„Chciałam nakarmić rodzinę truskawkową konfiturą, a najadłam się wstydu. Po tym, co zrobiłam, synowa nie chce mnie znać”
„Synowa, Marta, nie jest moją ulubioną osobą. Nigdy nie była. Dla mnie to dziewczyna bez kręgosłupa – leniwa, niegotująca, wiecznie zmęczona. A tradycje rodzinne? Żadne. Nawet barszczu nie umie zrobić, nie mówiąc o konfiturach. Te truskawkowe, które robię co lato, to już legenda. I smak wspomnień”.

- Redakcja
Zawsze powtarzam, że najlepszym lekarstwem na samotność są porządne przetwory. Mam na imię Jolanta, jestem na emeryturze i mam swoje zasady. Codziennie wstaję o szóstej, podlewam pelargonie i parzę mocną kawę. Potem krzyżówki i obowiązkowo telefon do Artura, mojego jedynaka. Od kiedy się ożenił, trudno go złapać, bo wiecznie zajęty. Jego żona, Marta, nie jest moją ulubioną osobą. Nigdy nie była.
Dla mnie to dziewczyna bez kręgosłupa – leniwa, niegotująca, wiecznie zmęczona. A tradycje rodzinne? Żadne. Nawet barszczu nie umie zrobić, nie mówiąc o konfiturach. Te truskawkowe, które robię co lato, to już legenda. To smak wspomnień.
Jeśli chodzi o sentymenty, to w moim życiu szczególne miejsce zajmuje wyjątkowa pamiątka – pierścionek zaręczynowy, który dostałam od świętej pamięci Stefana. Złoty, z oczkiem, noszę go codziennie. Jest dla mnie więcej wart niż wszystkie majątki Marty. I może właśnie dlatego zrobiłam się taka czujna, kiedy go zabrakło.
Nie mogłam się powstrzymać
Słońce jeszcze dobrze nie wstało, a ja już krzątałam się w kuchni. Truskawki leżały w misce, czerwone jak rubiny, cukier czekał, słoiki wyparzone. Rytuał, którego nie odpuszczałam od ponad trzydziestu lat.
– Marta, weź fartuch. Będziesz podawać mi słoiki – rzuciłam w kierunku synowej, która wlokła się do kuchni z taką miną, jakby ją ktoś dźgał kijem.
– Mamo, mogę później? Dopiero się obudziłam…
– Teraz albo wcale. Konfitury nie będą czekać, aż się księżniczka wyśpi.
Przewróciła oczami, ale stanęła obok. Napięcie można było kroić nożem. Mieszałam powoli bulgocącą masę, parujący gar sprawiał, że cała się spociłam. W pewnym momencie zerknęłam na dłoń. I zamarłam.
Pierścionka nie było. Poczułam zimno na karku. Spojrzałam na blat, zlewozmywak, podłogę. Nic.
– Artur… – zawołałam do syna, który właśnie wchodził do kuchni. – Widziałeś mój pierścionek?
– Nie… może zdjęłaś? – zapytał spokojnie.
– Nie zdejmowałam. Noszę go zawsze. ZAWSZE!
Marta odsunęła się nieco w bok.
– Przypadkiem nie zgubiła go mama gdzie indziej?
– Przypadkiem?! Ciekawe… jeszcze wczoraj był na mojej ręce. A dzisiaj zniknął. I tylko jedna osoba dziś mi pomagała…
– Naprawdę mama sugeruje, że coś…?
– A co mam sobie myśleć?! – krzyknęłam.
W kuchni zapadła cisza. Tylko dżem dalej bulgotał, a ja czułam, że coś pękło. W nas.
To na pewno ona
Od tamtej sceny minęły dwa dni. W domu panowała cisza, jakiej nie było od lat. Cisza, która bolała. Nie odzywałam się do Marty, a ona unikała mnie jak ognia. Najbardziej bolało mnie to, że Artur stanął po jej stronie.
– Mamo, przecież nie masz dowodów. Dlaczego od razu ją oskarżasz?
