Reklama

– Dzień dobry – przywitała się ze mną sąsiadka i od razu zobaczyłam, że jest jakaś przygaszona, cicha, zmartwiona.

Reklama

– Dzień dobry, Joasiu, wszystko w porządku? – zainteresowałam się, a dziewczyna spojrzała na mnie smutno.

– Mogłoby być lepiej – uśmiechnęła się gorzko. – Wie pani, jak to jest. Nieszczęścia chodzą parami. To nie mój czas, ale nie mogę teraz rozmawiać, muszę lecieć do lekarza – wyjaśniła, pożegnała się i tyle ją widziałam.

Zmartwiłam się

Nie znam jej dobrze, ale to taka młoda, sympatyczna dziewczyna. Wiedziałam, że ma kłopoty. Sąsiadka wspominała mi, że ma zaległości w czynszu. Było mi jej szkoda, wydawała się samotna. Mieszkała sama, nigdy nie widziałam, by odwiedzała ją rodzina. Całkiem niedawno zwierzyła mi się, że straciła pracę i teraz pracuje w sklepie na pół etatu i ima się jakichś dorywczych zajęć, dopóki nie znajdzie czegoś na stałe. Z tego, co się orientowałam, po prostu sprzątała u różnych ludzi. Biedactwo, pewnie nie ma kto jej pomóc – pomyślałam zasępiona.

– Słyszałaś o tej młodej dziewczynie z twojego piętra, Asi? – zapytała mnie inna sąsiadka, Matylda.

Zobacz także

– Słyszałam, że ma kłopoty z pracą, no i opłatami, ale pewnie to chwilowe. To młoda, zaradna dziewczyna, poradzi sobie – odpowiedziałam, krojąc szarlotkę.

– Ty nic nie wiesz? Jest poważnie chora – oznajmiła Matylda, a ja prawie upuściłam nóż.

– Jezus Maria… Przecież jest taka młoda. To pewne? Skąd ty w ogóle to wiesz? – zasypałam sąsiadkę gradem pytań.

– Od Marii, a ona właśnie od Asi. Wiesz, rozmawiały o jej zaległościach w opłacaniu czynszu i ta dziewczyna pękła, rozpłakała się i powiedziała, że nie dość, że ma kłopot ze znalezieniem pracy, to jeszcze dostała diagnozę. Jest przerażona – Matylda pokręciła głową ze współczuciem.

Zamarłam. Zalała mnie fala współczucia

Biedna dziewczyna… Jeszcze długo po rozmowie z Matyldą nie mogłam się pozbierać. Zastanawiałam się, jak mogę pomóc. W końcu uznałam, że muszę po prostu iść do Joasi i ją o to zapytać. Przecież jesteśmy sąsiadkami, kto ma jej okazać wsparcie, jak nie ja! – myślałam, pakując kawałek szarlotki. Mąż przebąkiwał coś o tym, że może ona wcale nie chce, żeby wszyscy wiedzieli, że choruje, ale uznałam, że nie będę umiała udawać, że nic nie wiem. Otworzyła mi zapłakana i od razu żal ścisnął mi serce.

– Dzień dobry, przyszłam porozmawiać – powiedziałam łagodnie, a ona spojrzała na mnie zdziwiona.

– Proszę – otworzyła jednak szerzej drzwi.

– Joasiu, nie gniewaj się, że się wtrącam, ale słyszałam o twojej chorobie – zaczęłam ostrożnie. – Powiedz mi, jak wygląda sytuacja. Jak można ci pomóc?

Sąsiadka przez chwilę popatrzyła na mnie w napięciu. Po chwili jednak zupełnie się rozkleiła.

– Pani Janino, ja nie wiem, co mam robić. Mam raka, jestem sama. Jestem przerażona… – łkała.

– Nie martw się. Chętnie ci pomogę. Na pewno znajdą się ludzie, którzy cię wesprą. Może rodzina ci pomoże?

– Nie mam rodziny. Moi rodzice zmarli kilka lat temu, rodzeństwa nie mam. Jestem sama. Moją ostatnią krewną była ciotka, po której mam to mieszkanie. Pani Janino, bardzo pani dziękuję za troskę. Dam radę, przecież muszę – uśmiechnęła się łagodnie przez łzy.

Niesamowicie dzielna dziewczyna – pomyślałam, gdy na nią patrzyłam. Kolejne dni dyskretnie się jej przyglądałam. Była blada i zmartwiona, ale starała się funkcjonować normalnie. Początkowo nie chciała iść na zwolnienie, ale to przecież absurd. Musiała się leczyć!

Ustaliliśmy z sąsiadami, że trzeba jej pomóc

Ze swojej strony staraliśmy się z Tadeuszem zapewnić jej wsparcie, czasem zrobiliśmy jej zakupy albo podrzuciliśmy zupę, potem to samo zaczęli robić inni sąsiedzi. W końcu musiała iść na zwolnienie. Mogła liczyć na nas wszystkich. Tadeusz i Marian wozili ją do szpitala, ja i sąsiadki dbałyśmy, by dobrze jadła. Naprawdę wszyscy staraliśmy się jej pomóc i wierzyliśmy w happy end. Aż gruchnęła wieść, że jej stan się pogorszył! Okazało się, że guz nie reaguje na leczenie i Asia musi przejść poważną operację, w dodatku horrendalnie drogą.

– Boże jedyny, przecież nikogo na to nie stać! – szepnęłam, gdy usłyszałam, o jakiej kwocie mowa.

Okazało się, że Asia ma założoną zbiórkę internetową.

– W dzisiejszych czasach uzbieranie pieniędzy jest do zrobienia. Tylko jak najwięcej osób musi się dowiedzieć o zbiórce. Zobaczysz, damy radę! – zapewniała Matylda.

Gdy zobaczyłam Joannę w chustce na łysej głowie, ledwie powstrzymałam łzy. Ona miała zaledwie trzydzieści lat! Zwarliśmy szyki! Marzena i Władek, właściciele lokalnej firmy, spłacili większość jej długów w spółdzielni, resztę miała mieć rozłożone na dogodne raty. Płakała, gdy dziękowała za wszystko. Gdy patrzyłam, ile osób pomaga tej dziewczynie, odzyskiwałam wiarę w ludzkość. Zbiórka środków na operację szła nieźle, ale nadal brakowało solidnej kwoty. Dlatego Matylda poprosiła o pomoc swojego syna.

– Wiesz, on pracuje w dużej korporacji, nieraz angażowali się w różne akcje charytatywne. Pewnie tu też pomogą. Paweł wspomniał, że może zrobią jakiś charytatywny festyn albo bal. W każdym razie zapewnił mnie, że na pewno coś uda się zrobić – oznajmiła z dumą, a ja aż ją uściskałam.

Gdy kilka dni później zapytałam ją, jakie są postępy w tej sprawie, wywróciła oczami.

– A daj spokój! Szlag mnie trafia jasny! Tu trzeba działać, a oni sprawdzają jakieś papiery, załatwiają formalności. Paweł mówi, że to normalne, no ale na Boga! Tu liczy się czas. A ta jego firma zachowuje się, jakby chciała prześwietlić Aśkę na wylot. Proszą o dokumenty, zaświadczenia… – kręciła głową z dezaprobatą.

– No wiesz, przecież jej nie znają… – odpowiedziałam.

– A myślisz, że ktokolwiek by kłamał w takich sprawach? Poza tym ma konto założone w fundacji, prawda? To chyba wystarczające poświadczenie – prychnęła, a ja pokiwałam głową, bo w sumie trudno było się nie zgodzić.

Tymczasem kilka dni później wybuchła prawdziwa bomba

Wchodziłam właśnie do mieszkania, gdy na naszym korytarzu pojawiła się policja. Ze zdziwieniem zobaczyłam, że pukają do drzwi Asi. Przystanęłam, żeby zobaczyć, co się będzie działo. Próbowałam nawet zapytać policjantów, o co chodzi, ale oni mnie zbyli. Po chwili zobaczyłam, że Asia otworzyła im drzwi. Nie sprawiała wrażenia zdziwionej, gdy policjant oznajmił jej, że jest aresztowana pod zarzutem oszustwa!

– Panowie, to jest jakieś nieporozumienie. Zostawcie ją w spokoju, ta dziewczyna jest chora – próbowałam im coś wyjaśnić, ale jeden z nich rzucił mi tylko pełne politowania spojrzenie, a zakuta w kajdanki Joasia bąknęła tylko „przepraszam” ze wzrokiem wbitym w ziemię…

Oniemiałam. Patrzyłam, jak ją wyprowadzają, i zastanawiałam się, co się właściwie wydarzyło i o co właściwie w tym wszystkim chodzi. Wkrótce się dowiedziałam. Niestety, młoda sąsiadka oszukała nas wszystkich. Okazało się, że w ogóle nie jest chora! Podobno najpierw skłamała w spółdzielni, by wzbudzić litość i wynegocjować więcej czasu na spłatę zaległego czynszu, a potem sprawy potoczyły się lawinowo… Byłam zupełnie zszokowana.

– To firma mojego syna zawiadomiła policję. Jak zaczęli sprawdzać, to zbiórka internetowa nie była założona przez fundację. To był taki portal, gdzie nikt niczego nie sprawdza. Aśka nie miała też dokumentów potwierdzających diagnozę. Sama nawet ogoliła sobie głowę, żeby to wszystko uwiarygodnić – powiedziała mi Matylda.

– Przecież odwoziliśmy ją do szpitala – zauważyłam.

– I zostawialiśmy pod bramą. Nigdy nie chciała, żeby ją odwiedzać – dodała przytomnie koleżanka.

Reklama

Do tej pory trudno mi uwierzyć, że Joasia tak perfidnie nas wszystkich oszukała. Pieniądze to jedno, ale przecież daliśmy jej serce! Jak nietrudno się domyślić, wszyscy jesteśmy rozgoryczeni i wściekli. Nikomu o tym nie mówię, ale czasem zastanawiam się, co ją pchnęło do tak desperackiego kroku. Kusi mnie, by odwiedzić ją w areszcie i po prostu zapytać. Kto wie, może się kiedyś odważę.

Reklama
Reklama
Reklama