła mi przez głowę, a potem poczułem wstyd za brak powagi wobec tajemnicy śmierci. Niewielka grupa osób uczestniczących w żałobie zaczęła się stopniowo rozpraszać, co wskazywało na to, że nie będzie organizowana żadna stypa. Powinienem był zniknąć razem z nimi, jednak postanowiłem zostać, by po raz pierwszy zobaczyć, jak zakopuje się trumnę.
– Czy pan znał zmarłego? – usłyszałem niespodziewanie cicho brzmiący kobiecy głos.
Potaknąłem, nie odwracając się w stronę rozmówcy. Moją uwagę przyciągnął napis na krzyżu, który był oparty o grób. Zmarły nie nosił mojego imienia, najwyraźniej pomyliłem ceremonie. W mojej głowie zaświeciło się czerwone światło ostrzegawcze, jednak nie przejąłem się tym zbytnio. Przecież improwizacja stała się moim codziennym chlebem.
– Tak – potwierdziłem, uśmiechając się smutno do pogrążonej w żałobie kobiety. – Kiedyś uratował mi życie.
W jej spojrzeniu zauważyłem ciekawość, ale i coś jeszcze... Zabawę?
– Jak pan zauważył, nie miał wielu znajomych – podkreśliła, wykonując gest dłonią.
Rzeczywiście, pomijając pracowników firmy pogrzebowej, byliśmy tu tylko my.
– Proszę bardzo, zapraszam na kawę – zaproponowała z lekkim uśmiechem. – Trochę się ogrzejemy, a pan mi opowie o tej niezwykłej historii, co pan na to? Proszę...
Pomimo tego, że w moim umyśle zapaliła się ostrzegawcza czerwona lampka i zaczęło dzwonić alarm, postanowiłem zignorować te sygnały. Zaintrygowała mnie bowiem kobieta w czarnym ubraniu. Wydawało mi się, że nie prezentuje ona wystarczającej ilości smutku po stracie swojego męża. Wręcz przeciwnie, jej oczy błyszczały figlarnym blaskiem, co sprawiało wrażenie, jakby nieustannie ze mną flirtowała.
Relacjonowałem jej moje przygody z obozu harcerskiego, kiedy to uniknąłem kąpieli wodnej, uatrakcyjniając historię kilkoma nowymi epizodami przy ognisku, ponieważ stara opowieść zaczęła mnie męczyć. Z zainteresowaniem wysłuchiwała, pytała o detale i motywowała mnie do odkurzenia innych wspomnień, a ja, jak głupiec, niewzruszenie kontynuowałem opowieść.
Była godna popełnienia grzechu
– Oto prawdziwa perła narracji – oznajmiła na koniec, pokrywając koszt kawy i dwóch porcji koniaku. – Tyle że to fikcja. Nie mam pojęcia, co pan próbował osiągnąć poprzez to oszustwo, ale na koniak na pewno Pan zasługiwał, chociażby z tego względu, że zdecydował się Pan odwiedzić grób mojego brata. Był to prawdziwy łajdak i niewielu, którzy pojawili się na pogrzebie, to moi przyjaciele. Nie posiadał on żadnych przyjaciół. Był alkoholikiem oraz przestępcą, a na obozy skautów nigdy nie wyjeżdżaliśmy... W każdym wypadku świetnie się bawiłam, za co jestem wdzięczna. Jeśli pan myślał o czymś więcej niż o brandy, zostały długi po zmarłym. Możemy je podzielić. No i oczywiście, jeszcze jest do posprzątania mieszkanie. W końcu, panu uratował życie, mógłby pan pomóc posprzątać bałagan po "przyjacielu".
– Zgadzam się – odpowiedziałem. – Mój kalendarz nie jest specjalnie napięty.
Zwróciła na mnie pełną uwagę, po czym na serwetce zanotowała swój numer telefonu i przekazała mi go, mówiąc:
– Nie jestem jeszcze w stanie pana zrozumieć, ale nie wygląda pan na kogoś złego. Pana telefon mile widziany, może faktycznie zdecyduję się na zaakceptowanie pomocy, ale musi mi pan wytłumaczyć, dlaczego opowiadał te poruszające historie. To jest ciekawość zawodowa, jako psycholog nigdy nie spotkałam się z takim fenomenem.
Następnie dama opuściła lokal, a ja zastanawiałem się, co wymyślić, aby ją zaintrygować, kiedy do niej zadzwonię. Naprawdę była warta grzechu.