„Chciałam fajerwerków i niespodzianek. Zamiast tego miałam 3 nieudane małżeństwa i przypadkową ciążę”
„Źle odczytałam wróżbę i zmarnowałam 20 lat. Tyle czasu zajęło mi zrozumienie, że już miałam tego jedynego, ale pozwoliłam mu odejść. Wtedy podjęłam decyzje pod wpływem emocji nie rozsądku. Ale pomimo upływu czasu, nie żałuję”.
- Joanna, 42 lata
Pamiętam moment, kiedy rozpoczęła się ta moja wyprawa w poszukiwaniu skarbu. Miałam dwadzieścia dwa lata i byłam na pokazie magicznym w teatrze z moim ówczesnym chłopakiem, Kacprem. Na scenie magik robił swoje czary mary, a ja zastanawiałam się, jaką podjąć decyzję.
Z Kacprem byłam już pięć lat, zeszliśmy się w liceum. Znałam go jak łysą szkapę, nic, co robił, już mnie nie zaskakiwało. Szczerze mówiąc, zaczynało robić się nudno. Lubiłam go, ale… chciałam czegoś więcej. Tajemnicy, namiętności, odrobiny szaleństwa. I żeby mój mężczyzna porażał mnie męskością. Żebym czuła się przy nim kobietą, obiektem seksualnego pożądania. Wiedziałam, że Kacper mnie kocha, i ja go na swój sposób kochałam, ale byliśmy bardziej przyjaciółmi, którzy od czasu do czasu idą do łóżka, niż prawdziwymi kochankami.
Szczerze mówiąc, nie myślałam tak o naszym związku, dopóki nie pojawił się Patryk. Poznałam go pół roku wcześniej, gdy zaczęłam pracować jako barmanka w klubie studenckim. Miał trzydzieści lat i był menedżerem zespołów rockowych. Właśnie stworzył nowy zespół, ruszali w trasę, a on mi zaproponował, żebym pojechała z nimi. Był diabelnie przystojny, emanował energią, miał szalone pomysły. No i podniecał mnie tak jak żaden facet, którego wcześniej znałam. Ale z drugiej strony… musiałabym zmienić całe swoje życie. Rzucić się na głębokie, nieznane wody. I chciałam, i bałam się. I nie miałam kogo spytać o radę. Normalnie poszłabym z problemem do Kacpra, ale tym razem… sami rozumiecie.
Przyciskałam do piersi kartę, od tej chwili mój talizman
Siedziałam więc na widowni i nie mogłam się skupić na pokazie, bo w głowie cały czas wirowały myśli, pragnienia i wątpliwości. W pewnej chwili usłyszałam głos tuż nad sobą:
– Masz diament dziewczyno. Nie pozbywaj się go, bo drugiego takiego nie znajdziesz.
Uniosłam wzrok i spojrzałam prosto w oczy magika. Uśmiechnął się, podał mi talię kart i kazał wyciągnąć jedną. Wyciągnęłam. Na kartoniku lśnił piękny diament. Magik roześmiał się, jakby mu się sztuczka udała, mrugnął okiem i poszedł dalej.
– Ciekawe, jak on to robi – mruknął obok mnie Kacper. – Niezły jest. Może po pokazie pójdziemy na kolację? Muszę z tobą o czymś pogadać.
A mnie wtedy olśniło. Diament… Patryk nosił sygnet z diamentem. To był znak od losu. Podpowiedź. Serce zabiło mi szybko, tęsknie. Młodzi ludzie podejmują decyzje za podszeptem emocji nie rozsądku, i nie myślą o konsekwencjach. Spojrzałam więc na Kacpra i powiedziałam:
– Zawsze będę twoją przyjaciółką. Ale czas, byśmy oboje poszli do przodu. Już nie jesteśmy dziećmi. Przyjaźń to za mało. Życzę ci wszystkiego najlepszego – pochyliłam się i pocałowałam go w policzek.
