Reklama

Tęskniłam za błogą ciszą

Jeszcze kilkanaście lat temu myślałam sobie, że kiedy przejdę na zasłużoną emeryturę, to pracodawcy będą mi machać na pożegnanie. W tamtych czasach ciągle mówili, że teraz rządzić będą młodzi. Do dziś mam przed oczami przerażenie malujące się na twarzach ludzi po pięćdziesiątce. Wszystko wskazywało na to, że niebawem w całej Polsce ruszy lawina zwalniania pracowników po pięćdziesiątce... No i co? Nic z tego! Spokojnie dociągnęłam do emerytury, a potem rozpętała się batalia o to, by pozwolili mi z niej skorzystać!

Reklama

– Bożena... Postradałaś zmysły? – zdziwiła się kierowniczka przedszkola, gdzie byłam zatrudniona od dekady.

Spojrzała na mnie tak, jakbym powiedziała jej, że planuję podróż na Marsa, a nie po prostu przejście na zasłużoną emeryturę.

– Ale o co chodzi? Przecież to idealny moment...

– Jaki znowu moment, dziewczyno!? Radzisz sobie rewelacyjnie i masz tyle doświadczenia. Nie ufam tak bardzo koleżankom, które są od ciebie o dwie dekady młodsze. Dlaczego chcesz przejść na emeryturę? Czym zamierzasz się zajmować?

– Sama nie wiem... Może po prostu odpocznę? Albo wyruszę w podróż? – odparłam z uśmiechem na twarzy.

– Po co ci jechać w wielką podróż? W ubiegłym tygodniu odwiedziłaś z dzieciakami mini zoo, a niedawno wysłałaś je na zieloną szkołę… – powiedziała z uśmiechem, choć wiedziała, że nie o to mi chodzi.

– Mini zoo widziałam już chyba z milion razy. Teraz marzy mi się wypad gdzieś w dal z moim mężczyzną – odpowiedziałam, również się uśmiechając.

– Bożenka, wyluzuj… – westchnęła głęboko szefowa. – Dajmy sobie spokój z tematem wojaży i pomyślmy razem, czy to aby na pewno słuszna decyzja

– Ale ja już to wszystko dokładnie rozważyłam.

– A możesz jeszcze raz to przeanalizować? Ja schowam twoje dokumenty do tej szufladki, a ty za dwa dni ponownie udzielisz mi odpowiedzi na moje pytanie.

– To bardzo miłe z twojej strony, ale…

– Proszę cię! Dwa dni…

Zgodziłam się z jej opinią, ale gdy znalazłam się w domu, ponownie przedyskutowałam temat z moim mężem. Mimo to, nie zmieniłam zdania i po dwóch dniach podtrzymałam swoją decyzję. Moja przełożona nie próbowała już wywierać na mnie presji, pogratulowała mi, uściskała serdecznie, a następnie przekazała nowinę moim współpracowniczkom...

Nie dawały mi spokoju

Podobnie jak szefowa, i koleżanki zarzuciły mnie masą pytań o to, co będę porabiać na tej emeryturze, dlaczego potrzebuję aż tyle czasu wolnego i czy nie obawiam się, że będzie mi się nudzić. Żaden z argumentów, które wysunęły, nie trafił jednak do mnie i cały proces ruszył do przodu. Wszystko zostało zatwierdzone. W tym momencie do ofensywy przystąpili rodzice moich pociech. Dopytywali, apelowali, wyrażali zdziwienie, a nawet usiłowali mnie zaszantażować.

– Pani Bożenko, jakże to możliwe? Chce pani porzucić te dzieciaki w środku roku?

– Proszę się nie przejmować. Będę tutaj do sierpnia, aż przedszkole zostanie zamknięte na czas wakacji. We wrześniu zaopiekuje się nimi już inna pani przedszkolanka…

– Ale po co im jakaś inna pani, skoro z panią mają tak świetnie? – padło pytanie.

Choć prośby rodziców były bardzo miłe, dotrzymałam danego sobie słowa i zrezygnowałam z pracy wraz z końcem roku szkolnego. Do dziś mam w pamięci ten finalny moment, gdy zorganizowałam pożegnalne spotkanie. Ta skromna uroczystość z początku miała nastrój bardziej przypominający pogrzeb niż radosne wydarzenie. Całe szczęście, gdy już każda z nas dała upust łzom, to nawet udało się nam trochę pożartować. Moja przełożona dopiero tuż przed moim wyjściem rzuciła:

– Bożenko, pamiętaj, że drzwi stoją dla ciebie otworem, jakbyś zmieniła zdanie...

– Jasne, doceniam to, ale moja decyzja jest nieodwołalna.

