„Chciałam dać dziecku ciepły dom, więc oddam je do adopcji. Nie mam kasy na jedzenia, a co dopiero na pieluchy”
„Kiedy opowiedzieli mi, jak długo próbowali zostać rodzicami, jaka radość ich ogarniała, gdy pojawiał się cień szansy i jak bardzo cierpieli po każdym niepowodzeniu, to aż się wzruszyłam. Od razu wiedziałam, że będą cudownymi rodzicami”.

- Listy do redakcji
Moje dzieciństwo nie należało do udanych. Atmosfera w rodzinnym domu była fatalna – rodzice nadużywali alkoholu, ciągle się kłócili, a ja obrywałam za ich nerwy. Często uciekałam do stodoły, żeby uniknąć kolejnego lania. Siedząc schowana w sianie, powtarzałam sobie, że kiedy założę własną rodzinę, to zrobię wszystko, by moje dzieci czuły się kochane i bezpieczne.
Nie chciałam brać ślubu
Odkąd pamiętam, pragnęłam tylko jednego. Po ukończeniu szkoły zawodowej, postanowiłam wyruszyć w nieznane i bez chwili wahania powędrowałam do Wrocławia. Nie miałam innego wyjścia, gdyż moi rodzice za nic nie zgodziliby się na tę eskapadę. Wbili sobie bowiem do głów, że wydadzą mnie za mąż za syna zamożnego rolnika z naszej miejscowości. Zupełnie nie liczyło się dla nich to, że nic do niego nie czuję, że lubi sobie popić i bywa porywczy.
W pośpiechu upchnęłam swoje rzeczy do znoszonej torby podróżnej i po cichu wyszłam z domu. W liście, który zostawiłam na kuchennym blacie, poprosiłam, żeby mnie nie szukali. Obiecałam też, że dam znać, jak już jakoś poukładam sobie życie na nowo. Miałam to szczęście, że moja ucieczka nie wiodła w nieznane. Przyjaciółka z pobliskiej miejscowości, która już wcześniej wyemigrowała za pracą, pomogła mi znaleźć robotę w osiedlowym spożywczaku.
Moja wypłata nie powalała na kolana, ale przełożona była w porządku. Poza tym co najważniejsze wypłacała pensję bez kantów i terminowo. Hajsu starczało na niewybredne życie i pokrycie czynszu za wynajmowaną kawalerkę z drugim lokatorem. Mój chłopak Adam pracował jako dostawca napojów. Tak go poznałam, gdy przyjechał do sklepu.
Zakochałam się
Pewnego razu zaproponował mi spotkanie. A potem następne.
– Jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie. Z kimś takim jak ty chciałbym być już na zawsze – słodko szeptał mi do ucha.
Czas spędzany razem był wprost magiczny. Nie od razu zdałam sobie sprawę, że spodziewam się dziecka. Dopiero kiedy przez dwa miesiące nie pojawiła się miesiączka, postanowiłam zrobić test ciążowy. Na widok dwóch kresek mało nie podskoczyłam z euforii. Natychmiast skontaktowałam się z Adamem. W głowie już wyobrażałam sobie, jak się mi oświadcza i wiodę z nim oraz naszym maleństwem długie, szczęśliwe życie. Ach, te moje marzenia. Mój wybranek jednak szybko ściągnął mnie z obłoków na ziemię.
– Ślub i dziecko? Daj spokój, to zdecydowanie nie mój klimat. Jestem na to o wiele za młody i zbyt cwany – oznajmił.
– To, co ja mam teraz począć? – wydukałam.
– Nie mam pojęcia. W sumie to nie moja broszka. Trzeba było uważać! – parsknął i przerwał połączenie.
Od tamtej pory nasze drogi się rozeszły. Nie miałam z nim żadnego kontaktu, jakby zapadł się pod ziemię. Przeprowadził się do innego mieszkania i zmienił numer telefonu. Poza tym, w naszym markecie pojawił się nowy przedstawiciel handlowy od napojów. Czułam ogromny smutek i rozczarowanie całą tą sytuacją.