Nie zareagował, siedział nieruchomo, z uśmiechem zastygłym na twarzy. Ale ja o tym już nie myślałam. Zerwałam się z fotela i wybiegłam z teatru, przyciskając do piersi kartę z diamentem. Miała się stać moim talizmanem. Obietnicą losu. Nadzieją. Patrzę na nią teraz, oprawioną i powieszoną na ścianie wśród zdjęć z uchwyconymi chwilami szczęścia. I niekiedy zastanawiam się nad tajemnymi mechanizmami kierującymi życiem. Mechanizmami, których zasady działania chyba nigdy nie poznamy.
Ten świat wchłonął mnie bez reszty
Wyjechałam z Patrykiem z mojego średniej wielkości miasta w wielki świat. To była szalona podróż i szalone lata. Z miasta do miasta, z hotelu do hotelu, z koncertu na koncert. Objechaliśmy całą Polskę, pół Europy i kawałek Rosji. Zespoły się zmieniały, ale życie nie. Wir pracy, zabawy, alkoholu i seksu wciągnął mnie bez reszty. Nawet kiedy padałam ze zmęczenia, to zasypiałam z uśmiechem na twarzy. I budziłam się z uśmiechem, czekając na kolejne cuda życia pełnego wrażeń u boku mężczyzny, który był spełnieniem moich pragnień.
Po czterech latach zaszłam w ciążę. Przez przypadek, ale gdy patrzyłam na kreseczkę testu oznajmiającą nowe życie, poczułam, że tego mi brakowało, choć wcześniej wcale o tym nie wiedziałam. Ale Patryk szczęśliwy nie był.
– Twoi rodzice zajmą się nim? – spytał. – Bo moim dziecka bym nie powierzył.
– Ono ma już rodziców – odparłam ze zdziwieniem. – Nas. Dlaczego mamy je komukolwiek oddawać?
– Bo dziecko nie pasuje do naszego życia. Więc albo twoi rodzice, albo… – wzruszył ramionami.
Bawił się jak chciał
Wiedziałam, co ma na myśli. Aborcję. Wykluczone. Chciałam tego dziecka. Ale miał rację, że nasze życie nie jest dla rodziny. Więc trzeba je zmienić, uznałam. Zapuścić korzenie. Znaleźć dom. Zostać odpowiedzialnymi rodzicami. Czułam, że teraz właśnie tego potrzebuję – stabilizacji.
Patryk tego ani nie rozumiał, ani nie chciał. Nie było mowy o ślubie ani o pracy stacjonarnej. Kupił mnie i córce dwupokojowe mieszkanie, w którym pojawiał się raz na dwa–trzy miesiące. Od dziecka trzymał się z daleka. Nie umiał z nim postępować, i mimo że to była jego córka, nie lubił jej bardziej niż innych „bachorów”.
Wkrótce znajomi donieśli mi, że w jego pokojach hotelowych sypiają fanki zespołów, z którymi jeździ. Zrozumiałam wtedy, że mój bóg seksu znalazł sobie inne boginie. I że nasze życiowe ścieżki się rozeszły. Ja poszłam do przodu, gdy on wciąż kręcił się na jednym i tym samym rondzie.
Decyzję o rozstaniu podjęłam w siódmą rocznicę związku. Zadzwonił, że nie da rady przyjechać.
– Nie musisz. Ten etap życia oboje mamy za sobą – odparłam.
Zrozumiał i nie protestował. Miałam wrażenie, że kiedy obiecywał, że będzie płacił na dziecko i dom, dopóki nie pójdę do pracy, w jego głosie usłyszałam ulgę.
Marek mieszkał w sąsiednim bloku. Był urzędnikiem skarbówki. Poznaliśmy się w pobliskim parku, gdy on wyprowadzał na spacer swojego psa, a ja moją córeczkę. Najpierw zaprzyjaźniła się z Trasą moja Ania. A potem my oboje. Marek miał trzydzieści siedem lat i emanował spokojem i rozsądkiem. Czułam się przy nim bezpiecznie.
Wiedziałam, czego mogę się po nim spodziewać. Wychodził z domu o ósmej, wracał o osiemnastej. Spacery, wspólne oglądanie filmów. Lubił dzieci. Był odpowiedzialny. W łóżku może nie był tajfunem namiętności, ale potrafił dać mi rozkosz. Jak we wszystkim innym, i w tym był cierpliwy i dokładny.
