Reklama

Przez ostatnie dziewięć mieszkałam w Londynie. Wyjechałam, bo miałam dość prowincji, stagnacji, tych samych twarzy mijanych co rano w sklepie u Gieni. Chciałam czegoś więcej, ale... teraz wracam. Na święta. Nie wiem właściwie, co mnie pchnęło do tego pomysłu. Może samotność? Może fakt, że wszystkie moje koleżanki mają już dzieci, pierniki w piekarniku i mężów, których nie mogą znieść? A ja? Ja mam pokój na wynajem w Camden i kartę do lokalnej kawiarni.

Pamiętam, jak pachniały święta u nas w domu. Goździki w kompocie, zapach zupy grzybowej unoszący się już od rana. Tata osadzał choinkę – zawsze za dużą – i marudził, że znowu nie mieści się do stojaka. Kasia, moja młodsza siostra, śmiała się, a mama... mama krzątała się po kuchni, czerwona na twarzy od gorąca buchającego z piekarnika i napięcia, ale zawsze z uśmiechem. Chcę to wszystko odtworzyć. Każdy detal. Dwanaście potraw. Sianko pod obrusem. Łuski karpia w portfelu. Chcę, żeby mama zobaczyła, że to wszystko nie poszło na marne. Że pamiętam. Zadzwoniłam do Kasi.

– Jedziesz do domu na święta? – zapytałam.

– Z mamą? Wspólna Wigilia? Powodzenia.

– Dlaczego jesteś taka cyniczna?

– Może dlatego, że ty pamiętasz tylko ozdoby, a ja – jak mama płakała w kuchni.

Zamurowało mnie.

– Płakała?

– Nie udawaj, że nie pamiętasz. Ale ty wtedy miałaś swoje bajki w głowie.

Kasia rozłączyła się. A ja zostałam z głową pełną wątpliwości, ale i postanowieniem. Odtworzę tamte święta. Choćby nie wiem co.

Udawałam, że nie czuję jej chłodu

Pierwszego dnia po przyjeździe zabrałam się za pierniki. Ustawiłam w kuchni stary radioodbiornik taty, puściłam kolędy i zaczęłam zagniatać ciasto, które pamiętałam z dzieciństwa – lepkie, miodowe, pachnące przyprawą korzenną. Mama weszła do kuchni i zamarła.

– Co ty robisz? – zapytała, marszcząc brwi.

– Pierniki. Twoje ulubione. Pamiętasz, jak je robiłaś co roku?

– Nie pamiętam – odparła krótko i sięgnęła po czajnik.

Zamieszałam ciasto, udając, że nie czuję chłodu w jej głosie.

– Chcę, żeby w tym roku było jak dawniej. Wigilia jak za starych czasów. Z obrzędami, opłatkiem, dwunastoma daniami...

– Dwanaście potraw? – mama prychnęła. – Kto to wszystko zje? Ty? Kasia, która pewnie i tak nie przyjedzie?

– Przecież zawsze robiłaś tyle! To było dla ciebie ważne, prawda?

– Dla mnie? Co ty w ogóle wiesz?

Zamarłam z wałkiem w dłoni.

– Chcę, tylko żeby było jak dawniej.

Mama spojrzała na mnie surowo, z dziwnym błyskiem w oczach.

A ja nie chcę! Zrozum to w końcu!

Zabolało. Nie tak to sobie wyobrażałam. Miało być ciepło, sentymentalnie. A ona… jakby każda moja próba przywołania tamtych świąt ją raniła. Jakby walczyła z czymś wewnętrznym, czego nie chciała mi powiedzieć. Może nie potrafiła. Zamknęła się w swoim pokoju. A ja zostałam przy kuchennym stole, z wałkiem w dłoni i ciastem, które pachniało dzieciństwem. Tylko że nagle już nie smakowało tak samo.

