„Chciałam nauczyć dzieci lepienia pierogów, ale teściowa mi zabroniła. Zamarłam, gdy poznałam powód”
„Przez lata próbowałam się dopasować. Milczałam, pomagałam tylko wtedy, gdy byłam proszona, czyli rzadko. Rok temu spędziłam cały dzień w kuchni, pilnując gotujących się kompotów i rosołów, ale i tak usłyszałam, że nie umiem przypilnować potraw”.

Są ludzie, którzy odliczają dni do Świąt już od listopada – dla mnie to raczej odliczanie do przetrwania. Choinka, światełka, pierniki – to wszystko piękne, ciepłe, nawet magiczne, ale gdzieś między tym całym blaskiem kryje się napięcie, które potrafi wgryźć się głęboko pod skórę. Zwłaszcza gdy świętuje się razem z kimś, kto uważa, że „tradycja” to coś nienaruszalnego, świętszego niż zdrowy rozsądek.
Była surowa
Od dziesięciu lat jeździmy na Wigilię do rodziców Michała. Mama mojego męża to kobieta, która nie uznaje kompromisów. Jeśli barszcz, to tylko na własnym zakwasie, jeśli opłatek, to z kolędą i ze łzami w oczach. I pierogi… o, pierogi to osobna kategoria – niemal religijny rytuał. Jedyny dopuszczalny farsz to kapusta z grzybami, ciasto musi być cieniutkie jak bibułka, a lepienie – w ciszy, skupieniu, bez zbędnych słów, najlepiej samemu, bo jak się robi z ludźmi, to zawsze coś wyjdzie nie tak.
Przez lata próbowałam się dopasować. Milczałam, pomagałam tylko wtedy, gdy byłam proszona, czyli rzadko. Rok temu spędziłam cały dzień w kuchni, pilnując gotujących się kompotów i rosołów, ale i tak usłyszałam, że nie umiem przypilnować potraw.
W tym roku postanowiłam spróbować inaczej. Chciałam, żeby moje dzieci zobaczyły święta jako coś więcej niż sztywną kolację z mnóstwem „nie ruszaj”, „nie teraz”, „nie wolno”. Zaproponowałam coś prostego: wspólne lepienie pierogów. Ze śmiechem, muzyką w tle. Trochę jak w reklamie. Nie musiało być idealnie – miało być razem.
Miała swoje zasady
Przyszłam z nastawieniem, że tym razem może się uda. Nie na siłę, spokojnie.
– Pani Krystyno, pomyślałam sobie… A może w tym roku zrobimy pierogi wszyscy razem? Dzieci mogą pomóc wykrawać ciasto, Michał zmieli farsz, ja się wszystkim zajmę, tylko niech będzie wesoło. Taki mały pierogowy warsztat. Trochę zabawy przed świętami.
Odwróciła się do mnie powoli. Spojrzała najpierw na mnie, potem na blat, jakby oceniała, ile pracy jeszcze przed nią.
– Pierogi to nie teatrzyk, tylko tradycja – powiedziała w końcu spokojnym, ale sztywnym tonem. – A dzieci? W kuchni będą tylko przeszkadzać.
Zamarłam na moment, ale nie dałam się zbić tak szybko.
– Ale przecież mogłyby tylko wycinać kółka z ciasta. Nic trudnego. One się tak cieszą, że mogą coś zrobić.
– Nie – ucięła. – To nie zabawa. Ciasto musi być cienkie, farsz dobrze przyprawiony, pierogi równe. Ja wiem, co robię. Jak co roku, zrobię wszystko sama. Wtedy chociaż wiadomo, że będą jadalne.
Michał nie odezwał się ani słowem. Stałam jeszcze przez chwilę, próbując zebrać myśli. Powiedzieć coś jeszcze? Przekonywać? Żartować? Nic nie przyszło mi do głowy.
Traktowała to na serio
Chciałam, żeby to był czas wspólny, lekki, pełen ciepła, żeby nie chodziło tylko o zjedzenie kolacji, ale też o wspólne jej przygotowanie. Zastanawiałam się, czy dla teściowej pierogi to w ogóle jeszcze jedzenie, czy to nie przypadkiem jedyny obszar, gdzie wszystko musi być idealne, bo poza kuchnią już nic nie trzyma się w ryzach? I wtedy pomyślałam: czy to jeszcze Wigilia, czy już tylko kontrolowany rytuał?
Kiedy weszłam potem do kuchni, jeszcze raz, teściowa już wałkowała ciasto. Obok stała miska z farszem, pachniało grzybami. Zapytałam cicho, czy możemy pomóc.
– Ciasto musi być cienkie – odpowiedziała bez odwracania się. – A dzieci tylko rozsypią mąkę i wszystko się pobrudzi.
– Może chociaż podadzą szklanki do wykrawania? Dla nich to wielka rzecz...
– Nie. Was to bawi, a nie obchodzi, a ja nie robię tego dla zabawy.
Zerknęłam przez uchylone drzwi – dzieci zaglądały do środka, jakby czekały na zaproszenie, które nigdy nie padnie. Odeszłam bez słowa. Czułam się zbędna.