Nagle dotarło do mnie, że duszę się w tym związku
Po pół roku znajomości zaproponował małżeństwo.
– Zajmę się wami. Skończysz porzucone studia, potem znajdziesz pracę. Niepotrzebne nam dwa mieszkania. Mam trzy pokoje, więc twoje sprzedamy i włożymy pieniądze na lokatę. Na starość będzie jak znalazł.
Rozsądnie, pomyślałam. Oto człowiek, który patrzy w przyszłość. Pobraliśmy się. Nie pamiętam, kiedy dotarło do mnie, że duszę się w tym związku. Po trzech latach? Kacper przy Marku był gejzerem pomysłów. Doceniałam opiekę, jaką Marek zapewniał mnie i Ani, ale powoli zaczęłam ją postrzegać jako więzy, którymi nas pętał. Każdy dzień był taki sam. Każdą czynność określały rytuały, których nie można było modyfikować. Męczyło mnie też to, że Marek był kompletnie pozbawiony ciekawości świata i ambicji. Tkwił w bańce domu i rodziny, i to mu absolutnie wystarczało.
Jeśli wyjazdy wakacyjne, to na działkę pod miastem. Żadnych znajomych. Nieustające kiszenie się we własnym sosie. W końcu zrozumiałam, że mąż musi cierpieć na jakąś formę obsesji kompulsywnej, ale każda próba porozmawiania z nim na ten temat (może poszedłbyś do lekarza?) kończyła się potężną awanturą. Nie dało się tak żyć.
Pod koniec małżeństwa poznałam w pracy Damiana, który był przeciwieństwem Marka. Ambitny, światowy, czarujący i zabawny, potrafił brać z życia to, co najlepsze. Po rozwodzie z Markiem wprowadziłam się do jego pięknego mieszkania. Obie, ja i Ania, która miała wówczas już dziesięć lat, odetchnęłyśmy z ulgą.
Ślub i wesele urządziliśmy nad jeziorem. Damian miał pomysły i potrafił je realizować nawet wbrew obiektywnym przeszkodom. W firmie rysowała się przed nim świetlana przyszłość.
Pierwsza rysa na tym obrazku powstała, kiedy dostałam awans na kierowniczkę oddziału. Nie byłam konkurencją dla Damiana, bo pracował w innym pionie, ale nie wiedzieć czemu poczuł się zagrożony. Zaczęły się kwasy. Próbowałam z nim rozmawiać, tłumaczyć, ale on z nagła stwierdził, że woli mieć w domu żonę niż współpracownika. I że chciałby mieć też własne dziecko. Syna.
Atmosfera zrobiła się zimna i nieprzyjemna. On nie krzyczał, tylko mroził spojrzeniem, tonem, słowami. Miało być tak, jak on chce. Zaczęła mnie ogarniać panika. Czułam, że wspólne dziecko przywiąże mnie do niego na stałe. Na dobre i na złe. A już widziałam, że życie z Damianem to też nie moja bajka. Nie chciałam być żoną przy mężu. Miałam własne plany na życie. Odeszłam po pięciu latach małżeństwa.
Rozwód trwał dwa lata i nie był przyjemny, bo Damian chciał mi udowodnić, że to on był pokrzywdzony. I że jest silniejszy. Dzięki córce, która nie pozwoliła mi machnąć ręką i odejść z przysłowiową jedną koszulą, za to z dumą, że nie zeszłam do jego poziomu, z małżeństwa wyniosłam mieszkanie i trochę gotówki. Ale byłam załamana. Kolejna porażka uczuciowa. Znów byłam sama, i już tym razem nie wiedziałam, w którą drogę mam skręcić na tym rozdrożu.
Wokół mnie była gęsta mgła. Ale nie chciałam być sama. Jeszcze byłam młoda. Więc poszłam do wróżki, by mi powiedziała, kiedy spotkam tego właściwego, przy którym zaznam spokoju i szczęścia.
