Reklama

Kiedy skończyłam trzydzieści siedem lat, mama stwierdziła, że ma dosyć mojego wydziwiania, i właśnie wspólnie z ciotkami znalazły mi rewelacyjnego kandydata na męża.

Reklama

– Tylko mi tu nie machaj przed nosem, że jesteś singielką. Może i jesteś, ale najwyższy czas dorosnąć. Rodzinny obiad w następną niedzielę o piętnastej. Jak Mania słusznie zauważyła, musisz iść do fryzjera i zrobić paznokcie. Najlepiej żele, tych tak łatwo nie zgryziesz. Umówiłam cię u Zuzi na sobotę, na dziewiątą rano. I nie chcę słyszeć żadnych ale. Jasne? – jak zwykle mama powiedziała to na jednym ciągu, bez możliwości, bym się w którymś momencie wcięła.

Byłam tego dnia akurat w nędznym nastroju i nawet kłócić mi się nie chciało, więc mruknęłam, że jasne, i rozłączyłam się, po czym przewróciłam na drugi bok.

Była środa. Osiemnasta. Godzinę wcześniej wróciłam z pracy. Do pustego domu. Wysprzątane dwa pokoje z kuchnią i łazienką. Niedawno zrobiłam remont i pomalowałam wszystko na indygo. Z białymi podsufitkami i białymi drewnianymi cokołami. Modnie. Białe narzuty, białe wazony. Psiapsióły cmokały, że tak elegancko. Że też by chciały tak mieć, ale białe narzuty jak magnesy przyciągają lepkie paluszki ich pociech i brudne łapy psów. Zazdrościły mi porządku, spokoju i wolności. A mi było przeraźliwie smutno w tym chłodnym, modnym mieszkaniu. Pustym.

Nie potrzebowałam randek. Pragnęłam uczucia, ciepła…

Bo tak naprawdę nie byłam singielką. Mam kilkoro znajomych singli. To inny stan umysłu i duszy. Oni to lubią. Realizują się w byciu samym. Ja nie byłam sama, lecz samotna. Nie pomagały krótkie przelotne związki – ale czy kilka randek pod rząd można nazwać związkami? Raczej kontaktami dla obopólnej przyjemności, zabawy. Jednak ja już jakiś czas temu zorientowałam się, że potrzebuję czegoś więcej. Uczucia. Zaufania. Ciepła. Intymności.

Zobacz także

Tyle że brak było kogoś, z kim mogłoby się to urzeczywistnić. Podobno, jak twierdziła moja starsza o siedem lat siostra (mąż, dwójka dzieci), jestem zbyt wybredna. Oczekuję nie wiadomo czego. Rycerza na białym koniu. Księcia z bajki. No, z pewnością nie chciałabym takiego męża jakiego ona ma – głupiego, wrednego, który uważa, że pozjadał wszystkie rozumy, w przeciwieństwie do reszty świata, ze szczególnym uwzględnieniem żony i dzieci.

– Ale kiedy nadejdzie starość… – próbowała mi wyjaśnić Majka, dlaczego nie wykopie idioty z domu.

– …to będziesz wdową, bo nie wróżę mu długiego życia przy jego podejściu do własnego ciała – wcięłam się. Facet jadł, pił, palił, i to wszystko nie ruszając się z kanapy przed telewizorem. Gdyby nie musiał chodzić do pracy, pewnie by dostał na tyłku odleżyn. – Niepotrzebny mi arogancki książę, tylko ktoś normalny. Normalny w nieco innym sensie niż twój Wacek. Problem w tym, że porządni normalni są już zajęci.

– To się trzeba było zakręcić wokół kogoś normalnego, kiedy miałaś dwadzieścia lat. Teraz bierz, co jest dostępne – i spojrzała na swojego męża, a przez jej twarz przemknął błysk niechęci.

– Nie mam w kim się zakochać – mruknęłam.

Wtedy Majka popatrzyła na mnie z dziwnym wyrazem twarzy.