Atmosfera była gęsta
Na stole pachniał barszcz, leżały uszka, kompot w szklankach. Michał rozkładał półmiski, dzieci siedziały cicho, trochę zniecierpliwione, trochę zagubione, jakby czuły, że nie wolno mówić zbyt głośno. Teściowa czuwała przy końcu stołu, z miną poważną, prawie surową. Wszyscy mieliśmy już opłatki w dłoniach, nikt się nie odważył nie podjąć tej świątecznej formy.
Pierogi pojawiły się na stole jako kulminacja wieczoru. Michał położył je ostrożnie, jakby miały się zaraz rozsypać. Zauważyłam, że były jakieś inne. Grube, nierówne, niektóre pęknięte. Na pewno nie wyglądały jak te, które robiła przez ostatnie lata.
– No, spróbujcie, jak smakują – powiedziała teściowa, starając się o ton pogodny, ale głos miała zmęczony.
Dzieci wzięły po jednym pierogu na talerz, po czym zaczęły je rozgarniać widelcem. Syn wziął mały kęs i szybko popił kompotem, córka nawet nie spróbowała, tylko spojrzała na mnie pytająco.
– Mamo… ja nie chcę… – szepnęła z taką ostrożnością, jakby się bała, że ktoś ją usłyszy.
– Zjedz chociaż kawałek – odpowiedziałam równie cicho. – Potem dam ci coś innego.
Nie smakowało im
Teściowa patrzyła na dzieci. Nie powiedziała nic, ale widziałam, jak jej oczy zwęziły się nieznacznie. Wzięła pieroga na swój talerz i zaczęła go kroić, jakby chciała udowodnić, że wszystko jest w porządku. Tylko że nie było. Michał spróbował, przełknął, po czym odezwał się z nieprzekonanym entuzjazmem:
– No… pierogi jak co roku.
Akurat. Nikt się nie odezwał. Wszyscy coś żuli albo udawali, że jedzą. Nawet teść grzebał widelcem w talerzu bez słowa. Dzieci ostatecznie zostawiły swoje porcje niemal nietknięte.
I wtedy teściowa wstała od stołu.
– Chyba mam migrenę… przepraszam – rzuciła krótko i wyszła. Drzwi łazienki zamknęły się z cichym trzaskiem.
Zrobiło się jeszcze ciszej. Dzieci zaczęły jeść suchy chleb. Michał siedział z twarzą spuszczoną nad talerzem, a ja czułam, że to wszystko jakoś wymknęło się spod kontroli.
Dostała nauczkę
Zamknęłam drzwi sypialni i opadłam na łóżko. Dzieci już spały w pokoju obok. Michał przyszedł po chwili i usiadł obok mnie. Przez moment milczeliśmy, jakby każde z nas czekało, aż to drugie zacznie.
– To nie może tak wyglądać co roku – powiedziałam w końcu.
– Daj spokój – odparł zmęczonym głosem. Usiłował zabrzmieć łagodnie, ale brzmiało to jak unikanie.
– Ona nie pozwala nam być razem. Zawsze robi wszystko sama, a potem udaje ofiarę. Wszystko musi być tak, jak ona chce, a jak coś się sypnie, to cierpi i znika.
– Może po prostu tak się nauczyła – mruknął, patrząc gdzieś w bok. – Wiesz, jej mama też robiła wszystko sama…
– A my mamy przez kolejne dwadzieścia lat czekać, aż w końcu powie „teraz możecie wejść do kuchni”? Przecież to nie jest normalne. To miały być wspólne święta. Chciałam, żeby dzieci zapamiętały coś więcej niż to, że babcia się obraziła, a pierogi były jak guma.
Czułam się bezradna
Michał nie odpowiedział od razu. Przesunął dłonią po twarzy, jakby próbował coś z siebie zetrzeć.
– Wiem, ale nie mam pojęcia, jak to zmienić. Znasz ją, niczego nie odpuści. Nawet jak się stara, to i tak wraca do tego samego.
– Może już nie chcę się z tym ścierać – powiedziałam cicho. – Może za rok zrobię Wigilię u nas, choćby tylko dla nas czworga. Z naszymi pierogami, z nieidealnym ciastem, ale z dziećmi w kuchni.
Michał spojrzał na mnie i przez chwilę miałam wrażenie, że się zgodzi, ale nic nie powiedział. I wtedy poczułam się naprawdę samotna, nawet siedząc obok niego, nawet pośród tych wszystkich tradycji, kolęd, talerzy i światełek. Jakby jedyne, co naprawdę należało do mnie, to ta cisza po wszystkim.
Alicja, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Babcia wyjechała do sanatorium, a wróciła z narzeczonym. Chce z nim spędzić święta, zamiast lepić pierogi z wnukami”
- „Kalendarz adwentowy od teściowej był gorszy od puszki Pandory. Wystarczyła chwila, by miła atmosfera prysła jak bańka”
- „Przed świętami teściowa obgadała mnie za plecami i w Wigilię musiałam świecić oczami. 1 zdanie przelało czarę goryczy”