Byłam załamana
Miałam w głowie mnóstwo pytań – jak teraz poradzę sobie sama, jak zapewnię byt sobie i dziecku, kto się nim zaopiekuje, kiedy będę w pracy, gdzie będziemy mieszkać. Dziewczyny, z którymi dzieliłam mieszkanie, owszem, okazały mi współczucie, ale od razu dały mi do zrozumienia, że po urodzeniu dziecka będę musiała się wynieść. Nadzieją był dom dla matek samotnie wychowujących dzieci, ale okazało się, że mogłabym tam przebywać maksymalnie sześć miesięcy. I co dalej? Wracać na wieś? Nigdy w życiu!
Przecież dałam słowo swojemu dziecku, że będzie miał szczęśliwy dom, a nie męczarnię. Ten cały bałagan tak mnie wystraszył i wykańczał, że nawet w robocie mi nie szło. Stałam się nieprzyjemna dla klientów, myliłam się przy kasie. Szefowa od razu to wyłapała. Pewnego dnia, kiedy znowu schrzaniłam, zaprowadziła mnie na zaplecze.
– O co chodzi, co się z tobą dzieje? – spytała poirytowana. – Kiedyś przy obsłudze klientów byłaś taka skrupulatna i uprzejma. A teraz? Tylko błędy i złośliwości z twojej strony. Jak tak dalej będzie, to doprowadzisz mnie do bankructwa!
– Jeśli pani to nie odpowiada, to mogę się zwolnić. Choćby w tej chwili. Mam już serdecznie dość tego wszystkiego! – wydarłam się.
Musiałam się wygadać
Byłam przekonana, że po tej złości wygoni mnie za drzwi. Ale tak się nie stało.
– Na to przyjdzie jeszcze czas. Teraz mi się zwierz, co cię trapi. Może jakoś dam radę ci pomóc – odparła serdecznie.
– Chce to pani usłyszeć? Naprawdę? No dobra. Spodziewam się dziecka! – wykrzyczałam i zalałam się łzami.
Szefowa popatrzyła na mnie zdziwiona, ale już po chwili zbliżyła się i serdecznie mnie objęła.
– Ależ to cudowna nowina! Tylko czemu płaczesz? Przecież to powód do świętowania!
– Akurat! Nie mam kasy, dachu nad głową, bliskich, a ojciec dzieciaka mnie olał! No faktycznie, jest się z czego cieszyć!
– Dasz radę – próbowała mnie pocieszyć, ale od razu jej przerwałam.
– Wcale nie! Cuda to tylko w bajkach. Lepiej by było, żeby ten bobas w ogóle nie przyszedł na świat!
– Chyba nie myślisz o...?
– A żeby pani wiedziała, że myślę. Tylko mnie nie stać! To, co niedozwolone, cholernie dużo kosztuje!
– Daj spokój! Nigdy byś sobie tego nie wybaczyła!
– A skąd pani to wie? Z własnego doświadczenia? – parsknęłam ironicznym śmiechem.
Adopcja to był jakiś pomysł
Milczała.
– Zastanawiałaś się nad tym, żeby po porodzie oddać maleństwo do adopcji? Jest mnóstwo par, które nie mogą mieć własnych pociech – namawiała mnie.
– Zna pani jakieś takie małżeństwo? – przerwałam jej wpół słowa.
Przez moment analizowała to, co przed chwilą usłyszała.
– Wydaje mi się, że znam takie osoby.
– Kogo ma pani na myśli?
– Moich przyjaciół z Niemiec. Na pewno obdarzą twoją kruszynkę taką samą miłością, jak swoje własne dziecko. Zapewnią maluchowi dostatnie i szczęśliwe życie. Do końca świata będą ci wdzięczni za to, że umożliwiłaś im zostanie rodzicami.
