„Chciałam iść na andrzejki do znajomych, ale musiałam zajmować się wnukami. Po godzinie miałam ich po dziurki w nosie”
„Nie to, żebym wnuków nie kochała. Kochałam. Jednak człowiek ma też swoje potrzeby. I planowałam się zabawić, raz w roku! A tymczasem... cóż. Siedziałam na kanapie, w kapciach i z rozmazanym tuszem”.

- Redakcja
Wszystko było już zaplanowane. Sukienka wyprasowana, ciasto upieczone, a w torebce – błyszczący naszyjnik, który miałam założyć tylko na specjalne okazje. No i co? I oczywiście nic z tego. W ostatniej chwili zadzwoniła córka. Powiedziała, że muszą z Markiem iść na jakąś pilną kolację służbową, „ale to tylko na trzy godzinki, dzieci pójdą wcześnie spać, a ty się tylko upewnij, że zjedzą kolację i się umyją”. Jasne. Trzy godzinki. A ja głupia uwierzyłam.
Nie to, żebym wnuków nie kochała. Kochałam. Jednak człowiek ma też swoje potrzeby. I planowałam się zabawić, raz w roku! A tymczasem... cóż. Siedziałam na kanapie, w kapciach i z rozmazanym tuszem, a jeden z moich „aniołków” właśnie próbował uderzyć swoją siostrę.
Nie wiedziałam, na co się piszę
– Mamo, jesteś kochana! – rzuciła Justyna, całując mnie w policzek, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. – Wracamy najpóźniej o dwudziestej drugiej. Obiecuję!
– Mam taką nadzieję – mruknęłam, patrząc, jak zięć już odpala silnik pod domem.
– Babciu, mogę zjeść chipsy na kolację? – zawołał Franek, który właśnie zeskoczył z kanapy z pilotem w ręku.
– Nie, nie możesz – odpowiedziałam, zabierając mu z rąk paczkę. – Macie spaghetti, które ugotowałam rano. Albo kanapki. I żadnych bajek przy jedzeniu!
– A mama pozwala! – wrzasnęła Lenka, dramatycznie rzucając się na podłogę.
– A jestem babcią – odparłam sucho. – I u mnie obowiązują zasady.
W kuchni Franek „przez przypadek” wywalił pół talerza makaronu na podłogę, a Lenka uznała, że „nie lubi sosu, bo ma grudki”. Po piętnastu minutach przekonywania, że to nie są żadne grudki, tylko starta marchewka, skapitulowałam i podałam im tosty.
– Niech mnie piorun strzeli – westchnęłam, gdy zobaczyłam, że Franek znów włączył telewizor.
– Tylko na pięć minut, babciu! – zawołał radośnie.
– Dobrze. Jak wybije dziewiętnasta, idziemy się kąpać – powiedziałam, chociaż wiedziałam, że właśnie wypowiedziałam wojnę.
Policzyłam do dziesięciu
Zegarek wskazywał dziewiętnastą zero dwa.
– Do łazienki, już! – zawołałam stanowczo.
– Ale babciu, jeszcze tylko do końca odcinka! – jęknął Franek, wlepiony w ekran jak zahipnotyzowany.
– Odcinek skończy się beze mnie. Marsz do łazienki! – nie miałam zamiaru negocjować.
Lenka natomiast stanęła na środku dywanu, z rękami uniesionymi w górę jak syrena i krzyknęła:
– Nienawidzę kąpieli! Kąpiel to kara!
– Nie kąpiel, tylko radość z piany – próbowałam jeszcze łagodnie. – Wlałam ci malinowy płyn, ten z syrenką na opakowaniu.
– Chcę ten, co się pieni jak wulkan! – tupnęła nogą.
– Tamten się skończył – odparłam, a potem wzięłam głęboki oddech. – Dość. Franek, zdejmuj koszulkę, Lenka, rozbieraj się albo ci pomogę.
– Pomocy! Babcia mnie torturuje! – zawyła dziewczynka, wybiegając z pokoju.
– No pięknie – mruknęłam, podnosząc ją z dywanu. – Jeszcze sobie ząb wybijesz, a wtedy naprawdę mama mnie zabije.
Po kolejnych dziesięciu minutach dzieci w końcu siedziały w wannie. Chociaż „siedziały” to za duże słowo. Franek właśnie nurkował, a Lenka pluła wodą jak delfin.
– Kocham cię, babciu – powiedział Franek z pianą na głowie. – A jakbyś pozwoliła na chipsy, to bym cię kochał bardziej.
Zamknęłam oczy i policzyłam do dziesięciu.
To nie na moje siły
Po trzydziestu minutach dzieci wreszcie były suche i względnie czyste.
– Teraz piżamy i do łóżek – oznajmiłam, wskazując na stertę ubranek przygotowanych wcześniej.
– Nie chcę tej w króliki! – wrzasnęła Lenka. – Króliki są dla dzidziusiów!
– Dobrze. To zakładaj cokolwiek – machnęłam ręką. – Franek, ty co robisz?
– Nie mam skarpetek do kompletu – odparł poważnie, jakby miał zaraz wystąpić w operze.
– Do spania nie potrzeba kompletu, tylko czystej bielizny – ucięłam.
– Mama mówiła, że skarpetki muszą pasować, bo inaczej śnią się złe sny! – argumentował.
W końcu, po niekończących się negocjacjach, przekonywaniach dzieci leżały w łóżkach.
– Babciu, opowiesz bajkę? – zapytała Lenka, już wtulona w kołdrę.
– Oczywiście, ale krótką – westchnęłam, siadając między nimi.
Właśnie zaczynałam wymyślać coś o magicznym królestwie, kiedy Franek spytał:
– A gdzie mama i tata? Nie wrócili jeszcze?
Zerknęłam na zegarek. Dwudziesta pięć. Jeszcze tylko… półtorej godziny.
Westchnęłam ciężko
– Może być bajka o duchach? – zapytał Franek, przeciągając się pod kołdrą.
– Żadnych duchów! – pisnęła Lenka i natychmiast naciągnęła koc aż po oczy. – Duchy są w szafie. Widziałam.
– Co ty wygadujesz… – zaczęłam, ale Franek już chwytał temat.
– A ja słyszałem, że jak się trzy razy powie „ketchup” do lustra, to wychodzi zjawa – powiedział z błyskiem w oku.
– Przestań! – Lenka zaczęła się kręcić niespokojnie. – Babciu, sprawdź szafę! No już!
Westchnęłam ciężko i podniosłam się z łóżka.
– Szafa jest pusta. Widzisz? Ani ducha, ani zjawy – powiedziałam, teatralnie zaglądając do środka.
– A pod łóżkiem? – Lenka patrzyła na mnie z powagą.
– Pusto. Nawet pajęczyny nie ma – oznajmiłam, wracając na miejsce.
– No dobra – mruknął Franek. – To teraz bajka.
Zaczęłam opowiadać coś o księżniczce, która potrafiła rozmawiać z kotami, ale nie doszłam nawet do fragmentu, w którym odnajduje zagubioną koronę, kiedy Lenka już spała, a Franek leżał wtulony w poduszkę. Wstałam powoli i wyszłam z pokoju na palcach. Przez chwilę w salonie panowała cisza. Zaparzyłam sobie herbatę i z ulgą usiadłam w fotelu. I właśnie wtedy usłyszałam:
– Możesz tu jeszcze trochę posiedzieć? Tak tylko… dla pewności?
Zabrałam herbatę i wróciłam do pokoju.
Uśmiechnęłam się słodko
Franek zasnął z głową na moim ramieniu, a Lenka chrapała jak mały traktor. Powoli, ostrożnie jak saper, wysunęłam się spod jego głowy i wyszłam z pokoju. Zegar w kuchni wskazywał 21:47.
– Trzy godzinki, co? – mruknęłam sama do siebie, patrząc na telefon. Ani wiadomości, ani sygnału życia.
Nagle – dzwonek do drzwi. Otwieram z nadzieją, że to Justyna. A tam? Facet z pizzą.
– Ja nie zamawiałam... – zmarszczyłam brwi.
– Zapłacone online. Ktoś pani zrobił prezent? – chłopak uśmiechnął się i wręczył mi pudło.
Spojrzałam jeszcze raz na opakowanie. Na wieczku flamastrem napisane: „Dzięki, mamo. Jesteś bohaterką. Wracamy za pół godziny. Justyna”.
– A niech ich... – westchnęłam.
Wróciłam do kuchni i otworzyłam pudełko. Zaparzyłam drugą herbatę. Włączyłam telewizor, akurat leciał jakiś durny teleturniej. I w tej jednej chwili, między jednym łykiem a drugim kęsem, poczułam się jak cesarzowa własnego, chaotycznego królestwa. Dwudziesta druga zero jeden. Usłyszałam przekręcanie klucza.
– Mamo, przepraszamy! – zawołała Justyna od progu. – Mam nadzieję, że nie zwariowałaś z nimi?
Zamknęłam pudełko z pizzą, wzięłam łyk herbaty i uśmiechnęłam się słodko.
– O nie, kochanie. Przeżyłam. Ale następne andrzejki spędzam na tańcach. Nawet gdybyś miała mi dzieci przywiązać do nogi.
Zaśmiałam się tylko
– No dobrze, ale przyznaj, że nie było aż tak źle – Justyna starała się nie patrzeć mi w oczy, zdejmując buty w przedpokoju.
– Wiesz, ile razy dziś pomyślałam, że lepiej byłoby być babcią tańczącą kankana niż z babcią udającą strażaka? – uniosłam brew, ale ton miałam już łagodniejszy.
– No ale przecież… dzieci cię kochają – wtrącił Marek, wchodząc z uśmiechem. – Franek powiedział ostatnio, że jak dorośnie, to też będzie taki mądry jak babcia.
– To mu przejdzie – mruknęłam. – A Lenka?
– Powiedziała, że babcia robi najlepszą pianę do kąpieli.
Usiedliśmy przy kuchennym stole. Justyna podała mi mały flakonik perfum.
– To na przeprosiny. I na andrzejki, które ci uciekły – powiedziała z ciepłym uśmiechem.
– Uciekły to za mało powiedziane – zaśmiałam się. – Jednak nie było tak tragicznie.
– Czyli jednak dzieci dały ci trochę radości?
Spojrzałam w kierunku pokoju dzieci.
– Dały mi wszystko, czego można się spodziewać po andrzejkach: hałas, chaos, zaskoczenia, trochę łez i śmiechu. A nawet pizzę – wzruszyłam ramionami. – Tyle że bez wróżb. Chyba że liczymy wróżbę z bańki mydlanej, która wylądowała mi na nosie.
Wszyscy się roześmialiśmy.
– A teraz, moi drodzy – powiedziałam – idę do łóżka. Jutro też jest dzień. A ja mam zamiar spać przynajmniej do dziewiątej.
Maria, 69 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Kiedyś nie wierzyłam w andrzejkowe wróżby, ale zmieniłam zdanie. Spełniło się wszystko, co usłyszałam tamtej nocy”
- „Znajomi i rodzina się śmieją, że moja dziewczyna to sprzątaczka. A ja wiem, że ona ma coś, czego nie mają inne kobiety”
- „Ukochany na randkach wciskał mi kit, że prowadzi intratny biznes. Szybciutko odkryłam, że to zwykły bumelant”