– Przecież wiesz, że miłość jest przereklamowana. To ból, rozczarowanie, poczucie klęski. Najpierw euforia, a potem depresja. A im wyżej wzlecisz, tym upadek jest boleśniejszy – znów spojrzała na Wacka, ale tym razem w jej oczach ujrzałam dogłębny smutek.

Pamiętałam, kiedy się poznali. Zakochała się w nim bez pamięci. Wtedy był przystojny, pewny siebie, nawet czarujący. Ci, którzy go nie kochali – czyli wszyscy oprócz Majki – widzieli jego charakterologiczne i osobowościowe braki. I rzeczywiście okazał się oszustem matrymonialnym – dupek wylazł z niego dopiero po ślubie.

Szczerze mówiąc, wokół widziałam prawie same nieszczęśliwe związki. Jedno na pięć było znośnych. Miłość jest przereklamowana, to fakt. Może dlatego związki z rozsądku zaczynają wracać na Zachodzie do łask? Tak gdzieś czytałam. Jeśli ludzie się właściwie dobiorą, to mogą przeżyć dobre życie, nawet się nie kochając. A może właśnie dlatego, że nie będzie między nimi miłości. Dawne swatki nie łączyły ludzi po to, by się pokochali, lecz po to, by zapewnili sobie nawzajem dobre, spokojne życie.

Usiadłam na kanapie i spojrzałam na siebie w lustrze wiszącym na ścianie.

– Chcesz mieć rodzinę, dzieci, więc może już czas przestać gonić za mrzonką? – powiedziałam do siebie.

Poszłam do fryzjera, zrobiłam sobie żelowe paznokcie, i grzecznie przyszłam do mamy na niedzielny obiad randkowy. Stefan był starszy ode mnie o pięć lat, nieco łysawy, sympatyczny. Miał własną niewielką firmę, był pracowity i ogarnięty. Spokojny. Polubiłam go.

Przygotowania do ślubu ruszyły pełną parą

W ciągu trzech następnych miesięcy grzecznych randek wciąż się lubiliśmy, odkryliśmy wspólne zainteresowania, co dawało szansę na to, że zostaniemy przyjaciółmi. Któregoś wieczoru u mnie w domu, po kolacji, zrobiliśmy krok dalej. Pocałował mnie. Było w porządku. Żadnych motyli ani palpitacji, ale też żadnego wstrętu. Wzięłam Stefana za rękę i poprowadziłam do sypialni. Seks też był w porządku. Bez fajerwerków, ale szczerze mówiąc, z poprzednimi partnerami też ich nie miałam.

Zasnęłam usatysfakcjonowana.

Obudziłam się w środku nocy z twarzą zalaną łzami. Serce miałam ciężkie, jakby rodziła się w nim czarna dziura, która rosła, zasysając materię wokół.

– Nie rób mi tego – wyszeptałam, choć wtedy nie wiedziałam, dlaczego i kogo miałam na myśli.

Obok mnie Stefan chrapnął jakby w odpowiedzi. Odwróciłam się, przykryłam głowę kołdrą i zasnęłam.

Rano po śnie nie było już śladu.

Datę ślubu ustaliliśmy na za trzy miesiące. Mama załamywała ręce, że to niewiele czasu, ale wytłumaczyłam jej, że nie chcemy wielkiego wesela. Postanowiliśmy pieniądze wydać na podróż do Włoch i lepiej się poznać.

– Może go pokochasz – rozmarzyła się mama, gdy to powiedziałam.

– Nie potrzebuję miłości – powiedziałam. – Mam złe obserwacje.

– Obserwacje, też mi coś. Potrzebujesz doświadczenia, wtedy będziesz mogła powiedzieć, czy potrzebujesz miłości czy nie.

Ręka mi drgnęła i ukłułam się w palec igłą. Akurat zszywałam rozerwany brzeg sukienki. Gdzieś na granicy przypomnienia coś się wzburzyło. Jakby coś tłukło w ścianę i krzyczało: tu jestem! Chciałam uchwycić to coś, przyjrzeć się mu, ale wtedy do pokoju wpadła Majka z jakimiś plotkami i wrażenie uleciało.

