„Chciałam podroczyć się z koleżanką, a odkryłam pomysł na biznes. Klientki nie wiedzą, co robię”
„– Baśka, czemu ty nic nie mówisz? – krzyknęła od drzwi. – Siedzi jak trusia i się z niczym nie ujawnia, dopiero się człowiek musi od innych dowiadywać, że ma pod nosem taki skarb! Wiesz, że o tobie już gadają w całym zakładzie?”
- Barbara, 25 lat
Znalazłam je w sublokatorskim pokoju, który wynajęłam od znajomej. To było mieszkanie po zmarłej babci koleżanki.
– Niczego tam nie ruszaj – zapowiedziała Aga. – Przywieź własną pościel i rzeczy osobiste, a reszta niech zostanie, jak jest. Będę miała czas, to się zajmę porządkowaniem tej graciarni. Odpowiada ci?
Pewnie! Miałam gdzie spać i się umyć, do gotowania i tak się nie paliłam, więc pokoik i mikroskopijna kuchenka w zupełności mi wystarczały. Znajoma chciała, żebym płaciła tylko czynsz i media, więc mogłam odkładać pieniądze na konto. Zarabiałam niedużo, ale grosz do grosza i coraz realniejsze stawało się moje marzenie: oszczędzałam na zaoczne studia.
Na kierunek studiów wybrałam psychologię, bo zawsze mnie interesował człowiek i jego myśli, jego potrzeby i zachowania, czasami piękne i godne podziwu, a czasami straszne. Chciałam się dowiedzieć jak najwięcej o tym, dlaczego tak jest, że jedni są podli, a drudzy święci.
Nie lubię nikomu zaglądać do szafek, ale w tym mieszkaniu karty same mnie znalazły
Naprawdę! Ścierałam kurz z komody, podniosłam haftowaną serwetkę, a pod nią leżała zwyczajna talia, już podniszczona i wyblakła. Wzięłam ją do ręki, karty mi się rozsypały i na tę serwetę pofrunęła dama czerwienna, czyli kier… Pomyślałam, że chciałabym wyglądać jak ona – jasnowłosa, błękitnooka, w pięknym szalu. I zaraz potem pomyślałam, że mimo braku fizycznego podobieństwa, bo ja nie jestem ładna i elegancka, to wewnętrznie czuję się jak ona, a przecież nie liczy się to co odkryte, tylko co zakryte i niewiadome! Ta kierowa piękność jakby mi wskazywała drogę, jakby coś podpowiadała, uśmiechając się tajemniczo. Jakiś wewnętrzny głos mówił mi: „Rozłóż karty, spróbuj, one cię same poprowadzą!”.
Zabawne, bo pojęcia nie miałam o wróżeniu. Coś mi tam świtało, że trzeba potasować karty, potem przełożyć na dwie albo trzy kupki, koniecznie lewą ręką i do siebie… Tak zarządziłam, kiedy niespodziewanie odwiedziła mnie koleżanka z pracy i zobaczywszy karty na stole, zawołała:
Wystarczyło tylko odrobinę popuścić wodze fantazji…
– Wróżysz? Super!
– Nie, skąd! Nie wróżę! – broniłam się, ale ona wciąż naciskała:
– No, nie odmawiaj, proszę. Bardzo proszę… Rzuć tylko okiem, akurat teraz potrzebuje rady. Musisz mi pomóc!
Zaczęłam tasować, przekładać, znowu tasować. Chciało mi się śmiać, więc żeby opanować wesołość, robiłam poważne miny, marszczyłam czoło, przymykałam oczy. Wreszcie rozłożyłam karty w zgrabne kółko, a pośrodku umieściłam damę dzwonkową, bo ta koleżanka też była czarna jak noc.
– To ja? – zapytała przejęta. – A ten układ jak się nazywa? Takiego nie widziałam.
– Nie mogłaś. To mój wynalazek. Nazywa się magiczny krąg życia. Czasami wychodzi, czasami nie wychodzi. Karty są kapryśne!
Chciałam jej zaraz powiedzieć, że się wygłupiam, że to tylko żarty, ale ona była taka zaintrygowana i pełna nadziei, że postanowiłam to jeszcze trochę pociągnąć.
– Co my tu widzimy? – zapytałam głośno. – Niewiele… Może tylko tyle, że szykuje ci się jakiś wyjazd. To na pewno!
Był sezon urlopowy, więc miałam szansę na celny strzał.
Wszyscy się gdzieś wybierali, ona też musiała mieć takie plany
– Jesteś pewna? – w głosie miała jakieś dziwne napięcie, a więc byłam blisko.
– Poczekaj – powiedziałam i jeszcze raz pomieszałam wszystkie karty, żeby zyskać na czasie. – Przełóż do serca…
Oczywiście nadal nic nie widziałam, ale co mi szkodziło powiedzieć, że jakaś podróż przed nią. Poniosła mnie fantazja:
– Pojedziesz daleko… Nie na koniec świata, ale daleko… Nie wahaj się, bo to dla ciebie korzystne. Co najważniejsze, właśnie tam spotkasz swoją miłość, na całe życie.