– Bo ją znam. Od lat się do mnie szczerzy, ale w środku… – zacisnęłam usta. – Ty tego nie widzisz, ale ja tak.
– Nie można tak, mamo. To niesprawiedliwe.
– Niesprawiedliwe? A to, że noszę ten pierścionek od czterdziestu lat, to nie ma znaczenia?! Że zniknął, kiedy tylko Marta weszła do kuchni?!
Wyszedł, trzaskając drzwiami. Poczułam się, jakby odciął mnie od tlenu. On – mój jedyny syn.
W nocy nie spałam. Przekładałam rzeczy w szufladach, sprawdzałam w pralce, pod łóżkiem, nawet w odkurzaczu. Nic. Jak kamień w wodę.
W myślach układałam sobie obrazy, jak Marta wchodzi do lombardu, ściska pierścionek w ręce, krzywi się, że za mało jej dają… Może chciała mnie ukarać? Może nigdy nie zniosła, że mam na Artura taki wpływ?
– Zrobiła to z premedytacją – szepnęłam do siebie. – Żeby pokazać, że to teraz ona tu rządzi.
I nagle poczułam się stara. Zbędna. Własny syn nie wierzy matce. Świat stanął na głowie.
Czułam ulgę i wstyd
Minął tydzień. Konfitury stały już w piwnicy – rządkiem, równiutko, każdy słoik z naklejką i datą. Postanowiłam je posegregować i dokładnie obejrzeć. Czułam potrzebę kontroli, może nawet jakiegoś symbolicznego domknięcia sprawy. Przesuwałam słoiki jeden po drugim. Wzięłam pierwszy z brzegu i odkręciłam wieczko.
I wtedy zamarłam.
W truskawkowej masie coś błysnęło. Spojrzałam uważnie. To był on. Mój pierścionek.
Wstrzymałam oddech, sięgnęłam łyżką i ostrożnie go wyjęłam. Był lepki, pokryty galaretowatym dżemem. Usiadłam na schodku. Nogi mi się trzęsły. Serce waliło jak młotem.
– Boże… – szepnęłam. – A więc to ja…
Musiał mi zsunąć się z palca, kiedy mieszałam gorącą konfiturę. Przecież miałam wtedy ręce wilgotne, pewnie się zsunął i wpadł do gara. Nawet nie poczułam.
Ulga zmieszała się ze wstydem. Siedziałam tam dłuższą chwilę, trzymając pierścionek w dłoni.
– Co ja teraz zrobię? – myślałam gorączkowo. – Jak ja się pokażę Arturowi i Marcie?
Przecież powiedziałam rzeczy, których nie da się tak po prostu cofnąć. Przesłuchałam Martę, oskarżyłam… Ona nie krzyczała, nie broniła się. A ja? Ja, Jolanta, królowa konfitur, siedzę teraz jak dziecko z palcem w galarecie.
I wiedziałam jedno – tego pierścionka nie mogę po prostu założyć i udawać, że nic się nie stało.
To było trudne
Nie powiedziałam nikomu. Schowałam pierścionek do szuflady z bielizną i zamknęłam ją na klucz. Serce mi biło, gdy tylko o tym myślałam. Coś we mnie krzyczało: „Powiedz im! Przyznaj się!” Ale druga część mnie, ta uparta, szeptała: „Po co? Już i tak cię nienawidzą”.
Od tamtego dnia starałam się być milsza. Zrobiłam zupę, upiekłam placek z wiśniami, a nawet kupiłam Marcie nowe ręczniki do łazienki. Ale ona patrzyła na mnie chłodno, z dystansem, jakbyśmy dzieliły mur. Artur też zamilkł. Coś się w nim zmieniło.
Któregoś wieczoru, przy kolacji, nie wytrzymałam.
– Znalazłam pierścionek – powiedziałam nagle, nie patrząc na nich.
– Gdzie? – zapytał Artur cicho.
– W konfiturze. Wpadł, kiedy mieszałam. Sama… samej mi tam wpadł niechcący.