– Coś mi się widzi, że jeszcze ci się odwidzi... Może niekoniecznie ze mną, ale z zawodem na bank...

– Daj spokój, pleciesz bzdury!

– Zobaczysz, że będę miał rację, słowo daję.

Faktycznie, całkiem prędko do mnie wróciły. Emeryturę rozpoczęłam wraz z nadejściem sierpnia, a w środku tego miesiąca to wszystko się zaczęło. Dokładnie wówczas zainteresował się mną wolny rynek. Dokładnie ten sam, który rzekomo miał mnie zostawić, który ponoć miał wykluczyć wszystkie osoby starsze.

Zewsząd miałam propozycje

– Bożenko, a ty już pobierasz emeryturę? – spytała jedna z moich sąsiadek. – Mam dla Ciebie świetną wiadomość – to była dopiero próbka tego, co się szykuje.

– Serio? – odpowiedziałam z niedowierzaniem

– Nie myślałeś może o jakiejś dodatkowej kasie?

– Raczej niezbyt, a o co chodzi tak dokładnie?

– Moja córka wraz z mężem wychowują dwoje dzieci. Starsze dziecko chodzi już do przedszkola, a młodsze ma dopiero roczek. Rozglądają się za nianią, kimś godnym zaufania, a ja wiem, że masz wielkie doświadczenie i kochasz maluchy całym sercem...

– Miło mi to słyszeć, ale jednak podziękuję.

– A czy mogłabym im chociaż twój numer podrzucić? Kto wie, może uda im się ciebie przekonać?

– No dobrze, ale raczej wątpię.

Namawiali mnie, bym przyjęła ich propozycję i przyznaję, że kwota, jaką mi zaoferowali, była naprawdę atrakcyjna. Nie przeszłam jednak na emeryturę po to, by już po czterech tygodniach z powrotem zatrudniać się gdziekolwiek. Odmówiłam uprzejmie i wyraziłam ubolewanie. Była to pierwsza oferta, początkowy znak, że rynek zatrudnienia wcale nie zamknął swoich drzwi przed kobietami takimi jak ja, a wręcz przeciwnie – dopiero zaczął się dla nas otwierać. Następna w kolejce zadzwoniła moja przyjaciółka z czasów przedszkola.

Miałam nadzieję, że będę mogła zaopiekować się pociechami moich przyjaciół, którzy poszukują dla nich kogoś godnego zaufania. Niestety, musiałam im odmówić. Parę dni później zadzwoniła do mnie właścicielka prywatnego przedszkola! Mój numer telefonu dostała od koleżanki z pracy. Po raz kolejny usłyszałam same miłe rzeczy.

– Pani Bożenko, mam nadzieję, że nie będzie miała pani nic przeciwko, bym mówiła do pani w ten sposób. Nie zależy mi na przeciętnej opiekunce z przedszkola. Poszukuję osoby, która będzie mądrze kierowała tymi moimi nastolatkami. Koleżanka wyrażała się o pani z wielkim uznaniem. Podobno świetnie dogaduje się pani nie tylko z dziećmi, ale także ma pani dar zjednywania sobie rodziców. No to jak będzie? Zdecyduje się pani? Proszę chociaż o jedno spotkanie! Jesteśmy rówieśniczkami, na pewno znajdziemy wspólny język. Jak pani widzi tę propozycję?

Wtedy jej odparłam, że naprawdę jestem wdzięczna za propozycję, ale muszę odmówić. Wytłumaczyłam, że nawet gdybym zdecydowała się wrócić do pracy, to z pewnością nie w tym momencie.

Przez resztę wakacji dostałam ze dwa telefony od ludzi, którzy szukali kogoś do pilnowania dzieci, ale za każdym razem odpowiadałam to samo. Razem z mężem nie mogliśmy się doczekać, aż w końcu spędzimy trochę czasu we dwoje, więc za nic w świecie nie chciałam się zgodzić na żadne zlecenia przez kolejne miesiące. Sądziłam, że nic nie może być łatwiejszego niż posiedzenie w domu przez ten czas.

Nawet w domu nie miałam spokoju

Kojarzyłam młodą mamę, która jakiś czas temu przeniosła się wraz z ukochanym i dzieckiem do lokalu na ostatniej kondygnacji w wieżowcu i kilka tygodni temu urodziła drugie dziecko.

– Witam szanowną panią – dygnęła. – Bardzo przepraszam za najście. Mam nadzieję, że nie przychodzę nie w porę? – dopytywała.

– Ależ proszę wejść, niech się pani nie krępuje. Tędy, do bawialni – wskazałam jej drogę do pokoju dziennego.

– Bardzo dziękuję za propozycję, ale wpadłam dosłownie na moment. Nie mam zamiaru zabierać państwu czasu w ten wieczór...