Zrobiłam się nerwowa, zirytowana, wpadłam w panikę

Przygotowania ruszyły pełną parą. Stefan włączył się aktywnie i z każdym dniem udowadniał, że fajny z niego facet. Coraz bardziej cieszyłam się, że będzie moim mężem. A jednocześnie coraz częściej coś we mnie stawiało opór. Tak jakby mówiło: to nie to, nie on, nie teraz. Nie rozumiałam tego. W końcu powiedziałam o tym przyjaciółce.

– Ile się znamy? Piętnaście lat? – Jadźka popatrzyła na mnie krytycznie. – Ja ci mówię, że jesteś niepoprawną romantyczką marzącą o wielkiej, jedynej miłości. I ta romantyczka w tobie krzyczy przerażona, że nie czekasz na miłość, tylko bierzesz pierwszego lepszego.

– Czekałam trzydzieści siedem lat – odparłam, zirytowana. – Jakoś nie przyszła. Życie w pojedynkę nie jest łatwe. No i rodzina… – wzruszyłam ramionami.

– Poza tym, to ty jesteś romantyczką, i w dodatku masz szczęście, że trafiłaś na swojego. Cieszę się, ale wiesz, wykorzystałaś już pulę miłości idealnej przypadającej na to miasto.

Kto by nie chciał mieć takiego małżeństwa jak Jadźka. Każdy. Ale ona i jej mąż byli jedyną taką parą, którą znałam i o której słyszałam. I uznałam, że skoro nie mogę mieć miłości idealnej ze stworzonym dla mnie facetem, to lepsza dla zdrowia i duszy jest przyjaźń w małżeństwie z rozsądku.

Tak mówiła głowa. Podświadomość, serce, dusza – czy cokolwiek to jest – miało niestety odmienne zdanie. Im bliżej było ślubu, tym częściej powtarzały się sny, po których budziłam się z mokrą od łez twarzą i sercem dziurawym jak ser szwajcarski. A te dziury bolały tak, że zwijałam się w kłębek, zanim znów pochłaniał mnie litościwy sen. Zrobiłam się nerwowa, zirytowana, a ponieważ starałam się nikomu tego nie okazywać, gryzło mnie to od środka.

Stefan – co dobrze o nim świadczyło – chyba jednak coś wyczuł, bo kilka razy spytał mnie, czy wszystko w porządku, a raz nawet, czy nie zmieniłam zdania.

– Nie – odpowiedziałam i zmusiłam się do lekkiego uśmiechu. – Myślę, że po prostu jak każda panna młoda wpadam w lekką panikę.

I naprawdę miałam nadzieję, że taka jest przyczyna. W końcu wychodziłam za faceta, którego nie kochałam.

Przyszedł dzień ślubu. Ubrana w białą sukienkę i gustowny toczek z woalką stałam przed kierowniczką USC. Wszyscy czekali, aż wypowiem zwyczajową formułkę. A ja nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Czułam występujący na ciele pot, szalone bicie serca i ucisk w skroniach. To było apogeum tego, z czym się obudziłam. Tym razem sen nie chciał wypuścić mnie ze swoich szponów, jak ktoś, kto wpada do urzędu i krzyczy, że: ten ślub nie może się odbyć, bo… Właśnie, dlaczego?

– Olga? – spytał niepewnie Stefan. Spojrzałam w jego zmartwione, ciepłe oczy, ale nagle zamiast piwnych tęczówek ujrzałam niebieskie, rozjarzone…
I wtedy zemdlałam.

Nie rozumiałam, jak można zapomnieć o miłości…

Obudziłam się na szpitalnym łóżku. Trochę skołowana, przymulona. To od leków, powiedziała pielęgniarka, która zmieniała mi akurat kroplówkę, elektrolity. Po chwili do pokoju weszła lekarka w moim wieku. Od razu wydała mi się znajoma.

