„Chciałam przenieść prochy babci do rodzinnego grobowca. Wtedy zaczęły dziać się dziwne rzeczy”
„– Tu są zdjęcia z otwarcia grobu, film z pogrzebu – powiedziała Olga. Położyła przed babcią zdjęcia i laptopa z nagraniem. Przez chwilę była cisza. – Co wyście zrobili! – jęknęła mama i schowała twarz w dłoniach. – Ona ostrzegała, że zemsta będzie straszna”.
- Małgorzata, 35 lat
Moja mama co pół roku jeździła na drugi kraniec kraju na grób babci Matyldy, czyli swojej mamy. Oczywiście na Wszystkich Świętych, ale także 7 kwietnia, w rocznicę śmierci. Rok w rok. Żeby to jeszcze sama jeździła, to byłoby pół biedy, ale ciągnęła ze sobą całą najbliższą rodzinę. Siedemset kilometrów, a ostatnie sto po jakichś wertepach, na głęboką prowincję.
– To była wspaniała kobieta – grzmiała mama, gdy próbowaliśmy się wymigać.
– Uratowała rodzinę w czasie wojny, po wojnie harowała, żebyśmy nie zginęli z głodu. Dała nam wiedzę o korzeniach i nauczyła zdrowego patriotyzmu. Okazując szacunek jej pamięci, możemy jej za to podziękować.
Podróż była dla mamy męcząca
Mamie się nie odmawiało, chyba po babci miała żelazną wolę. Jakoś to szło, dopóki mama była „na chodzie”. Jednak z upływem lat podupadła na zdrowiu i w końcu lekarz powiedział, że wielogodzinna jazda samochodem jest dla niej zbyt męcząca, a wręcz zabójcza dla jej kręgosłupa i płuc. Mama jednak nie chciała słuchać i w kwietniu jak zawsze pojechaliśmy na grób babci. Potem chorowała przez miesiąc – leki przeciwbólowe, ataki astmy, zapalenie płuc. Ledwie przeżyła.
– Mamy nie da się przekonać, żeby sobie odpuściła – zawyrokował Jacek, mój brat, podczas zwołanej narady rodzinnej. – Trzeba wymyślić coś innego.
– Skoro Mahomet nie może przyjść do góry, to trzeba górę przynieść do Mahometa – mruknął mój mąż, rozstrzeliwując jednocześnie jakiegoś bossa.
Tym razem z poczucia gościnności nie założył słuchawek, choć proszenie go, by wyłączył komputer, mijało się z celem. „To nie zapraszaj gości wtedy, kiedy mam akurat rajd. Inni gracze na mnie liczą”. Cóż. Mężczyźni.
– Dobry pomysł – powiedziała moja bratanica, Olga. – Przenieść prochy babci do naszego rodzinnego grobowca. I po kłopocie. Dlaczego nikt wcześniej na to nie wpadł?
I tak powstał projekt przeprowadzki. Postanowiliśmy nie mówić o tym mamie. Dobrze wiedzieliśmy, jaka będzie odpowiedź – nie. Postawimy ją przed faktem dokonanym. Potem nam za to podziękuje. Będzie mogła chodzić na grób babci codziennie, jeśli taka będzie jej wola.
Udało się wszystko załatwić
Załatwiliśmy wszystkie formalności, podzieliliśmy się obowiązkami, potem kosztami, i na początku czerwca mój mąż i ja asystowaliśmy grabarzom przy wykopywaniu szczątków babci Matyldy. Siedziałam kilka metrów dalej na popękanej kamiennej ławce przy jakimś grobie i patrzyłam, jak grabarze odsuwają starą, granitową płytę. Chyba po raz pierwszy zadałam sobie pytanie, dlaczego babcia Matylda została pochowana właśnie tu, na krańcu świata, a nie w Poznaniu, w naszym rodzinnym grobowcu jak jej rodzice, rodzeństwo, oraz mąż i dwójka dzieci, które zmarły w dzieciństwie na dur brzuszny.
Uniosłam głowę i przymknęłam oczy. Ciepły czerwcowy wiaterek owiewał moją skórę, słyszałam szum starych lip i dębów, i postukiwanie narzędzi grabarzy o granit. Potem zapadła cisza.
– Gośka, chodź tu – usłyszałam głos męża.
Podeszłam. Grabarze wyciągnęli z wykopu zmurszałą drewnianą trumnę z kośćmi babci, a pod nią leżała druga, równie zmurszała.
– Czyja to? – spytałam.
– No nie wiem, to twoja rodzina – odparł Rafał. – Co robimy?
– Sprawdźmy najpierw, czy w tej wyciągniętej jest babcia.
Grabarze odbili wieko i naszym oczom ukazał się szkielet kobiety. Zetlałe resztki tkaniny zsunęły się, ale na kościach szyi dostrzegłam łańcuszek. Medalion wpadł między żebra, lecz poznałam go – babcia Matylda nigdy się z nim nie rozstawała i był widoczny na wszystkich jej zdjęciach.
– To Matylda – zawyrokowałam. – Ją bierzemy, a tamtą trumnę zostawiamy. Może pochowano babcię tutaj, nie wiedząc, że miejsce jest już zajęte. Proszę zakopać.
– Nielogiczne – powiedział Rafał. – Przecież tutaj musiał być grób, a po rozkopaniu każdy zobaczył, że jest już trumna.
– No to nie wiem. Potem spytamy mamę, czy coś o tym wie.
To miała być niespodzianka
Rafał cały czas robił zdjęcia, żeby udokumentować proces wydobywania resztek babci, żeby mama była pewna, że wszystko odbyło się z należnym szacunkiem. Kości miały zostać włożone do nowej, mniejszej trumny i przewiezione do Poznania, a potem pochowane przy asyście księdza. Zastanawialiśmy się, kiedy powiedzieć o całej operacji mamie.