– Coś się wydarzyło? – zainteresował się małżonek, który akurat wyszedł, aby ją przywitać.

– Nic konkretnego. W każdym razie nic niepokojącego. Chcę tylko chwilę porozmawiać.

– Może coś pani podać do picia? – zaproponowałam, kiedy zajęła miejsce przy stole.

Miałam już serdecznie dosyć tej sytuacji. Świetnie zdawałam sobie sprawę, do czego ta konwersacja prowadzi. Mój małżonek zareagował jedynie zagadkowym uśmiechem.

– Dziękuję, ale jeśli pani nie ma nic przeciwko, to od razu przejdę do sedna sprawy, dobrze? No więc tak... – uśmiechnęła się. – Wie pani, że mamy dwoje dzieci, prawda? Oczywiście, w końcu spotykamy się od czasu do czasu. Proszę sobie tylko wyobrazić, że ta młodsza, roczna, nie dostała miejsca w żłobku, a ja powinnam wrócić do swojej pracy. Nasze mamy mieszkają dość daleko stąd, w innych miastach, więc musielibyśmy posłać małą do prywatnej placówki i sporo za to zapłacić... – zaczęła mówić, a ja już domyśliłam się, do czego to wszystko zmierza.

Siedziałam cicho, pozwalając jej mówić dalej. Mój mąż tylko delikatnie się uśmiechał, jakby z niedowierzaniem. Nasza znajoma opowiedziała nam, że razem ze swoim partnerem policzyli sobie, że lepiej by na tym wyszli, gdyby zatrudnili nianię, zamiast posyłać córeczkę do prywatnej placówki, a syna do państwowego przedszkola. Zależało im na kimś na jakieś cztery do pięciu godzin każdego dnia, ponieważ obydwoje mieli pracę, w której godziny nie były sztywno ustalone i mieli możliwość ułożyć je sobie w wygodny dla nich sposób.

– I tutaj w sumie jest clou całej sprawy. Czy nie miałaby pani ochoty, pani Bożeno? No wie pani, o co chodzi… – posłała mi uśmiech, a ja głęboko odetchnęłam.

– Ale ja dopiero co na emeryturę odeszłam, będzie jakieś trzydzieści dni…

– Niedokładnie trzydzieści… – dodał mąż.

– No nie całe… – przyznałam.

– Rozumiem, ja też tak sądziłam – zasmuciła się sąsiadka. – Ale uznałam, że warto zapytać. Zwłaszcza, że tyle pozytywnych rzeczy o pani słyszałam. Ale skoro nie, to trudno. Nie chcę pani dłużej nachodzić. Dziękuję i do zobaczenia.

Odeszła, a ja z powrotem zajęłam się swoimi sprawami w kuchni.

Może jednak im pomogę?

Żadna praca nie chciała mi dziś iść. Tylko się kręciłam bez sensu, trzy razy z rzędu zmywając tę samą zastawę, aż w końcu dałam sobie spokój i wróciłam do salonu, gdzie był mój mąż.

– Pięć godzin każdego dnia… – westchnęłam pod nosem.

– No i podobno dzieciaki są fajne – uśmiechnął się mąż.

– To znaczy, że nie miałbyś nic przeciwko temu? – zerknęłam na niego zaskoczona.

– Oj, Bożenka, przecież i tak w końcu znajdziesz jakąś robotę, dobrze wiem co się święci. To chyba nawet lepiej, żebyś pracowała tutaj, po sąsiedzku…

– Czyli mam się zgodzić?

– Jasne, łap tę posadę!

Zdecydowałam się w końcu przekazać wiadomość mojej sąsiadce. Gdy tylko mnie zobaczyła, przytuliła mnie serdecznie, zupełnie jak bliską kuzynkę, której nie widziała od lat. Ściskała mnie mocno, przywołała swojego małżonka, przedstawiła mnie dzieciom, a na koniec odesłała do mieszkania, żebym mogła się zrelaksować przed rozpoczęciem nowego tygodnia.

Cóż, okoliczności skłoniły mnie do tego, by znów rozpocząć pracę. Byłam przekonana, że czeka mnie los bezrobotnej emerytki. Całe szczęście, moje obawy się nie spełniły. Co zabawne, zaledwie siedem dni po tym, gdy zaczęłam pracę u sąsiadów, dostałam wiadomość od mojej eks szefowej. „A nie mówiłam?" – brzmiała jej treść. Faktycznie, wiedziała, że niedługo wytrwam na emeryturze, choć zapewne nawet ona nie myślała, że tak szybko się poddam.

Reklama

Bożena, 60 lat

Reklama
Reklama
Reklama