„Chciałam być najlepszą babcią na świecie, ale synowa mnie zablokowała. Wypięła się na całą rodzinę i zabrała nam wnuczkę”
„Gdy dowiedziałam się, że zostanę babcią, byłam mocno zdziwiona, bo syn do tej pory nawet nie pochwalił się, że ma dziewczynę. Postanowiliśmy jednak zorganizować im szybki ślub, a potem wszyscy czekaliśmy jak na szpilkach na pojawienie się wnusi. Niestety, sprawy mocno się skomplikowały i teraz nie widujemy ani synowej, ani wnuczki”.

- Redakcja
Zawsze myślałam, że rodzina to największa wartość, o którą trzeba dbać bez względu na wszystko. Przez lata staraliśmy się z mężem stworzyć naszemu synowi ciepły dom, pełen zrozumienia i wsparcia. Kiedy dorósł i ogłosił, że zostanie ojcem, nie kryliśmy wzruszenia. Wyobrażaliśmy sobie wspólne spacery z wnuczką, jej pierwsze słowa i wszystkie święta spędzone razem. Rzeczywistość jednak rozpadła się szybciej, niż się pojawiła. Teraz mijają miesiące, odkąd ostatnio widzieliśmy małą, a w naszym domu zaległa kompletna cisza. Wszystko przez decyzje naszego syna. Decyzje, których nie potrafimy zrozumieć.
To była najpiękniejsza wiadomość
Był ciepły majowy wieczór. Siedzieliśmy z mężem na tarasie, piliśmy herbatę i rozmawialiśmy o niczym. Wpadł bez pukania, jak zwykle, rozemocjonowany i uśmiechnięty.
– Mam wam coś do powiedzenia – rzucił z progu, nie ściągając nawet butów.
Popatrzyliśmy na siebie z mężem, trochę zaskoczeni, trochę zaniepokojeni. Wstałam, przeszłam do kuchni i wyjęłam dla niego talerz z zupą. Zawsze był głodny.
– Będę ojcem – wypalił, zanim zdążyłam nalać.
Zamarłam z chochlą w dłoni. Mój mąż kaszlnął, jakby się zakrztusił powietrzem. Spojrzałam na syna. Na jego twarzy malowała się duma pomieszana z nerwowością.
– Jak to? – zapytałam, choć odpowiedź była oczywista.
– No... będę miał dziecko, ona jest w trzecim miesiącu.
– Kim ona jest? Nie mówiłeś nawet, że masz dziewczynę.
– Nazywa się Weronika. Poznaliśmy się kilka miesięcy temu.
Zrobiło mi się zimno. Kilka miesięcy? Nawet nie wiedzieliśmy, że z kimś się spotyka. Nie przedstawiał jej, nie wspominał o niej. A teraz miał z nią mieć dziecko?
– Synu, czy ty to przemyślałeś?
– Tak. Kocham ją. Będziemy rodziną.
Nie odpowiedziałam. Czułam, jak ogarnia mnie niepokój, choć starałam się go nie pokazać. Mąż zacisnął usta. Uśmiechnęłam się sztucznie i pogratulowałam. Co innego mogłam wtedy zrobić?
Pamiętam pierwsze spotkanie z Weroniką
Nasz syn przyprowadził ją do nas na kolację tydzień po tamtej rozmowie. Była drobną, ciemnowłosą dziewczyną o spojrzeniu, które od razu dało mi do zrozumienia, że nic nie będzie łatwe. Uśmiechała się nerwowo, trzymając się blisko naszego syna, jakby szukała w nim oparcia.
Zaprosiłam ich do stołu, podałam zupę i zapytałam, czy wszystko dobrze znoszą. Zbyła to wzruszeniem ramion, a potem, przez większą część wieczoru, praktycznie milczała. To on mówił, on się zachwycał, on opowiadał o wspólnych planach. Zachwycał się tym, jak cudownie im razem i dzielił się wrażeniami z poszukiwań wspólnego mieszkania. Ona tylko kiwała głową.
Po kolacji mój mąż odprowadził ich do drzwi. Kiedy wrócił, powiedział tylko: – Ona go nie kocha.
Zabolało mnie to zdanie. Bo wiedziałam, że może mieć rację. W głębi serca liczyłam jednak na to, że wszystko ułoży się, gdy na świecie pojawi się dziecko. Zaczęliśmy ich odwiedzać. Staraliśmy się być blisko, nie narzucać. Mimo wszelkich prób nawiązywania relacji, Weronika nie była jednak otwarta. Starałam się jak mogłam, próbowałam pomagać jej w ciąży i dawać rady, ale wszystko to jakby przechodziło bokiem.
