Reklama

Emerytura to dla mnie czas spokoju, ale i ciszy, która czasem aż dzwoni w uszach. Mieszkam sama. Dzieci mają swoje życie, wnuki – szkoły, pasje. Nie chcę być dla nikogo ciężarem. Staram się nie zostawać w tyle: oglądam webinary, czytam o zdrowiu, segreguję śmieci. Uczę się internetu – z pomocą wnuczki. Wpadłam kiedyś na spot reklamowany jako „webinar o zielonej przyszłości”. Prowadzący mówił jak ekspert, z pasją, uśmiechem. Wszystko brzmiało logicznie: ekologia, inwestycje, bezpieczeństwo. A kiedy padło nazwisko „pani Haliny z Wrocławia”, coś we mnie drgnęło. Może i ja jeszcze mogę… może to szansa?

Reklama

Zainwestowałam 40 tysięcy

Na kolejnym webinarze było już bardziej konkretnie. Ten sam mężczyzna, z tym samym ciepłym głosem. Mówił o zamkniętej grupie inwestorów, o tym, że nie każdy może do niej dołączyć. Że oni nie szukają przypadkowych ludzi, tylko takich z „odpowiedzialnym podejściem do pieniędzy”. I że inwestują w coś, co ma realny wpływ na przyszłość – zielone technologie. Kiedy skończył, zadzwonił telefon.

– Dzień dobry, pani Renato? Mówi Andrzej W., dzwonię w sprawie udziału w programie inwestycyjnym. Ma pani chwilę?

Miał taki głos, że od razu zrobiło mi się jakoś cieplej. Mówił spokojnie, cierpliwie. Tłumaczył wszystko od początku.

– To niskie ryzyko, pani Renato. Minimalny wkład – 40 tysięcy. A stopa zwrotu? Nawet 15% rocznie. Przez trzy lata nic pani nie musi robić. My zarządzamy, pani tylko obserwuje wyniki.

Zapytałam, co jeśli coś się stanie.

– Wtedy uruchamiamy gwarancję. Mamy zabezpieczenia, jesteśmy wpisani do rejestrów. Wszystko online, nowocześnie. Wyślę pani umowę do podpisu – to pani decyzja.

Kliknęłam. Przeczytałam pobieżnie, podpisałam. Serce waliło mi jak młotem, ale coś mówiło mi, że robię dobrze. Wieczorem spotkałam się z Krysią z drugiego piętra.

– No i co? – zapytała.

– Zainwestowałam. Czterdzieści tysięcy. Może wreszcie coś się zwróci. Zawsze tylko oszczędzałam i oszczędzałam.

– Oj Renatko... oby ci się udało – mruknęła, ale bez przekonania.

Wtedy jeszcze myślałam, że zazdrości.

Naiwna emerytka z marzeniami

Przez pierwsze tygodnie wszystko wyglądało wzorowo. Dostałam dostęp do panelu inwestora, maile z aktualizacjami, nawet jedno nagranie z „zarządem spółki” – tak podpisali filmik z trzema eleganckimi panami w garniturach. Coś o nowym partnerze z Holandii, coś o planowanych zyskach. Uśmiechali się do kamery z pełnym przekonaniem.

Potem... cisza. Najpierw nie było nowego newslettera. Potem strona przestała się ładować – błąd 404. Zdziwiłam się, ale pomyślałam, że może przenoszą serwery. Chciałam zadzwonić. Numer, który miałam zapisany, był już nieaktywny. Napisałam maila. Odpowiedzi nie było.

– Lila, zerkniesz mi na coś? – poprosiłam wnuczkę, kiedy przyszła po szkole. – Chodzi o taką moją inwestycję.

– Jaką inwestycję? – spojrzała podejrzliwie.

Pokazałam jej panel. A raczej to, co z niego zostało – puste okno przeglądarki.

– Mówiłaś, że to jakaś firma ekologiczna? – dopytała. – Babciu, tej firmy nie ma w KRS. Nigdzie jej nie ma. Ty naprawdę dałaś im swoje pieniądze?

Poczułam, jak serce zaczyna mi walić. Jak wtedy, gdy zgubiłam portfel w tramwaju.

– Czterdzieści tysięcy, Lilu. Wszystko, co miałam.

Poczułam się, jakby ktoś mnie uderzył w brzuch. Stałam tam, trzymając papiery, jak idiotka. Naiwna emerytka z marzeniami o przyszłości. To ja.

Dwie oszukane kobiety

Minął miesiąc od zgłoszenia. Dostałam pismo z komendy: „Postępowanie w toku. Ustalono, że spółka nie figuruje w rejestrach. Ustalono również brak fizycznych siedzib wskazanych w dokumentach”. Tyle. Zadzwoniłam na komisariat. Odebrał ten sam policjant, do którego wtedy trafiłam.

– Dzień dobry, tu Renata K.. Zgłaszałam sprawę...

– Pamiętam panią – odpowiedział chłodno. – Niestety, nie mam dobrych wieści. Zgłosiło się już kilkanaście osób...

Odłożyłam słuchawkę i siedziałam na kanapie, jak sparaliżowana. Wpatrzona w jeden punkt. Zdrętwiała. Ale potem przyszła złość. Nie tylko na tych oszustów, ale i na siebie. Jak mogłam być taka głupia? Kilka dni później zadzwoniła nieznana kobieta.

– Pani Renata? Dostałam numer od policjanta. Też mnie oszukali. Jestem Helena. Pomyślałam, że… może spotkamy się? Chociaż na kawę. Nie chcę czuć się taka sama z tym wszystkim.

Spotkałyśmy się w kawiarni na rogu. Helena miała łagodne oczy i trzęsły jej się ręce, kiedy opowiadała.

– Wzięłam kredyt. Dla wnuczka. Bo chcieliśmy mu kupić laptopa… A ja pomyślałam, że jak zainwestuję, to się zwróci.

Śmiałyśmy się przez łzy. Dwie oszukane kobiety, które dały się wciągnąć w coś, co miało brzmieć jak szansa.

– Ale nie będziemy siedzieć cicho, nie? – zapytała.

– Nie – odpowiedziałam. – Nie tym razem.

Bezpieczny senior w sieci

Zaczęło się od małej kartki, którą wywiesiłyśmy w bibliotece: „Spotkanie dla osób oszukanych przez pseudoinwestycje. Nie jesteś sam/a”. Przyszło siedem osób. Później – piętnaście. Po miesiącu było już ponad trzydzieści. Spotykaliśmy się raz w tygodniu, w salce przy bibliotece albo u którejś z nas w domu. Początkowo po prostu rozmawialiśmy. O wstydzie, o złości, o tym, jak trudno to powiedzieć dzieciom.

– Moja córka myśli, że nadal mam oszczędności – przyznała cicho jedna z kobiet. – Nie powiedziałam jej. Boję się, że mnie wyśmieje.

– A ja powiedziałam – wtrąciła Helena. – I usłyszałam: „Babciu, nie wiedziałam, że jesteś taka naiwna”.

Poczułam, jak krew napływa mi do twarzy. Wstałam.

– Dość tego. Nie jesteśmy naiwne. Oni byli wyższej klasy cwaniakami. Przestępcami! My chciałyśmy tylko zadbać o siebie, o bliskich. I właśnie dlatego teraz musimy coś z tym zrobić.

Tak powstał pomysł warsztatów. Napisałyśmy do urzędu miasta, zaproponowałyśmy cykl: „Bezpieczny senior w sieci”. Zgłosili się. Dali nam salę. Na pierwszym spotkaniu to ja prowadziłam. Ręce mi się trzęsły. Miałam ściągę, ale serce waliło mi okropnie mocno.

– Witam państwa. Mam na imię Renata. Jestem emerytką. I zostałam oszukana na czterdzieści tysięcy złotych. Ale nie o pieniądzach dziś będzie. Będzie o tym, jak się nie dać.

Zobaczyłam, jak kilkanaście głów kiwa się powoli. A potem – oklaski. Czułam, że odzyskuję głos. I godność.

Nie odzyskałam pieniędzy. To było jasne od początku – policja nie miała złudzeń, prokuratura też nie. Czterdzieści tysięcy – całe moje życie zamknięte w jednym przelewie, który rozpłynął się w sieci. Ale dziś, kiedy patrzę na to wszystko z perspektywy czasu, wiem jedno: odzyskałam coś znacznie cenniejszego. Siebie.

Nie jestem już tą naiwną kobietą, która wierzyła każdemu uśmiechniętemu panu w garniturze z kamerki. Nie boję się internetu, ale wiem, gdzie są granice. Umiem je rozpoznać. I umiem powiedzieć „nie”.

Reklama

Renata, 68 lat

Reklama
Reklama
Reklama