Reklama

Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęłam żyć na wysokich obrotach. Może wtedy, gdy po raz pierwszy zarywałam noc, żeby zdążyć z prezentacją? A może jeszcze wcześniej – gdy po porodzie Zosi wróciłam do pracy po czterech miesiącach, z lękiem, że mnie zastąpią? Tak czy inaczej, od lat działam w trybie zadaniowym. Kalendarz organizuje mi życie. Budzik, kawa, mail, spotkanie, dzieci, kolacja, znowu komputer, sen. I od nowa. Praca w marketingu cyfrowym daje mi satysfakcję. Serio. Lubię to. Tyle że czasem czuję się, jakbym żonglowała szesnastoma piłkami naraz. Żona. Mama. Szefowa zespołu. Przyjaciółka.

Reklama

Do Chorwacji miałam nie brać laptopa. Miałam. Ale w ostatniej chwili wcisnęłam go do torby między książki, których i tak nie przeczytam. Na wszelki wypadek. Bo „ważny projekt”, bo „tylko zerknę”, bo przecież nikt inny nie zna budżetu tak jak ja.

– Mam nadzieję, że będziesz tylko odpoczywać – powiedział Marek, kiedy pakowałam torbę.

– No pewnie – rzuciłam z uśmiechem.

Kłamałam.

Coś zaczęło we mnie pękać

W pierwszy dzień jeszcze trzymałam fason. Laptop został w torbie, telefon leżał ekranem do dołu. Piliśmy lemoniadę na pomoście, Franek śmiał się, że widzi ryby przez okulary do nurkowania, a Zosia robiła zdjęcia, jakby miała je potem oprawić w ramki. Byłam z nich dumna. I z siebie trochę też. Drugiego dnia rano „tylko sprawdziłam skrzynkę”. Jedno oko jeszcze zaspane, drugie już w arkuszu Excela. Napisałam dwa maile. Potem tylko dopisałam komentarz do prezentacji. „Dziesięć minut” rozciągnęło się do godziny. Nie zauważyłam, kiedy Marek z dziećmi zniknęli. Pojechali na kajaki. Miałam do nich dołączyć, ale wyskoczyło jeszcze jedno „szybkie” spotkanie.

Gdy wrócili, byli mokrzy, głodni i pełni emocji. Franek opowiadał o kaczkach, Zosia wywracała oczami, że tata nie umie skręcać. Śmiali się. Zosia nie spojrzała mi w oczy. Marek tylko rzucił:

– Wiesz, oni czują, że cię nie ma. Nawet jak siedzisz obok.

Nie odpowiedziałam. Wmawiałam sobie, że robię to dla nich. Dla naszej przyszłości. Przecież to tylko kilka godzin dziennie. Przecież jestem z nimi. Ale w środku coś już zaczynało we mnie pękać. Jakby to nie była jedna sytuacja, tylko powtórka z rozrywki.

Zamarłam

Stół był przykryty ceratą w truskawki. Zosia siedziała z książką, Franek rysował coś na serwetce, Marek nalewał kompot. A ja trzymałam widelec w jednej ręce, a w drugiej telefon. Sprawdzałam tylko jedno powiadomienie. Tylko jedno.

Jesteś z nami, czy z klientem? – rzuciła córka bez emocji.

Zamarłam. Nagle zrobiło się cicho. Franek uniósł głowę i powiedział cicho:

– Mama pracuje nawet, jak ma wakacje.

Odstawiłam telefon. Czułam, jak serce wali mi w piersi, jakbym właśnie została przyłapana na czymś wstydliwym. Szukałam słów – wyjaśnień, tłumaczeń, jakiegoś „ale” – ale nic nie przyszło. Marek milczał. Jadł dalej, jakby nic się nie stało, a jednocześnie wszystko już było jasne. Wszyscy wrócili do swoich zajęć – Zosia sięgnęła po placek, Franek znów po długopis. Tylko ja siedziałam nieruchomo, czując, że nie jestem tu naprawdę. Po kolacji schowałam się w sypialni. Obiecałam sobie, że nie otworzę laptopa. A jednak go otworzyłam. Cicho. Bez przekonania. Bo przecież ktoś musiał to wszystko ogarniać. Prawda?

