„Chciałam pomóc obcemu mężczyźnie, bo wzruszyły mnie jego słowa. Dałam się nabrać na płaczliwą historyjkę”
„Odchylił koszulę, pokazując dwie długie blizny na brzuchu. W domu czeka sześcioro rodzeństwa, które sam praktycznie utrzymuje z dorywczych prac albo nawet za samo jedzenie, bo ojciec dawno poszedł w długą, a matka jest niedołężna i wymaga opieki. Jedzie tak od wczesnego rana i w zasadzie nic jeszcze nie jadł, bo nie było, za co”.

- Teresa, 58 lat
Tak się w naszej rodzinie ułożyło, że rozsypaliśmy się po całej Polsce. Moja siostra na studiach poznała swojego przyszłego męża i pojechała z nim na Mazury. Starszy brat trafił na Śląsk, jeszcze wtedy, gdy była tam praca. Młodszy brat odbywał służbę wojskową w Bydgoszczy i tak mu się spodobało miasto, że tam został. I wreszcie Majka, moja córka, studiuje w Krakowie. Tylko ja zostałam w naszej rodzinnej Łodzi, w samym środku Polski, dzięki czemu, kiedy chcę ich odwiedzić, do każdego mam mniej więcej taką samą drogę.
Ostatniej jesieni postanowiliśmy odwiedzić Wieliczkę, bo nie byliśmy jeszcze w kopalni soli, przy okazji zaś wpaść do Majki, która była już na ostatnim roku studiów. Zabraliśmy więc trochę prowiantu na drogę i dla mojej studentki, bo przecież wiadomo, że studentom się nie przelewa. Mimo że wysyłałam córce, kiedy tylko mogłam, parę groszy, to odwiedzając ją miałam zawsze w bagażniku domowe wiktuały, specjalnie dla niej przygotowane. Zabraliśmy domowy sernik, jej ulubioną suchą kiełbasę, jakieś puszki, czekoladki, ciasteczka… Wsiedliśmy w nasze wiekowe, ale wciąż niezawodne auto.
Zabraliśmy autostopowicza
Niedaleko Piotrkowa zobaczyłam z daleka stojącego na poboczu i machającego ręką człowieka.
– Zabierzmy go – powiedziałam.
Mąż spojrzał na mnie i odparł:
– Dobrze, ale pod warunkiem, że ty, jeżdżąc sama, nie będziesz brała autostopowiczów.
– Nigdy nie zabieram nikogo, kiedy jeżdżę sama – zapewniłam, podnosząc dwa palce do góry.
Zjechał na pobocze i zatrzymał się przed machającym.
– Dokąd?
– Jadę do Kielc. Możecie mnie państwo podrzucić kawałek?
– Niech pan wsiada. Jedziemy do Krakowa, ale przez Częstochowę. To nie bardzo po drodze.
Szturchnęłam męża łokciem.
– Najwyżej zboczymy kawałek – szepnęłam prosząco.
Rzucił mi piorunujące spojrzenie.
– Pan wsiada – powtórzył.
– Jesteście państwo bardzo mili – powiedział uradowany autostopowicz, pakując się na tylne siedzenie. – Okropnie zmarzłem.
Opowiedział swoją historię
Tak więc ruszyliśmy do Krakowa przez Kielce, choć mieliśmy w planie wpaść po drodze do Częstochowy, jak zawsze, gdy jesteśmy w okolicy. „Zrobimy to w powrotnej drodze” – pomyślałam.
– Codziennie zrób dobry uczynek – mówił zawsze mój ojciec. – Czy wiesz, o ile świat byłby piękniejszy, gdyby każdy sobie tak postanowił?
Tak mnie w domu wychowano i nie potrafiłam odmówić pomocy, jeśli ktoś jej potrzebował. Nie wiem, jak to jest, ale chyba taką gotowość do pomagania ma człowiek wypisaną na twarzy, bo kiedy szłam ulicą, zdarzało mi się, że zaczepiało mnie pod rząd kilku pijaczków, którzy chcieli parę groszy. Nie mogłam się nadziwić, że nikogo innego nie prosili o pieniądze, mimo że przede mną szło wielu ludzi. Ale pijaczkom z reguły nie dawałam. Tylko ubogim i chorym. I tak miałam świadomość, że wielu z tych proszących to zwyczajni oszuści i zastanawiałam się, czy dobry uczynek zrobiony dla nich ma jakąkolwiek wartość.
– Pan tak bez bagażu? – zapytał zdawkowo mąż naszego pasażera.
– A cóż ja mogę mieć za bagaż? – odpowiedział pytaniem nieznajomy. – Tyle, co mam na sobie. Czasami trudno jest dla siebie coś kupić, kiedy są bardziej potrzebujący. Dlatego też nie mam na bilet, więc próbuję skorzystać z grzeczności życzliwych ludzi, jak państwo.
Obudził we mnie współczucie, więc zaczęłam wypytywać go o szczegóły. Mąż się nie odzywał zajęty prowadzeniem samochodu. Mężczyzna nie dał się długo prosić i opowiedział swoją dramatyczną historię. Jedzie do Kielc, bo w jego miejscowości nie przyjęli go do szpitala na operację. Powiedzieli, że nie są w stanie podjąć się zabiegu w tym zaniedbanym, niemal terminalnym stanie. Miał już dwie operacje, które niczego nie rozwiązały. Odchylił koszulę, pokazując dwie długie blizny na brzuchu. W domu czeka sześcioro rodzeństwa, które sam praktycznie utrzymuje z dorywczych prac albo nawet za samo jedzenie, bo ojciec dawno poszedł w długą, a matka jest niedołężna i wymaga opieki. Jedzie tak od wczesnego rana i w zasadzie nic jeszcze nie jadł, bo nie było za co…
Chciałam pomóc
Złapałam się za głowę, a potem za torby z jedzeniem, które wiozłam dla córki. Wyciągnęłam kanapkę i dałam człowiekowi. Wziął się za jedzenie, z pełnymi ustami odpowiadając na moje pytania, dlaczego żadna instytucja nie zajęła się dotychczas ich losem. Machał tylko rękoma z rezygnacją. Zaczęłam wypytywać, co by mu się przydało najbardziej, prócz pieniędzy. Powiedział, że bierze wszystko, co dobrzy ludzie dają, bo w ich sytuacji wszystko się przydaje.
– Wszystko, co komu zbyteczne – podkreślił z mocą.
– Ale gdzie to wysyłać? – zapytałam, wyciągając notes, w którym zapisał mi swój adres.
Naszego pasażera wysadziliśmy w Kielcach pod wejściem do Centrum Onkologii. Obładowaliśmy połową prowiantu, który wieźliśmy dla córki, wszystkimi pieniędzmi w gotówce, jakie mieliśmy przy sobie i życzeniami zdrowia.
Szybka zbiórka od serca
Kiedy tylko dotarliśmy do hotelu w Krakowie, rozpakowałam szybko bagaże, zadzwoniłam do córki, że jesteśmy, i zeszłam do hotelowej kawiarenki internetowej. Weszłam na Facebooka i całą naszą dzisiejszą sytuację dokładnie opisałam, odwołując się do ludzi dobrej woli i prosząc o wsparcie dla Juliana. Reakcja była natychmiastowa. Kilka osób zadeklarowało pomoc finansową, kilka poprosiło o adres potrzebującego pomocy autostopowicza. Niektórzy od razu przygotowali paczki. Podawałam adres bez zastrzeżeń. Im więcej ludzi, tym więcej darów. Cieszyłam się ogromnie, że jest tylu chętnych do bezinteresownej pomocy.
Wieczorem umówiliśmy się z córką na późną kolację w restauracji. Opowiedzieliśmy jej naszą przygodę. Majka złapała się za głowę.
– I wy w to wszystko uwierzyliście? – zapytała ze zdumieniem.
– A dlaczego nie? – zaperzyłam się. – Myślisz, że mógłby kłamać?
Córka powiedziała, że jutro to sprawdzi, i jak wrócimy z Wieliczki, powie nam, czego się dowiedziała. Zgodnie z umową podczas kolejnej kolacji Majka zakomunikowała:
– Mamusiu, wiem, że masz dobre serce, ale nie na nasze czasy.
– Każde czasy potrzebują dobrych serc – odparłam urażona.
Dałam się nabrać
– Ale w naszych trzeba być szczególnie ostrożnym… No, więc wiedzcie, że gość was oszukał.
– Niemożliwe! – krzyknęłam.
– Zadzwoniłam do ośrodka pomocy społecznej w jego miejscowości. Okazało się, że rodzina pana Juliana znajduje się pod ich opieką od wielu lat. Dwójka z szóstki rodzeństwa jest już na własnym garnuszku, matka żyje, ma emeryturę i całkiem nieźle sobie radzi – relacjonowała.
– Sam pan Julian pobiera rentę i jest nieszkodliwym mitomanem, który na łzawą historię o biedzie i chorobie naciągnął już niejednego naiwniaka. Zawsze działa w ten sam sposób: prosi ludzi o podwiezienie, bowiem z potrzeby duszy jest włóczęgą, który wędruje po naszym pięknym kraju. I co wy na to?
Spuściłam głowę. „Co ja teraz zrobię? Jak mam to odkręcić?” – zastanawiałam się gorączkowo.
Tego samego wieczora napisałam na Facebooku: Chciałabym serdecznie przeprosić wszystkich, którzy odpowiedzieli na mój apel z prośbą o pomoc dla pana Juliana. Wciąż pełni naiwności wierzymy, że ten świat jest jasny i uczciwy, ulegamy podszeptom serca, chcąc pomóc w sytuacjach beznadziejnych, które beznadziejnymi nie są. Wszystkim, którzy na mój apel odpowiedzieli, prosząc o adres pana Juliana, z serca dziękuję, bo to Wy właśnie upewniacie innych, że potrafimy sobie pomóc, że w nieszczęściu wyciągamy pomocną dłoń do potrzebującego. Gdyby tylko nasze szczere uczucia nie trafiały w pustkę oszustwa…
Zaproponowałam, by paczki, które przygotowali dla pana Juliana, zanieśli do najbliższego punktu pomocy społecznej, bo jak zapewniała moją córkę pani z ośrodka, nie ma takiego kąta w naszym kraju, gdzie nie znalazłby się jakiś potrzebujący. Wybaczcie, że Was niepokoiłam. Serdeczne dzięki i wielki szacunek, za to, że jesteście, i że macie serca – zakończyłam.
Głupio mi, że sama nie wpadłam na pomysł sprawdzenia naszego autostopowicza wcześniej, zanim rozpętałam akcję pomocy dla niego i jego rodziny. Ale był taki przekonujący, a ja mam serce, jak powiedziała Majka, nie na te czasy. Mimo wszystko cieszy mnie, że są ludzie gotowi zawsze pomóc. Bo przecież każdy z nas może znaleźć się w potrzebie. Czy chciałby wtedy spotkać oszusta?