Rozłożyła karty, postukała w nie…
– Obawiam się, że już miała pani szansę, ale z niej nie skorzystała. Miała pani diament w ręku i go odrzuciła. Nikogo nowego w pani życiu nie widzę.
– Nie wiem, o czym pani mówi – powiedziałam ze zdumieniem. – Wykorzystywałam każdą okazję. Próbowałam trzy razy. Za każdym razem było coraz gorzej. Proszę mi pomóc.
– Nic na to nie poradzę. Nie potrafię zawrócić czasu.
Ten gest nie zmienił się przez lata, zawsze był pełen miłości
Po wyjściu od wróżki siedziałam na przystanku autobusowym i nie bardzo wiedziałam, co mam robić dalej. W głowie jak zdarta płyta odgrywało się jedno zdanie: „Miała pani diament w ręku i go odrzuciła”. Opanowało mnie dziwne wrażenie, że gdzieś już podobne zdanie słyszałam. Diament…
Sięgnęłam do torebki, do skórzanej starej saszetki, którą zawsze przekładałam z jednej torby do drugiej. Były w niej dokumenty, bilety i zamknięta dwadzieścia lat temu w kieszonce na suwak karta. Wyjęłam ją. Diament lśnił, jakby karta była nowa. Niemal usłyszałam słowa magika: „Masz, diament, dziewczyno. Nie pozbywaj się go, bo drugiego takiego nie znajdziesz”. Poczułam bunt. Przecież nie odrzuciłam. Dostałam sygnał od losu. Patryk nosił diament w sygnecie… Odeszłam, gdy nasza miłość się wypaliła. To co, miałam się go trzymać wbrew wszystkiemu?
Na przystanku zatrzymał się autobus. Poczułam smród spalin i uniosłam wzrok. To był jakiś autobus dalekobieżny. Drzwi się otworzyły, wysiadł kierowca i zawołał do pasażerów w środku:
– Koniec trasy. Sorry, ale muszą państwo sami dostać się na dworzec czy gdzie tam. Ten złom już dalej nie pojedzie – otworzył boczną klapę i zaczął wystawiać walizki na chodnik.
Usłyszałam oburzone, kłótliwe głosy, ale po chwili ludzie zaczęli wysiadać. Jednym z pasażerów był mężczyzna średniego wzrostu, średniej tuszy i w średnim wieku. Kiedy stanął na chodniku, jego spojrzenie pobiegło do mnie. Wtedy go poznałam. Kacper. On też mnie poznał. Widziałam, jak cała jego twarz rozjaśnia się. Wstałam. Podszedł do mnie.
– Czekałaś na mnie? – zażartował.
– Czekałam – i nie był to żart, co zrozumiałam, jak tylko powiedziałam to słowo. Gwałtowną falą powróciły wspomnienia tamtych dni, kiedy byliśmy razem. Uczucie zadowolenia, poczucia przynależności. Zaufania. Wtedy dla mnie było za spokojnie. To, że rozumieliśmy się w pół słowa, uważałam za nudę i brak dreszczyku tajemnicy. Byłam taka młoda, nie rozumiałam ani świata, ani siebie. Nie doceniałam tego, co miałam.
– Pamiętasz, co chciałeś mi powiedzieć tamtego wieczoru?
Zrozumiał, o jaki wieczór mi chodziło. Zawsze mnie rozumiał.
– Chciałem ci się oświadczyć. Kupiłem nawet pierścionek.
– Z diamentem?
– Oczywiście – uśmiechnął się. – Ale dobrze się stało, że nie miałem okazji ci wtedy go dać. Nie byłem gotów. Musiałem przejść przez kilka związków, by zrozumieć, jakie popełniałem błędy. Ale teraz jestem gotowy – Kacper położył dłoń na moim policzku gestem, który się nie zmienił i który jak zawsze był pełen miłości.
Zachciało mi się płakać.
– Ja też – odparłam i przytuliłam się do mojego mężczyzny.
I było tak, jakby te dwudzieścia lat rozłąki nigdy nie istniało.