– Może chciałaby być przy powtórnym pogrzebie swojej matki, jak myślisz? – popatrzyłam pytająco na brata.
Pokręcił głową.
– Nie sądzę. Pamiętasz, jak strasznie przeżyła śmierć babci. Były ze sobą tak blisko.
– Tata ma rację – poparła go Olga. – Jak znam babcię, zrobi aferę. Lepiej, żeby naprawdę było już po wszystkim. Powiemy jej przed pierwszym listopada. Jak poczuje ulgę, że nie musi na trzy dni wyjeżdżać z domu, to nie będzie taka zła.
Pojawiły się problemy
I tak zrobiliśmy. Niestety, nie wszystko przebiegło bezproblemowo. Najpierw w chłodni domu pogrzebowego trumna babci – która miała być tam zaledwie dwa dni – zaginęła. Na tydzień, zanim wreszcie ją odnaleziono w miejscu, gdzie i tak miała stać. Jak to się stało? „Diabeł ogonem nakrył” – wyjaśnił pracownik zakładu. Cóż, zjawisko raczej znane, więc tylko wzruszyliśmy ramionami. Po raz drugi diabeł wtrącił się w Poznaniu. Trumny w magazynie firmy przewozowej szukano kolejny tydzień. Tym razem źle wpisano numer identyfikacyjny, choć wpisujący przysięgał, że trzy razy sprawdzał.
Pogrzeb musieliśmy przesunąć o trzy dni, bo ksiądz, mimo wyznaczonych kolejnych terminów, nie mógł dotrzeć na cmentarz na czas. A to zaspał, a to musiał jechać do szpitala dać ostatnie namaszczenie starszej parafiance, która wzywała właśnie jego. Parafianka po namaszczeniu odzyskała wigor, co zostało uznane za coś zbliżonego do cudu. W końcu udało się złożyć szczątki babci do rodzinnego grobowca, choć musieliśmy niemal godzinę czekać, aż pojawią się wszyscy, bo jak na złość, każdy musiał pokonać jakąś przeszkodę.
Dopiero miesiące później dostrzegłam pewien wzór w wydarzeniach, które doświadczały nas od czerwca do listopada. Nie były ważne, ale uciążliwe. Na przykład byliśmy przekonani, że jakość różnych produktów w sklepach nagle się popsuła, gdyż z ciasta zawsze wychodził zakalec. Zupy kwaśniały już następnego dnia, nawet jeśli były w lodówce. Połowa ogórków, które chcieliśmy zakisić, nawet nie zaczęła „pracować”, a kompoty truskawkowe zmieniały się w „wino”. Sprzęty domowe psuły się na potęgę. Auto mojego brata od czerwca do listopada było w warsztacie ponad dziesięć razy. A mój mąż co siadł do komputera, to ten zawieszał się, przerywał połączenie z internetem i w końcu odmawiał współpracy…
Poznałam prawdziwą historię babci
W ostatnim tygodniu października, kiedy mama zaczęła poganiać nas, żebyśmy szykowali się do drogi, zebraliśmy się wszyscy u niej i obwieściliśmy nowinę.
– Tu są zdjęcia z otwarcia grobu, film z pogrzebu – powiedziała Olga.
Położyła przed babcią zdjęcia i laptopa z nagraniem. Przez chwilę była cisza.
– Co wyście zrobili! – jęknęła mama i schowała twarz w dłoniach. – Ona ostrzegała, że zemsta będzie straszna.
No i opowiedziała nam historię babci. Kiedy była młodą dziewczyną, zakochała się ze wzajemnością w biednym, acz szalenie przystojnym Cyganie z taboru, który w Poznaniu sprzedawał na podwórkach wspaniałe patelnie, cudownie tańczył i śpiewał. Matylda pochodziła z mieszczańskiej, zamożnej rodziny z tradycjami i oczywiście zgody na taki związek nie było. Młodzi więc uciekli aż w Bieszczady, nad Solinę. Tam ukochany Matyldy dostał pracę trenera koni w stadninie. Niestety, wynajęci detektywi ojca Matyldy odnaleźli ich, wywiązała się walka i Cygan zginął. Pochowano go na tamtejszym cmentarzu, a Matyldę przywieziono rodzicom.
Przeklęła wszystkich
W Matyldzie po śmierci ukochanego też coś jakby umarło. Żyła tak, jak jej rodzice kazali, wyszła za mąż za tego, komu ją oddano, i starała się być dobrą żoną i matką. Tylko raz do roku, w maju, znikała na kilka dni.
– Po latach powiedziała mi, że w rocznicę śmierci Marka jeździła do niego na grób – opowiadała mama. – A kiedy umierała, kazała mi przysiąc, że pochowam ją w jego grobie. Chociaż nie pozwolono im być razem za życia, to chce być z nim po śmierci.
I powiedziała: „A jeśli kiedykolwiek mnie z nim rozdzielicie, zrzucę na was wszystkie plagi egipskie”. To dlatego nigdy nie przeniosłam mamy do Poznania.
Plaga egipska w formie kwaśniejącej zupy nie wydawała się zbyt przerażająca, ale była upierdliwa. Jak cała reszta. Nie chcieliśmy jednak z powrotem przenosić babci, więc przenieśliśmy kości jej ukochanego do Poznania i złożyliśmy tuż obok jej trumny. „Plagi” zniknęły. A jakby ktoś spytał, czy duch męża Matyldy nie będzie zły na obecność konkurenta, to mogę go uspokoić: dziadek Maurycy robił wszystko, co kazała mu jego „duszka”. To była kobieta o żelaznej woli.