Reklama

Z Adamem byliśmy małżeństwem od ponad dziesięciu lat. Poznaliśmy się na uczelni, jeszcze w czasach, gdy przyszłość była tylko mglistym zarysem marzeń. Kupiliśmy dom na spokojnym osiedlu, wychowywaliśmy wspólnie Maję – naszą ośmioletnią córeczkę, która była całym naszym światem. Przynajmniej ja tak to widziałam.

Reklama

Ostatnio jednak coś się zmieniło. Adam wracał coraz później, mówił, że pracuje więcej, że projekty, terminy. Czasem czułam na nim zapach perfum, których nigdy nie widziałam w naszej łazience. Odsuwał się ode mnie, był jakby nieobecny. Próbowałam go zatrzymać rozmowami, kolacjami, czułością, ale on jakby znikał. A może to ja nie chciałam widzieć prawdy?

W Prima Aprilis postanowiłam zażartować – niby niewinnie, ale w środku coś mnie tknęło. Chciałam zobaczyć jego reakcję. Przy kolacji, kiedy będzie spokojnie, kiedy spojrzy mi w oczy. Chciałam go wytrącić z równowagi. Nie spodziewałam się, że ten wieczór zmieni wszystko.

Myślałam, że się przesłyszałam

Usiedliśmy do kolacji później niż zwykle. Maja już spała, więc był spokój. Przygotowałam jego ulubione danie – makaron z sosem śmietanowym i pieczarkami. Adam jadł powoli, jakby bez przekonania. Próbowałam rozmawiać o codzienności, o pracy, o Majce. Był uprzejmy, ale nieobecny.

– A tak w ogóle… – powiedziałam, starając się brzmieć lekko – …to wiem, że mnie zdradzasz.

Uśmiechnęłam się, udając, że to tylko żart. Prima Aprilis, przecież. Spojrzałam mu w oczy, ale on nie odwzajemnił spojrzenia. Odłożył widelec, jakby nagle stracił apetyt. Twarz mu zbladła.

– Skąd się dowiedziałaś? – zapytał cicho.

Nie od razu zrozumiałam, co właśnie powiedział. Myślałam, że się przesłyszałam.

– Co ty powiedziałeś? – głos zadrżał mi nieznacznie.

– Myślałem, że… że już o tym wiesz – spuścił wzrok, jakby wstyd go nagle przycisnął do ziemi.

Poczułam, jak robi mi się zimno, choć w kuchni było ciepło. Dłońmi ścisnęłam brzegi krzesła, by nie drżeć. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie wiedziałam, jak oddychać.

To był tylko raz – dodał. – Byłem pijany. Samotny. Nie wiem, dlaczego to zrobiłem.

– Kto to był? – zapytałam z mechanizmu. Nie chciałam wiedzieć. Ale musiałam.

– Dziewczyna z pracy. Nowa. To… to się nie powtórzyło.

– A ja mam ci teraz uwierzyć? – głos mi się załamał. – Bo powiedziałeś „tylko raz”?

Nie odpowiedział. Siedział w milczeniu, a ja czułam, że coś we mnie pękło. Na zawsze.

Nic już nie będzie takie samo

Tamtej nocy nie potrafiłam zasnąć. Leżałam w naszym łóżku, ale każdy centymetr po jego stronie zdawał się obcy. Adam poszedł na kanapę w salonie, nie powiedział ani słowa więcej. Nie próbował mnie zatrzymać, nie tłumaczył się. Jakby wiedział, że wszystko, co powie, tylko pogorszy sprawę.

Patrzyłam w sufit, słysząc w głowie jego słowa: „to był tylko raz”. Kiedy? Gdzie? Czy wtedy, gdy mówił, że pracuje nad projektem? A może w weekend, gdy pojechał do siostry? Wszystko zaczęło się składać w bolesną całość. Ale najgorsze było to, że nie zauważyłam. Albo nie chciałam widzieć.

Przypomniałam sobie nasze początki – jak mnie rozśmieszał, jak trzymał mnie za rękę podczas porodu Mai, jak przysięgał, że zawsze będzie mnie chronić. Jak można tak łatwo zniszczyć coś, co budowaliśmy latami?

Rano zeszłam do kuchni, on już siedział z kubkiem kawy. Wyglądał, jakby nie spał ani minuty.

– Kochasz ją? – zapytałam, nie patrząc na niego.

– Nie – odpowiedział od razu. – To było… bez znaczenia.

– Dla mnie miało znaczenie. Zniszczyłeś wszystko.

Wzruszył ramionami, jakby chciał coś powiedzieć, ale zabrakło mu słów. Czekałam na jakieś „przepraszam”, na coś więcej niż mechaniczne tłumaczenie. Ale on milczał.

– Wiem, że zawiodłem – powiedział w końcu. – Ale chcę to naprawić.

– Nie wiem, czy da się to naprawić – wyszeptałam. – Bo ja już ci nie wierzę.

Odsunęłam się. Czułam, że coś się skończyło. I że nic już nie będzie takie samo.

Mój świat się rozpadł

Dwa dni później siedzieliśmy razem w salonie, oboje zmęczeni, oboje inni niż jeszcze tydzień temu. Maja bawiła się w swoim pokoju, nieświadoma tego, że świat, który znała, właśnie się rozpada.

– Co teraz jej powiemy? – zapytałam, trzymając w dłoni filiżankę z herbatą, która już dawno wystygła.

– Może… nic? – Adam spojrzał na mnie niepewnie. – Przynajmniej na razie. Może najpierw pójdziemy na terapię, spróbujemy to naprawić.

Naprawić? Nie chcę z tobą być, nie chcę cię oglądać. Może kiedyś zdołam ci wybaczyć. Może. Ale nie teraz – powiedziałam twardo.

Zamilkł. Nie próbował mnie przekonywać. Może wiedział, że nie jestem gotowa słuchać.

Tego samego wieczoru zadzwoniłam do Pauliny, mojej przyjaciółki. Znałyśmy się od liceum. Kiedy usłyszała mój głos, od razu zapytała, co się dzieje. Płakałam. Długo. A ona tylko słuchała.

– Boję się, Paulina. Boję się być sama. Ale jeszcze bardziej boję się żyć z kimś, komu nie ufam – mówiłam przez łzy. – Nie wiem, co mam zrobić.

– Jesteś silniejsza, niż ci się wydaje – odpowiedziała spokojnie. – Teraz musisz myśleć o sobie i o Mai. Nie o nim.

Po tej rozmowie długo siedziałam przy łóżku córki, patrząc, jak spokojnie oddycha przez sen. Jak mam jej to wytłumaczyć? Że tata popełnił błąd? Że mama już nie wie, co dalej?

Może dla niej powinnam spróbować. Ale czy jestem w stanie zapomnieć?

To pytanie nie dawało mi spokoju. I chyba nie znałam jeszcze odpowiedzi.

Zrobiłam to, co musiałam

Spakowałam dwie torby. Dla siebie i dla Mai. Nie brałam wiele – tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Zabawek nie pakowałam, powiedziałam Majce, że jedziemy na kilka dni do babci. Ucieszyła się, jak zawsze. Nie zadawała pytań.

Adam stał w drzwiach, oparty o framugę, z rękami w kieszeniach. Milczał. Nie pytał, dokąd idziemy. Wiedział.

– Nie chcę rozwodu… – powiedział w końcu cicho.

– Nie wiem, czy kiedykolwiek znów ci zaufam – odpowiedziałam, nie patrząc mu w oczy.

– Czekam na ciebie. Codziennie. I zawsze będę.

Te słowa były jak echo. Słyszałam je już wcześniej – w przysiędze, w momentach kryzysu, w chwilach radości. Ale teraz brzmiały inaczej. Pusto.

Zapięłam kurtkę Mai, wzięłam torby i wyszłyśmy. Nie odwróciłam się. Bałam się, że jeśli zobaczę jego twarz, złamię się.

U mamy było cicho. Znów znajome zapachy, znajome kąty. Maja od razu pobiegła do swojego starego pokoju, jakby nic się nie wydarzyło. A ja usiadłam przy kuchennym stole i dopiero wtedy poczułam ciężar tego, co zrobiłam.

Nie było ulgi. Była pustka. Ale w tej pustce była też siła. Taka cicha, spokojna. Wiedziałam, że zrobiłam to, co musiałam.

Czy wrócę? Nie wiedziałam. Ale przynajmniej przez chwilę mogłam złapać oddech. Być w miejscu, gdzie nikt mnie nie okłamywał. Gdzie wszystko było proste.

Tego wieczoru po raz pierwszy od wielu dni zasnęłam bez płaczu.

Wciąż potrafię kochać

Siedziałam na parapecie w pokoju Mai, patrząc na ciemniejące niebo. Maja spała obok, wtulona w swojego pluszowego misia. Było coś kojącego w tej ciszy, w oddechu dziecka, które jeszcze nie zna bólu dorosłych wyborów.

W ręku trzymałam ślubne zdjęcie. Uśmiechaliśmy się na nim z Adamem – młodzi, zakochani, pełni wiary, że razem przetrwamy wszystko. Patrzyłam na tamtą dziewczynę i próbowałam zrozumieć, kim jestem teraz. Czy jeszcze wierzę w „na zawsze”? Czy jestem tą samą osobą?

– Może to wszystko było tylko snem – szepnęłam sama do siebie. – Ale obudziłam się. I wiem jedno – już nigdy nie pozwolę, by ktoś tak mnie zranił.

Nie płakałam. Już nie. Byłam zmęczona, ale spokojna. Nie podjęłam jeszcze decyzji, co dalej. Może wrócę, może nie. Ale jeśli wrócę, to nie dlatego, że boję się samotności. Tylko dlatego, że naprawdę uwierzę, że można odbudować coś z ruin.

Na razie byłam tu. W domu mamy. W miejscu, gdzie czułam się bezpieczna. I pierwszy raz od dawna czułam się sobą. Bez fałszu, bez udawania.

Może nie będzie happy endu. Może nie będzie bajki o przebaczeniu. Ale będzie coś innego – moja siła. Moja decyzja. I to wystarczy.

Zgasiłam światło i położyłam się obok córki. Otuliłam ją ramieniem i poczułam, że jeszcze potrafię kochać. Może nie jego. Ale siebie. I ją. A to już naprawdę coś.

Reklama

Dorota, 43 lata

Reklama
Reklama
Reklama