– Naprawdę?
– Nie mam co do tego wątpliwości. Zastanów się nad moją propozycją. Jak podejmiesz decyzję, poinformuj mnie o tym. Skontaktuję się z nimi telefonicznie, a oni na pewno tu przyjadą.
Nie wiedziałam, co robić
Chodziło mi po głowie tyle rzeczy, że nie byłam w stanie zmrużyć oka. Pragnęłam, żeby mój maluch wychowywał się w radości i dobrobycie, ale równocześnie gryzło mnie sumienie. Przecież, która matka rozważa porzucenie swojego dziecka? Tylko jakaś okropna, pozbawiona uczuć i wyrzutów sumienia. Po wielu przemyśleniach w końcu zdecydowałam, co zrobię.
– Zadzwoń do swoich znajomych. Bardzo chciałabym się z nimi zobaczyć – zwróciłam się do przełożonej.
– Wykazujesz się ogromną odwagą. I przestań się obwiniać. Taka decyzja świadczy tylko o tym, jak bardzo zależy ci na dobru maleństwa – objęła mnie ramionami, dodając otuchy.
Wzbudzili moją sympatię
Angela i Martin przyjechali już po dwóch dniach. Sprawiali wrażenie naprawdę sympatycznych osób. Zdradzili mi masę rzeczy na swój temat. Mam za sobą naukę niemieckiego w szkole, dzięki czemu całkiem nieźle się z nimi porozumiewałam. Kiedy jednak coś mi umykało, z pomocą przychodziła szefowa.
Odbyliśmy ze sobą parę długich pogawędek. Kiedy opowiedzieli mi, jak długo próbowali zostać rodzicami, jaka radość ich ogarniała, gdy pojawiał się cień szansy i jak bardzo cierpieli po każdym niepowodzeniu, to aż się wzruszyłam. Od razu wiedziałam, że będą cudownymi rodzicami dla dziecka i jeśli mam powierzyć komuś maleństwo, to tylko im.
– Wasze marzenie nareszcie się ziściło. Zostaniecie rodzicami. Waszego własnego, najcudowniejszego dziecka pod słońcem – oznajmiłam.
Wszystko to sprawiło, że popłakali się ze szczęścia.
Dbają o mnie
Niedawno przeprowadziłam się do Niemiec i od paru tygodni goszczę u Angeli i Martina. Traktują mnie jak królewnę — dogadzają mi, jak tylko mogą. Karmią zdrowymi przysmakami, dostarczają witaminy, dbają o to, żebym piła soki. Zwracają uwagę, żebym dobrze się wysypiała i miała dość odpoczynku. Dodatkowo zamawiają wizyty w prywatnej klinice, gdzie mam urodzić dziecko.
Podobno w tym szpitalu pracują rewelacyjni i niezwykle taktowni lekarze. Kiedy na oddział położniczy przychodzi jedna pacjentka, a z noworodkiem wychodzi inna, personel nie wtrąca się i nie wypytuje. Wypisują po prostu stosowne papiery i tyle. Z pozoru wszystko gra, jednak... W miarę jak zbliża się moment porodu, nachodzą mnie coraz większe wątpliwości.
Siedzę i główkuję, czy podjęłam słuszną decyzję, przystając na to wszystko. Boję się, że później będę tego żałować i tęsknić. Chyba Angela z Martinem to dostrzegli. Proszą mnie na kolanach, żebym nie zmieniała zdania, bo kolejnego zawodu po prostu nie udźwigną. I znowu zapewniają, że dołożą wszelkich starań, aby mój maluszek wychowywał się w domu przepełnionym czułością i miłością. Dokładnie tak, jak sobie życzyłam. Ufam im i nie chcę ich rozczarować…
Ale co mogę poradzić na to, że mam rozterki? W końcu to będzie moje maleństwo, noszę je pod własnym sercem…
Klaudia, 20 lat