Pomogliśmy z mężem zorganizować im szybko ślub, ale on też nie był specjalnie sentymentalną uroczystością. Weronika ciągle wyglądała Kiedy urodziła Hanię, przynieśliśmy prezenty, ugotowałam rosół, przyjechaliśmy z pomocą. Weronika była coraz bardziej zamknięta i obojętna, a nasz syn próbował łagodzić sytuacje, tłumaczył jej zmęczenie, baby blues, wszystko ją po prostu przerosło.
– Dajcie jej czas – powtarzał. – To dla niej trudne.
Nie komentowaliśmy. Baliśmy się, że jak powiemy za dużo, to się oddali. A chcieliśmy być blisko wnuczki. Tylko o to nam chodziło. Nie czuliśmy się rodziną, ale przecież wszystko jeszcze mogło się ułożyć.
Nasze spotkania nie były łatwe
Hania była śliczna od samego początku. Miała duże, czarne oczy i rumianą buzię. Gdy tylko ją zobaczyłam, poczułam, jak serce mi mięknie. Chciałam ją tulić godzinami. Wnuczka. Nasza mała iskierka. Z początku byliśmy często zapraszani. Syn dzwonił, prosił o pomoc – raz przy zakupach, innym razem żebym została z Hanią, gdy musieli jechać na szczepienie. Byłam szczęśliwa. Po cichu miałam nadzieję, że te drobne gesty zbliżą nas do siebie.
Ale Weronika z czasem robiła się coraz bardziej oschła. Unikała rozmów, czasem ostentacyjnie wychodziła do innego pokoju, kiedy przychodziliśmy. Zdarzyło się, że przyjechaliśmy z mężem z zapowiedzią, a ona nawet nie zeszła do salonu. Siedziała z dzieckiem w sypialni, jakbyśmy byli obcymi.
– Czy ja coś zrobiłam nie tak? – spytałam syna, gdy przyjechał sam do nas kilka dni później.
– Nie, mamo. Weronika po prostu nie lubi, gdy ktoś jej się wtrąca.
– A ja się wtrącam?
– Nie, ale wiesz, ona tak to odbiera.
Zamilkłam. Wiedziałam, że nie ma sensu ciągnąć tej rozmowy. Kiedy Hania skończyła pół roku, sytuacja zaczęła się pogarszać. Nasz syn coraz częściej wyglądał na zmęczonego, podenerwowanego. Weronika rzadko wychodziła z dzieckiem, prawie nie kontaktowała się z nikim z jego strony rodziny.
Któregoś dnia pojechaliśmy z prezentem na imieniny Hani. Nikt nie otworzył drzwi. Po chwili syn przysłał wiadomość: „Nie przysyłajcie więcej rzeczy. Weronika nie chce waszych wizyt.” To był pierwszy raz, kiedy poczuliśmy, że coś się kończy.
Traciłam nadzieję, że kiedykolwiek się dogadamy
Prawdziwe pęknięcie przyszło kilka miesięcy później. Syn zadzwonił do mnie w środku dnia, co już samo w sobie było nietypowe. Jego głos był drżący, zdławiony, jakby ledwo powstrzymywał płacz.
– Pokłóciliśmy się – powiedział krótko. – Powiedziała, że zabierze Hanię i jej więcej nie zobaczę.
Siedziałam wtedy w kuchni, obierając ziemniaki. Nóż zatrzymał się w połowie ruchu: – Dlaczego? Co się stało?
– Powiedziałem jej, że zachowuje się jak tyran. Że nie ma prawa odcinać Hani od mojej rodziny. Że to dziecko ma babcię i dziadka, którzy ją kochają.
Zamarłam. Z jednej strony byłam dumna, że wreszcie się postawił, ale z drugiej już wiedziałam, co to oznacza. Weronika nie odpuszczała. Następnego dnia złożyła pozew o ograniczenie kontaktów. Twierdziła, że syn jest niestabilny emocjonalnie, że wywiera na nią presję. Że dziecko potrzebuje spokoju.
– Czy ty jej coś zrobiłeś? – zapytałam, patrząc mu w oczy, gdy przyjechał do nas wieczorem.
– Nie. Przysięgam. Nigdy bym jej nie tknął.
Wierzyłam mu. Znałam go przecież. Mimo to sytuacja wymknęła się spod kontroli. Rozprawy, mediacje, pisma od prawników. A my staliśmy z boku, nie mogąc nic zrobić. Przestaliśmy widywać Hanię. Syn zaczął walczyć o swoje prawa, ale sąd był po stronie matki. Z dnia na dzień nasze życie się zmieniło. Zostaliśmy odcięci. Jakby ktoś przeciął grubą linę łączącą nas z wnuczką. Zostaliśmy z pustym pokojem i zabawkami, które tylko zbierały kurz.
Tęskniliśmy ze wnuczką każdego dnia
Dni zaczęły zlewać się w jedną, długą ciszę. Nasz dom, jeszcze niedawno pełen nadziei, stał się pusty. Misie, które kupiliśmy dla Hani, siedziały nieruchomo na półce, jakby czekały na coś, co już nigdy nie miało się wydarzyć. Z kuchennej lodówki nie ściągnęłam rysunku, który kiedyś machnęła dla nas w przedszkolu. Nawet jeśli miała wtedy zaledwie dwa latka i tylko nabazgrała kilka linii.
Syn coraz rzadziej nas odwiedzał. Był wyczerpany. Miał ograniczone kontakty, widywał córkę raz na dwa tygodnie, przez kilka godzin. Przychodził wtedy i opowiadał, że Hania rośnie, że mówi już pełnymi zdaniami, że lubi malować. Patrzyliśmy na niego i czuliśmy, jak narasta w nas bezsilność.
– Czy ona nas jeszcze pamięta? – spytałam kiedyś.
– Tak i bardzo za wami tęskni. Często woła was, żeby pokazać, co narysowała czy ulepiła z plasteliny.
Uśmiechnęłam się przez łzy. Dla niej to były drobiazgi, ale dla mnie całe życie. Próbowaliśmy interweniować. Pisaliśmy, prosiliśmy o możliwość spotkania z wnuczką. Weronika nie odpowiadała. Raz jej matka oddzwoniła, żeby powiedzieć, że „to wszystko nasza wina”, bo „podjudzaliśmy syna przeciwko niej”. Nic nie powiedziałam. Nie było sensu.
Czasem siedzę przy oknie i patrzę na huśtawkę, którą mąż sam zamontował w ogrodzie. Miała być dla Hani. Teraz ledwo się porusza na wietrze, jakby pamiętała jej śmiech. Czasem mam wrażenie, że już zapominam, jak wyglądała.
Minęły już ponad dwa lata
Nie wiem, jak teraz wygląda Hania, ale codziennie o niej myślę. Czy ma już długie włosy? Czy straciła pierwszego zęba? Czy jeszcze pamięta, że kiedyś tuliłam ją na dobranoc, czy w jej świecie jesteśmy tylko cichym wspomnieniem, które ktoś jej stopniowo wypiera z pamięci?
Nasz syn nadal walczy. Nie poddał się. Złożył wniosek o rozszerzenie kontaktów, próbuje rozmawiać z Weroniką, choć ich relacja to już tylko chłodna wymiana słów. Zastanawiam się czasem, czy gdyby wtedy nie powiedział tego wszystkiego, gdyby ugryzł się w język, to czy wszystko wyglądałoby inaczej. Ale przecież miał prawo bronić swojej rodziny. Nie chcemy, żeby Hania dorastała bez dziadków. Nie dla własnej wygody. Po prostu wierzę, że dziecko powinno mieć wielu ludzi, którzy je kochają. Tych, którzy zrobią dla niego wszystko, nawet jeśli ich relacje z dorosłymi są trudne. Tego nauczyło mnie życie.
Nie mamy pretensji do wnuczki. Jak moglibyśmy? To nie ona odcięła kontakt. To nie ona wybrała, żeby jej świat ograniczał się do jednej strony rodziny. Każdego dnia liczymy na cud. Na list. Telefon. Może kiedyś, gdy będzie starsza, odnajdzie nas sama. Może zechce usłyszeć naszą wersję historii. A wtedy drzwi zawsze będą dla niej otwarte. Na razie zostaje czekanie i wspomnienia, takie jak ten rysunek na lodówce, którego nie potrafię zdjąć.
Maria, 68 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wzięłam kredyt na święta, bo chciałam się pokazać. Mąż dowie się dopiero, gdy do drzwi zamiast Mikołaja zapuka komornik”
- „Teściowa wyśmiała moje pierogi ze śliwką, a sama zrobiła twarde jak zelówka. Zrozumiałam, że nie chodzi jej o jedzenie”
- „Kochanek mamy chciał zgrywać głowę rodziny na tegorocznej Wigilii. Pozwoliłam mu, bo wiedział o mnie zbyt wiele”