– Nie poznajesz mnie? – usiadła na krześle i uśmiechnęła się szeroko. – Piętnaście lat temu, obóz nad Jeziorem Drawskim…

Coś… coś… Jakby drzwi niepamięci leciutko się uchyliły.

– Daria?

– A jednak pamiętasz – roześmiała się. – Cóż, tyle razem przeżyłyśmy! W końcu to ja przedstawiłam ci twoją prawdziwą miłość. A propos, co się z nim stało?

Bo ten facet, za którego miałaś wyjść dzisiaj, i który z rodziną waruje na korytarzu, to nie Bartek.

– Bartek?

Uniosła brwi, zdumiona.

– Nie mów mi, że zapomniałaś. Przecież to była twoja prawdziwa miłość! Wciąż pamiętam, jak na siebie patrzyliście. Zawsze chciałam, by i mnie to spotkało…

Mówiła dalej, a moje zdumienie i pomieszanie pogłębiało się. Owszem, teraz coś kojarzyłam. Kiedy studiowałam, w wakacje dorabiałam na obozach harcerskich. Inne obozy pamiętałam, ale ten nad Jeziorem Drawskim był zakryty mgłą. Piętnaście lat, czyli miałam wówczas dwadzieścia. Czułam, że tam tkwi przyczyna mojej przedślubnej paniki i stresu tak wielkiego, że po prostu mnie wyłączył.

Ze szpitala wyszłam następnego dnia. Z tego, co powiedziała Daria, wynikało, że ów Bartek był mieszkańcem jednego z okolicznych miasteczek. Zarządzał obozem. Zarzekała się, że była świadkiem naszego pierwszego spotkania. „Jakby piorun trzepnął was oboje w tym samym momencie. Wszyscy to widzieli. Nic dziwnego, że potem byliście niemal nierozłączni”.

Nic z tego nie pamiętałam. Postanowiłam więc pojechać tam, by spróbować odzyskać pamięć. Dowiedzieć się może, co się stało. Nie rozumiałam, jak można zapomnieć o miłości? Stefanowi powiedziałam, że przepraszam, ale chyba nie jestem gotowa. Okazał wyrozumiałość. Byłam mu za to wdzięczna.

Jadąc wzdłuż Jeziora Drawskiego, miałam przebłyski wspomnień. Jakieś ognisko ze śpiewami, nocne podchody… Ale ani śladu mężczyzny, w którym według słów Darii byłam zakochana.

Kiedy przejeżdżałam obok niewielkiego kościółka stojącego na uboczu miasteczka, coś mnie tknęło. Jakbym tu już kiedyś była. Więcej – jakby mnie coś wzywało. Zatrzymałam się i postanowiłam wejść, pomodlić się.

Kościółek był niewielki, ceglany, zbudowany na początku XX wieku, jak głosił napis nad wejściem. W środku drewniane ławki, kolorowe witraże. Coś pociągnęło mnie do bocznej nawy, przed posąg Świętej Panienki z Dzieciątkiem w ramionach. Poczułam, że już ją widziałam, już tu byłam. Już ją o coś prosiłam…

Bartek obudził we mnie wszystko – i ciało, i duszę

To był błysk – i w jednej sekundzie przeżyłam całe tamto lato. Niespodziewaną miłość, która nagle oddzieliła nieważną już przeszłość od nowego życia, w którym był on. Bartek. Nic więcej się już nie liczyło, tylko jego spojrzenie, jego uśmiech, jego dotyk. Był moim pierwszym mężczyzną, rozgrzał mnie, uwrażliwił. Obudził we mnie wszystko – i ciało, i duszę. Na tydzień przed końcem miesięcznego turnusu powiedział, że chce, żebyśmy wyjechali stąd, gdziekolwiek, by zacząć nowe życie. „Ucieknijmy od świata, nie potrzebujemy nikogo, stworzymy własny wszechświat”. Nie pytałam, dlaczego musimy uciekać, byłam szczęśliwa, że on chce uciec ze mną.