– Nie wierzę – szepnęła. – Tyle razy się zawiodłam i sparzyłam. To niemożliwe!
– Tak mówią karty – stwierdziłam. – Po co mi zawracasz głowę, skoro to dla ciebie głupoty. Szkoda mojego czasu!
Przepraszała, jednak ja skorzystałam z okazji i byłam nieugięta.
– Dosyć. Już nic nie zobaczę w tych kartach. One takie są, jak się obrażą, to milczą. A ty je wkurzyłaś swoimi wątpliwościami, więc się zamknęły i tak już zostanie.
– Na długo?
– Czasami bardzo długo. Więc nie licz na żadne wróżenie i nikomu o tym nie opowiadaj. Dajesz słowo?
– Daję. Ale tamto o wyjeździe było na serio, tak? – dopytywała z nadzieją.
– Tak – zmyślałam. – Na pewno gdzieś pojedziesz, tylko nie mam pojęcia, gdzie, kiedy ani po co.
– Nie szkodzi – odpowiedziała koleżanka. – Wystarczy, że ja to wiem. No dobra, za wróżbę trzeba zapłacić, żeby się spełniła, więc zostawiam ci stówę. Starczy?
Zatkało mnie. Zanim złapałam powietrze, już jej nie było. A ja patrzyłam na tę stówę leżącą obok kart i na damę czerwienną, która wyglądała tak, jakby chciała mrugnąć do mnie porozumiewawczo.
Na drugi dzień kupiłam moim kartom prezent: ozdobne pudełko wyłożone czerwonym aksamitem. Było zamykane na złoty kluczyk i wyglądało pięknie na półce starej biblioteczki, obok słonia z porcelany.
Czasami je otwierałam i znajdowałam w talii damę kier
Zawsze się do mnie uśmiechała, tylko za każdym razem inaczej: melancholijnie, wesoło, zalotnie, kpiąco… I zawsze wyglądała tak, jakby miała dla mnie jakąś wiadomość.
Z tamtą koleżanką od wróżby nie miałam kontaktu. Nie interesowałam się ani nią, ani tym, co u niej słychać. Do czasu…
Pewnego dnia do naszego pokoju w biurowcu wtargnęła znajoma z innego działu.
– Baśka, czemu ty nic nie mówisz? – krzyknęła od drzwi. – Siedzi jak trusia i się z niczym nie ujawnia, dopiero się człowiek musi od innych dowiadywać, że ma pod nosem taki skarb! Wiesz, że o tobie już gadają w całym zakładzie?
– Niby co gadają? – zaniepokoiłam się.
– Że masz niezwykły talent!
– Niby jaki?
– Czytasz z kart. Przyszłość przepowiadasz! Mało?! Oj, Baśka.
– Kto gada takie głupoty? To przecież brednie! – zdenerwowałam się.
– Tak? A Joaśce co przepowiedziałaś, kiedy u ciebie była? Podróż, tak? I że spotka faceta jak z bajki, tak?
– Ale to były żarty!
– Ładne żarty! Joaśka się rok zastanawiała, czy w ogóle jechać do Hiszpanii. Strasznie się bała, dopiero ty ją przekonałaś!
– Do niczego jej nie namawiałam!
– Nie namawiałaś, tylko powiedziałaś, co i jak będzie. Wtedy się zdecydowała!
– I co? – zapytałam ze strachem.
– Wychodzi za mąż! – wrzasnęła koleżanka. – Jest szczęśliwa, zakochana, będzie bogata, bo ten przyszły mąż to zamożny facet. Mówi, że wszystko tobie zawdzięcza. Dostaniesz zaproszenie na ślub. Gadałyśmy przez Skype’a! I słuchaj, Basia, jeśli mi nie powróżysz, to się obrażę. I to szybko, bo już się do ciebie ustawia kolejka.
Dziewczyno, jesteś sławna!
Słowo daję, chyba zmienię pracę, bo mi nie dają spokoju. Nikt nie chce wierzyć, że ja naprawdę nie mam pojęcia o kartach. Zamęczają mnie, muszę wyłączać telefon, bo dzwoniłby bez przerwy!
Znowu przypatruję się mojej czerwiennej przyjaciółce…
– To wszystko przez ciebie! I co mam robić? – pytam, a ona jakby odpowiadała:
„Czekaj. Ucz się znaczenia każdej karty, układaj je, czytaj, wsłuchuj się w nie i w siebie. One ci powiedzą, czy jesteś gotowa. Może to nigdy nie nastąpi, a może niedługo. Nie śpiesz się, słuchaj tylko swojego serca i swojej intuicji. Z nimi rozmawiaj!”.
– W tym jest jakiś sens?
„Sens jest we wszystkim, co służy i pomaga ludziom. Jeśli swoją wiedzę i talent wykorzystasz dla nich, a nie – przeciw nim, będziesz spełniona. Ale to twój wybór!”.
Niby mój wybór, ale ja jeszcze nie wybrałam, nadal się waham, choć serce mojej damy pulsuje żywą krwią.