Łzy zaczęły mi spływać po policzkach

W nocy leżałam wpatrzona w sufit, jakby tam miała pojawić się odpowiedź. Marek spał obok spokojnie. Wstałam, sięgnęłam po laptopa. Wyszłam na taras. Było chłodno. Owinęłam się kocem i usiadłam. Otworzyłam komputer, ale nie potrafiłam się skupić. I wtedy usłyszałam ciche głosy unoszone przez nocny wiatr.

Mama nas nie lubi. Woli komputer – powiedziała Zosia.

Zamarłam.

– Nie. Ona nas kocha – odpowiedział Franek cicho. – Tylko się boi.

– Czego?

– Że przestanie być ważna, jak przestanie pracować.

Zapadła cisza. Po chwili usłyszałam skrzypnięcie drzwi. A potem – głos mojej mamy. Nie musiała mówić głośno. Wystarczyło jedno zdanie:

– A może ona już sama nie wie, po co to wszystko robi?

To było jak cios. Laptop nagle stał się ciężki, jakby ważył tonę. Łzy zaczęły mi spływać po policzkach, jedna po drugiej. Czułam, że coś we mnie pęka. Nie miałam odpowiedzi. Naprawdę nie wiedziałam, po co to wszystko robiłam.

Było mi z tym źle

Rano wstałam wcześniej niż zwykle. Nie sprawdzałam powiadomień. Laptop został na stole w sypialni, przykryty gazetą. Wyszłam cicho, włożyłam dres i poszłam nad morze. Dzieci były już na pomoście – Franek rzucał kamyki, a Zosia siedziała z nogami w wodzie. Gdy mnie zobaczyli, Franek pomachał niepewnie. Zosia nawet nie drgnęła. Usiadłam obok niej.

– Mogę? – zapytałam cicho.

Wzruszyła ramionami. Nie odeszła, ale i nie spojrzała.

Wiem, że zawaliłam – powiedziałam. – Nie tylko wczoraj. Nie chodzi o wakacje, tylko o... wszystko.

Córka milczała. Franek podszedł i usiadł z drugiej strony. Patrzył na mnie tak, jakby nie wiedział, czy mam zamiar znowu uciec w telefon.

Przepraszam – dodałam. – Czasem mi się wydaje, że muszę wszystko kontrolować, bo inaczej wszystko się rozsypie. Ale może... właśnie się już rozsypało?

Zosia spojrzała wtedy na mnie. Oczy miała spokojne, trochę smutne, trochę za dorosłe jak na swoje dwanaście lat.

– To nie chodzi o jeden wieczór, mamo – powiedziała. – Tylko o to, że od dawna jesteś gdzie indziej.

Zabolało. Franek wziął mnie za rękę. Zosia nie. Ale nie odeszła. I to już było coś.

Nie czułam się gotowa

To był ostatni dzień urlopu. Tego dnia nie dotknęłam laptopa. Nie odpisałam na żadne powiadomienie, nie spojrzałam nawet na telefon. Siedzieliśmy razem na kocu nad morzem – dzieci puszczały kaczki, a ja po prostu byłam. Patrzyłam. Słuchałam. Oddychałam. Wieczorem usiedliśmy z Markiem na werandzie. Przez chwilę milczeliśmy, patrząc, jak światła pomostu odbijają się w wodzie. W końcu powiedziałam:

– Myślisz, że uda mi się to naprawić?

Marek spojrzał na mnie poważnie, ale łagodnie.

– Myślę, że nie musisz nic naprawiać. Wystarczy, że się zatrzymasz. Choć na chwilę.

Westchnęłam.

Boję się. Wiem, że coś muszę zmienić. Może nawet wszystko. Ale przeraża mnie myśl, że przestanę być... kimś.

– Może czasem trzeba wypaść z obiegu, żeby się w ogóle zatrzymać – odparł cicho. – A jak się zatrzymasz, to dopiero zobaczysz, co naprawdę jest ważne.

Pokiwałam głową. Wcale nie czułam się gotowa, ale po raz pierwszy dopuściłam do siebie myśl, że nie wszystko musi się kręcić wokół mojej pracy. Że nie muszę być najlepsza, żeby być wystarczająca. Dla nich. Tego wieczoru pierwszy raz od dawna zasnęłam z ręką Marka na moim biodrze. I nic więcej nie potrzebowałam.

Monika, 45 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama