Reklama

Tomek i Milena są małżeństwem od prawie dziesięciu lat. Poznali się, gdy byli jeszcze w liceum, a pobrali na trzecim roku studiów. Nie mieszkają ze mną, ale wiem, że bardzo dobrze im się układa. I w życiu zawodowym, i prywatnym. W zasadzie powinnam więc być szczęśliwa i spokojna, ale nie jestem. Sen z powiek spędza mi pytanie: kiedy w końcu powiększy im się rodzina. Tak bardzo chciałabym już zostać babcią.

Reklama

Nie chciałam, żeby od razu zdecydowali się na dziecko. Wolałam, żeby najpierw skończyli studia, znaleźli pracę, stanęli na własnych nogach. Sama urodziłam Tomka, gdy jeszcze oboje się z mężem uczyliśmy, i pamiętałam, jak było nam ciężko. Gdyby nie pomoc rodziców, przymieralibyśmy głodem.

Nie chciałam, żeby młodzi przechodzili przez to samo. Kiedy więc jeszcze studiowali, trzymałam kciuki, żeby nie zaliczyli żadnej wpadki. I nie zaliczyli. Oboje zdali końcowe egzaminy, szybko znaleźli dobrą pracę. Wkrótce przeprowadzili się do własnego mieszkania, które zostawiła Tomkowi w spadku moja mama. Pięknie je sobie urządzili. Pięć lat po ślubie mieli więcej, niż zdecydowana większość młodych małżeństw. Byłam więc pewna, że już za chwilę uroczyście ogłoszą, że niedługo zostaną rodzicami. Ale czas mijał, a oni nawet słowem nie wspominali o dziecku. Mam święte prawo poznać ich plany, w tym te najważniejsze, dotyczące dzieci. Prawda?

Martwiło mnie to

Nie rozumiałam, na co czekają. Przecież tyle osiągnęli! Nieraz ich o to pytałam, robiłam aluzje, oczywiście delikatnie, ale mnie zbywali. Odpowiadali zwykle, że im się nie spieszy, i szybciutko zmieniali temat. A jak próbowałam do niego wrócić, to znowu karmili mnie jakimiś wykrętami i ogólnikami. Na dodatek robili się nerwowi i rozdrażnieni. Początkowo znosiłam to ze względnym spokojem i nie komentowałam głośno, bo liczyłam na to, że te moje pytania skłonią oboje do myślenia i sami zrozumieją, że czas nie jest ich sprzymierzeńcem.

Ja wiem, że teraz panuje moda na dojrzałe rodzicielstwo, ale nie można z tym przesadzać. Nieraz w telewizji słyszałam, jak lekarze ostrzegali, że im później, tym gorzej i trudniej. No i niebezpieczeństwo większe, że z dzieckiem może być coś nie tak. Natury nie da się oszukać! Ale oni zachowywali się tak, jakby w ogóle nie pamiętali, że z każdym rokiem robią się starsi.

Kiedy delikatne aluzje i pytania nie przyniosły efektu, postanowiłam ich porządniej przycisnąć. Miałam dość wykrętów. Obiecałam sobie, że gdy przyjdą do mnie na obiad, to nie wypuszczę ich z domu, dopóki nie dowiem się, kiedy planują mieć dziecko.

Skończyła mi się cierpliwość

Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Poczekałam, aż sobie trochę podjedzą, bo ludzie z pełnymi brzuchami są zawsze bardziej skłonni do zwierzeń, i zapytałam wprost o wnuka.

– Oj, mamo, przecież ci ze sto razy mówiliśmy, że nam się nie spieszy – westchnęła synowa.

– A powinno. Tomek może rzeczywiście ma jeszcze trochę czasu, choć w przyszłości może być mu głupio, kiedy będzie wyglądał jak dziadek własnego dziecka… Ale ty, moja droga, już czekać nie powinnaś. Przekroczyłaś trzydziestkę jakiś czas temu, zegar biologiczny tyka. Jak przyjdzie co do czego, to może być za późno… I tylko płacz pozostanie i zgrzytanie zębami, że się tyle czekało – zaczęłam tłumaczyć, ale syn mi przerwał:

– Mamo, czy możemy zmienić temat i porozmawiać na przykład o pogodzie albo jakimś ciekawym filmie, który ostatnio oglądałaś? A może coś ciekawego czytałaś…

– Przykro mi, ale nie możemy. Dość już byłam cierpliwa, dość dawałam się zwodzić. Teraz oczekuję konkretnej odpowiedzi.

– A my długo i równie cierpliwie znosiliśmy aluzje i pytania o dziecko. Choć wcale nie mieliśmy na to najmniejszej ochoty – burknął Tomek.

– Co mam przez to rozumieć?

– Że żadnej odpowiedzi nie dostaniesz. Dziecko to nasza prywatna sprawa, więc nie musimy się tłumaczyć. I uprzedzam, że jeśli nadal będziesz wracać do tematu, to się pogniewamy. I to na dobre. Powtarzam, mamo: żadnych pytań o dziecko. Nie życzymy sobie tego, i już!

– Chyba sobie żartujesz! Jaka prywatna sprawa? Przecież tu chodzi o przyszłość naszej rodziny! Nie dam wam spokoju!

– W takim razie wychodzimy…

– Ale jak to? Jeszcze nie podałam deseru. Zrobiłam wasze ulubione tiramisu – starałam się ich zatrzymać.

Dziękujemy, ale nie mamy ochoty – odburknął i chwilę później oboje byli już za drzwiami.

Obrazili się na mnie

Od tamtej pory minął prawie miesiąc. Syn i synowa ani razu mnie nie odwiedzili. Tomek czasem zadzwoni, ale gdy proszę, żeby wpadł, sam albo z Mileną, odmawia.

– Powiedziałaś, że nie dasz nam spokoju i nadal będziesz nas zamęczać pytaniami. Nie, dziękuję – odpowiada.

Obiecuję, że nie odezwę się słowem o dziecku, ale mi nie wierzy. I chyba nawet słusznie, bo nie wiem, czy bym się powstrzymała. Naprawdę nie wiem już, co robić. Po głowie krążą mi różne myśli. I nie są one, delikatnie mówiąc, najweselsze. Szczególnie jedna jest bardzo natarczywa: że Tomek i Milena w ogóle nie chcą mieć dzieci. Początkowo nawet nie brałam pod uwagę takiej możliwości, ale teraz wydaje mi się to coraz bardziej prawdopodobne. No bo przecież gdyby planowali dziecko, to by chociaż dla świętego spokoju, żebym nie wierciła im dziury w brzuchu, powiedzieli, że za rok lub dwa…

Reklama

Ta myśl mnie przeraziła. I to tak bardzo, że zadzwoniłam do swojej najlepszej przyjaciółki. Myślałam, że stanie po mojej stronie, tymczasem ona na mnie prawie nakrzyczała. Powiedziała, że powinnam młodych zostawić w spokoju, bo swoją natarczywością tylko ich denerwuję. Też coś! To oni mnie denerwują! Chcę wiedzieć, kiedy zostanę babcią! I czy w ogóle! Uważam, że mam do tego prawo!

Reklama
Reklama
Reklama