W dniu, kiedy skończył się turnus, szłam do autobusu, żeby pojechać na spotkanie z Bartkiem do Szczecina. Wtedy podeszła do mnie jakaś kobieta, starsza ode mnie o kilka lat. Bez słowa podała mi jakiś dokument. To był akt ślubu jej i Bartka. Byli małżeństwem od pięciu lat.

Mamy dwoje dzieci – powiedziała, gdy spojrzałam na nią z osłupieniem w oczach. – Młodsze ma kłopoty zdrowotne. Jeśli Bartek mnie porzuci… – głos się jej załamał, a w oczach ujrzałam łzy. Odwróciła się i odeszła, zostawiając mnie z dokumentem w dłoni.

Miałam wrażenie, że na chwilę przestałam istnieć. Jakby mózg i serce się na moment wyłączyły. Gdy wróciłam do siebie, zrozumiałam, że nie pojadę do Szczecina. I że nigdy więcej nie zobaczę mężczyzny, którego pokochałam. Rozumiałam też, że i on mnie kocha, tak prawdziwie. I rozumiałam już smutek w jego oczach, kiedy na mnie patrzył. Smutek i ból.

Dla mnie chciał zostawić cały swój świat. Choć wiedział, że mu nie wolno. A ja wiedziałam, że jego poczucie winy sprawi, że kiedyś sam siebie znienawidzi. A może i znienawidzi mnie. Nasza miłość nie miała szans, nieważne, jak daleko byśmy uciekli.

Wszystko to rozumiałam, ale ból serca był tak wielki, że nie mogłam wytrzymać. Szłam przed siebie drogą z miasta, z plecakiem na ramionach, krzycząc bezgłośnie. Wtedy zobaczyłam ten kościółek. Weszłam, uklękłam przed Najświętszą Panienką i zaczęłam się modlić.

– Błagam, zabierz ode mnie ten ból – szeptałam. – Chcę przestać kochać, chcę odzyskać swoje dawne życie. Błagam!

Moja modlitwa została wysłuchana. Ból odszedł razem z pamięcią o miłości. Jakby to był jedyny sposób.

Klęczałam na kamiennej posadzce i płakałam bezgłośnie. Bo pamięć wróciła. Przez te wszystkie lata gdzieś w głębi mnie wciąż trwała w letargu, zneutralizowana, ale nie wykarczowana. Moja decyzja o ślubie ze Stefanem obudziła ją i zmusiła do działania. Skądś wiedziałam, że jeszcze mam szansę. Że kiedy odnajdę Bartka, to znów odżyje to, co nas łączy, bo jesteśmy sobie przeznaczeni. Będzie jak kiedyś.

Uśmiechnęłam się. Moje serce znów odzyskało spokój

Ale czy tego chcę? W naszej kulturze ciągle się nam powtarza, że miłości nie wolno odrzucać. Że to grzech. Ale czy naprawdę? Pamiętałam, że to nie była spokojna miłość, lecz ogień, który ożywiał, ale i spalał. Bałam się takiej miłości, bo wiedziałam, do czego może doprowadzić.

Spojrzałam na posąg Najświętszej Panienki.

– Co mam robić? – spytałam. – Miłość czy przyjaźń?

Drzwi do kościółka otworzyły się, ktoś wszedł. Usłyszałam skrzypienie ławki. Obróciłam się. Siedział tam Stefan i patrzył na mnie. Podeszłam i usiadłam obok niego.

– Co tu robisz? – spytałam.

– Kiedy pojechałaś, nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Jakby ktoś szeptał mi do ucha, że może będziesz potrzebowała wsparcia czy coś. Więc przyjechałem. Podjęłaś już decyzję?

Spojrzałam na figurkę Najświętszej Panienki i uśmiechnęłam się. Moje serce znów odzyskało spokój.

Reklama

– Tak – odparłam i wzięłam Stefana za rękę.

Reklama
Reklama
Reklama