Patrzyłam na nią w szoku

Następnego dnia od rana próbowałam udobruchać mamę. Ugotowałam barszcz, zostawiłam na kuchence – „żebyś spróbowała, czy nie za dużo majeranku”. Udawała, że nie słyszy. Ominęła kuchnię szerokim łukiem. Po południu usiadła przy stole z herbatą i gazetą. Pomyślałam, że to dobry moment.

– Mamo... możemy porozmawiać?

– Mów.

– Dlaczego ty tak to wszystko lekceważysz? Wigilię, przygotowania? Chcesz mnie zranić?

– To ty mnie ranisz tym swoim sentymentalnym przedstawieniem.

– Co?

– Chcesz jakiejś bajki. A ja w tej bajce zawsze byłam kucharką i służącą.

Zamilkłam.

– Ty pamiętasz choinkę, zapach goździków, pierogi. A ja pamiętam ból kręgosłupa, łzy i to, że nikt mi nie pomógł. Nawet twój ojciec. Kasia była mała, a ty... wiecznie w swoim świecie. Ja miałam wszystko ogarnąć. I się uśmiechać. Patrzyłam na nią w szoku. Głos jej się nie łamał, mówiła spokojnie, jakby długo to nosiła.

– Ale przecież... – zaczęłam cicho – my to tak dobrze wspominaliśmy...

Bo tak wam było wygodnie. A mnie nikt nie zapytał, czy ja tego chcę. Czy daję radę?

Siedziałyśmy chwilę w milczeniu. W głowie miałam mętlik. Jak to możliwe, że całe moje dzieciństwo było czymś zupełnie innym z jej perspektywy?

– Przepraszam – wyszeptałam.

Mama spojrzała na mnie długo. I pierwszy raz nie wyglądała na złą. Tylko zmęczoną.

– Ty niczego nie rozumiesz, Natalka. Jeszcze nie.

Latami udawała i cierpiała

Nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie zdanie: „Ty niczego nie rozumiesz, Natalka”. Co ja niby miałam rozumieć? Że moje wspomnienia to była iluzja? Że mama przez lata cierpiała w ciszy? Po północy usłyszałam głosy. Drzwi do sypialni rodziców nie były domknięte. Wstałam bezgłośnie, stanęłam przy schodach. Matowy półmrok. Z kuchni dobiegał ich szept.

– Natalia nie powinna była wracać – powiedziała mama.

– Daj jej te święta, Basia – odezwał się ojciec, cicho, jak zawsze. – Ona tego potrzebuje.

– A ja nie potrzebuję niczego?! Mam znowu udawać? Uśmiechać się nad uszkami i karpiem, choć marzę tylko o tym, żeby to się nie wydarzyło?

– Dla niej to był zawsze ważny czas.

– Dla niej! – syknęła. – A mnie kto zapytał, czy chciałam gotować przez tydzień, znosić twoją matkę, siedzieć przy stole z udawaną rodziną?

Ojciec milczał. Jak zwykle. Odsunęłam się od ściany. Każde słowo matki wbijało się we mnie jak igła. Poczułam, że muszę to przerwać. Weszłam do kuchni.

– Słyszałam was – powiedziałam, bez wstępu. Mama spojrzała na mnie, zaskoczona, ale nie speszona.

– Czy naprawdę nienawidziłaś świąt?

– Każdych i zawsze – odparła bez cienia wahania. – Ale udawałam. Dla ciebie. I dla spokoju.

Zamarłam. Nagle nie wiedziałam, kim była ta kobieta. I kim byłam ja, skoro moje wszystkie wspomnienia właśnie się rozpadły.

Zapadło się we mnie wszystko

– Siadaj – powiedziała mama cicho. Ojciec odsunął się, jakby nie chciał brać udziału w tej rozmowie. Zniknął gdzieś razem ze swoim milczeniem.

Usiadłam naprzeciw niej. Dłonie miałam lodowate, serce waliło mi jak szalone. Mama długo milczała, popijała herbatę. W końcu zaczęła mówić.