Marta odłożyła widelec.
– Czyli jednak… – mruknęła.
– Przepraszam – szepnęłam.
Cisza.
– To wszystko? – zapytała.
– Nie wiem, co jeszcze mam powiedzieć – odpowiedziałam. – Popełniłam błąd. Myślałam, że…
– Że jestem złodziejką? – dokończyła Marta.
Nie odpowiedziałam.
– To boli. Bardziej niż mama myśli – powiedziała, po czym wstała od stołu.
Artur milczał. Spojrzał tylko na mnie z czymś w rodzaju rozczarowania. Pierwszy raz poczułam, że nie jestem już najważniejszą kobietą w jego życiu. I może właśnie to było najtrudniejsze.
Nie umiała mi wybaczyć
Następnego dnia próbowałam porozmawiać z Arturem. Czekałam, aż Marta wyjdzie do sklepu, i zaprosiłam go do kuchni.
– Synku, możemy porozmawiać?
Usiadł naprzeciwko mnie, ale nie uśmiechał się jak dawniej.
– Co się stało, mamo?
– Chciałam… chciałam ci powiedzieć, że nie miałam prawa oskarżać Marty. To był... impuls.
– Impuls? – uniósł brwi. – Mamo, ty nie tylko ją oskarżyłaś. Ty ją upokorzyłaś. Przed sobą, przede mną. Własną synową.
– Nie chciałam nikogo skrzywdzić. Po prostu… spanikowałam. Ten pierścionek to ostatnia pamiątka po twoim ojcu.
– Wiem, że to dla ciebie ważne. Ale Marta też jest dla mnie ważna. I zasługuje na szacunek.
Poczułam, jak moje serce się kurczy. Mój syn mówił spokojnie, ale każde słowo wbijało się jak szpilka.
– Przeprosiłam ją… może nie tak, jak powinnam, ale...
– To za mało. Musisz pokazać, że ci zależy.
Tego wieczoru Marta i Artur nie wrócili na kolację. Coraz częściej wychodzili razem, a ja zostawałam sama – z kompotami, konfiturami i swoim milczeniem. Gdy patrzyłam na rząd słoików w piwnicy, wszystko wydawało się absurdalne. Łatwiej było ugotować sto porcji dżemu niż zdobyć jedno przebaczenie.
Wszystko straciłam
Siedziałam w kuchni przy starym stole, obracając w palcach pierścionek. W świetle lampy połyskiwał dyskretnie. Pamiętałam, jak Stefan wręczał mi go pewnego zimowego wieczoru, z zapałem w oczach i drżącą dłonią. To był nasz początek. A teraz? Zostałam sama, zamknięta w czterech ścianach, z garami, krzewami pelargonii i garścią wspomnień.
Gdyby Stefan żył, może umiałby to rozwiązać. On zawsze godził ludzi. Wiedział, kiedy powiedzieć „dość” i kiedy przyznać się do błędu. Ja? Ja tylko warczę i warzę dżemy.
Może gdybym od razu się przyznała, Marta zobaczyłaby we mnie człowieka. Może Artur byłby ze mnie dumny. Ale ja… ja musiałam udawać silną. A przez to straciłam to, co naprawdę ważne.
Teraz wiem, że najcenniejsze rzeczy nie zawsze są ze złota. I że zaufanie, kiedy raz je zgubisz, trudniej odnaleźć niż pierścionek w słoiku truskawek.
Spojrzałam na konfitury na półce. Wszystko było na swoim miejscu – poza nami.
Jolanta, 62 lata
Czytaj także:
- „Teściowa nieprzypadkowo dała mi na ślub lawendę. Gdybym wiedziała, co symbolizuje ten kwiat, uciekłabym w popłochu”
- „Teściowa podarowała mi w prezencie konia trojańskiego. Z uśmiechem na ustach obserwowała, jak moje małżeństwo się wali”
- „55-letnia teściowa klei się do mnie jak smarkula. Czuję, że jeszcze jedno słowo i stracę panowanie nad sobą”