– Wigilia… była dla mnie zawsze walką. Walką z czasem, ze zmęczeniem, z oczekiwaniami. Wszystko miało być perfekcyjne. Nikt mi nigdy nie pomógł, ale wszyscy chcieli, żeby wszystko było jak z reklamy.

– Ale przecież my… – zaczęłam, ale uniosła rękę.

– Ty pamiętasz ozdoby. Ja – jak nad ranem zasypiałam przy stole, bo po nocy lepiłam pierogi. Jak musiałam znosić teściową, która wszystko krytykowała. Jak tata siedział przed telewizorem, a ja dźwigałam całe święta na plecach. Jak raz dostałam ataku paniki w łazience, bo ciasto opadło i nie było już czasu, żeby zrobić nowe. I nikt nie zapytał: „Może ci jakoś pomóc?”.

– Dlaczego nic nigdy nie mówiłaś?

– Bo tak mnie wychowano. Kobiety nie mówią, tylko robią. A potem płaczą w ciszy.

Siedziałam bez słowa. Czułam, jak powoli zapada się we mnie wszystko, co uważałam za pewne. Ten dom, ten stół, ta choinka... to wszystko było scenografią. Tłem do czyjejś samotności.

– A ja myślałam, że to był twój ulubiony czas – powiedziałam w końcu.

Mama spojrzała mi prosto w oczy.

– Nigdy go nie lubiłam, ale kochałam was... I dlatego to robiłam.

Wstałam. Musiałam wyjść. Musiałam zaczerpnąć świeżego powietrza. Śnieg skrzypiał pod butami, ale nie słyszałam nic. Wszystko dźwięczało mi w głowie. Nie wiedziałam już, co było prawdą, a co ułudą. Moje dzieciństwo? Czy było rzeczywiście szczęśliwe?

Czułam się jak kompletna idiotka

Kasia mieszkała tymczasowo u znajomych w centrum. Zadzwoniłam do niej z pytaniem, czy możemy się spotkać. Zgodziła się bez ociągania, jakby przeczuwała, co się stało. Otworzyła drzwi z kubkiem kawy w ręku i spojrzeniem, które nie wymagało słów.

– Powiedziała ci wreszcie wszystko, prawda?

Skinęłam głową.

Bez owijania w bawełnę.

Usiadłyśmy na wersalce przykrytej pledem w szkocką kratę. Na stole stała świeca, pachnąca czymś świątecznym. Gorzko to kontrastowało z moim nastrojem.

– Ja naprawdę myślałam, że to wszystko było dla niej ważne – powiedziałam cicho. – Chciałam to jej oddać. Odtworzyć. Naprawić.

– Ale co chciałaś naprawić? – Kasia upiła łyk kawy. – Przeszłości się nie naprawia. Można tylko przestać ją właśnie powtarzać.

– Wiesz... miałam te obrazy w głowie. Mama przy kuchence, tata z choinką, my przy stole…

– A ja miałam inne. Mama z podkrążonymi oczami i jej łzy nad zlewem. Tata, który znikał na całe dnie, żeby tylko nie być w domu. I ty, zachwycona jakąś świąteczną bajką. Może nie twoja wina, że nie widziałaś więcej.

– Czuję się jak idiotka – powiedziałam, czując, że głos mi się łamie. – Całe życie myślałam, że mamy wspomnienia, które nas łączą.

Kasia spojrzała na mnie spokojnie, ale bez czułości.

– Może właśnie dlatego nie mamy wspólnej przeszłości. Bo każda z nas była w innej bajce. Ja widziałam kulisy. Ty – teatrzyk.

Milczałyśmy chwilę. Potem powiedziała łagodniej:

– Ale wiesz... to nie znaczy, że teraz nic nie możesz zrobić.

– Co masz na myśli?

– Może czas przestać lepić pierogi dla wspomnień. I zacząć po prostu być. Z mamą. Tu i teraz. Nawet jeśli to nie jest ładne. Nawet jeśli to już nie jest wigilia jak z dzieciństwa.

Natalia, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama